poniżej znajduje się polski przekład
The September 2 issue of The Spectator featured a cartoon of Indian Prime Minister Narendra Modi and British Prime Minister Rishi Sunak riding an ascending rocket. Inside, the lead article—a preview of the G-20 Summit in New Delhi—was headlined “India’s Century.” The G-20 gabfest was later billed by much of the global commentariat in similar terms: This was India’s coming-out party as a twenty-first-century superpower, one that might challenge China as the Asian colossus of the future.
For years now, I have been saying to friends that, if you’re betting long-term, bet “India” rather than “China.” I first became aware of the economic dynamism of the subcontinent some twenty years ago, when, in trying to fix everything from errors in tax forms I received to mistakes on my credit card bill to computer glitches, I found myself talking to people in India, a country that seemed to have figured out that the world, for economic purposes, had become a single time zone. Then there was the positive legacy of British rule in India: a military that stayed out of politics; a professional civil service; democratic institutions; and, above all, the rule of law, which is essential for economic growth and social order, especially in such a complex society, now the world’s most populous.
By contrast, the Leninist totalitarianism deep in the DNA of the Chinese Communist Party (CCP) would, I thought, eventually prove too brittle to solve serious problems (as has been the case with the outbreak of Covid, the sputtering Chinese economy, and the country’s demographic decline, itself a direct result of the draconian one-child policy the CCP brutally enforced for decades). The paranoid national security state the CCP is building, which has led to everything from the genocide of the Muslim Uyghurs to the abrogation of civil liberties in Hong Kong to ever-increasing pressures on the Catholic Church and other Christian communities, also struck me as an indicator of a regime in decline.
For the foreseeable future, India will remain a country in which Hindus are the overwhelming majority. But an India that cannot live religious tolerance cannot be a universal model of social stability and progress. Nor is an India in which Christians are at peril of their lives and property going to commend itself to those countries—including the United States—whose security assistance India needs to counter an aggressive China. Those projecting (and celebrating) an India pulling ahead of China in the contest for Asian leadership might press these points on Modi and the BJP, rather than just celebrating his and the party’s achievements.
So, I kept saying, “Bet ‘India’ rather than ‘China.’” Now others have joined the bandwagon. But with a few exceptions, my fellow “bet India” partisans seem oblivious to a disturbing reality in twenty-first-century India, one that may eventually weaken, even threaten, the Indian renaissance. And that is the fact that India is becoming increasingly intolerant, even violently intolerant, of religious differences.
Prime Minister Modi’s Bharatiya Janata Party (BJP) promotes “Hindutva,” an ideology of Hindu nationalism, which for some radicalized Indians means persecuting those of other faiths. Hundreds of Christian churches have been burned in recent months by fanatics who presumably vote BJP. The party does not actively promote these outrages, but it seems to tolerate them and is certainly not doing enough to distance itself from them. That raises grave questions about Modi’s determination to promote an “Indian model” of twenty-first-century society.
It would be helpful if the Holy See would be more publicly assertive in its defense of embattled Catholic communities in India, although the continued Vatican kowtow to China does not induce much hope for a stronger line on India. The pope’s recent admonition to Chinese Catholics to be “good Christians and good citizens” was, in the abstract, unexceptionable. The problem is that, in present reality, being a “good citizen” in China means swearing allegiance to Xi Jinping Thought (including the “Sinicizing” of all religion), and that is incompatible with fidelity to the Gospel of Jesus Christ.
While we’re on the subject of China, let me pause and pay tribute to my friend Jimmy Lai, the world’s most prominent Catholic prisoner of conscience. As you read these musings, Jimmy has been marking his 1,000th day in solitary confinement in Hong Kong’s Stanley Prison. His wife is allowed to visit twice a month. His children haven’t seen him in three years. They all await a public word in defense of this white martyr from Rome.
And like the refugees at the beginning of that great film Casablanca, they wait. And wait. And wait . . .
Polski przekład
We wrześniowym wydaniu The Spectator grafika na okładce obrazowała indyjskiego premiera Narendy Modiego i brytyjskiego premiera Rishiego Sunaka ujeżdżających pędzącą rakietę. Pierwszostronnicowy artykuł – prognostyk zjazdu G-20 w Nowym Delhi – opatrzony był nagłówkiem „Wiek Indii”. Konferencja G-20 była potem globalnie komentowana w podobnych kategoriach: jako prawdziwa ceremonia ujawnienia się Indii jako XXI-wieczna supermocarstwem, która może być wyzwaniem dla Chin jako przyszły azjatycki kolos.
Od lat już powtarzałem swoim znajomym: jeśli obstawiacie długoterminowo, to obstawiajcie raczej na Indie niż Chiny. O ekonomicznej dynamice tegoż subkontynentu uświadomiłem sobie około dwudziestu lat temu, kiedy to – próbując poprawić błędy od formularza podatkowego, poprzez pomyłki w rozliczeniu karty kredytowej, aż po usterki dotyczące komputera – zorientowałem się, że wciąż rozmawiam z mieszkańcami Indii; kraju, który zdał się zrozumieć, że świat, z przyczyn ekonomicznych, stał się jedną tylko strefą czasową.
Do tego dołączają pozytywne skutki dziedzictwa brytyjskiej władzy w Indiach: wojsko trzymające się z dala od polityki; profesjonalna służba publiczna; demokratyczne instytucje; a ponad to wszystko rządy prawa, które są konieczne dla ekonomicznego wzrostu i obywatelskiego porządku, zwłaszcza w tak złożonym społeczeństwie, które teraz dodatkowo stało się najbardziej licznym na świecie.
Kontrastuje wobec tego leninowski totalitaryzm zakorzeniony w DNA Komunistycznej Partii Chin (KPCh) który, jak myślę, okazuje się zbyt kruchy by rozwiązywać poważne problemy (takie jakimi były chociażby wybuch pandemii covidowej, rozproszenie chińskiej ekonomii i demograficzna niewydolność kraju, sama będąca przecież wynikiem drakońskiej polityki „jednego dziecka” którą KPCh brutalnie narzucała przez dekady). Paranoidalna polityka bezpieczeństwa narodowego konstruowana przez KPCh – która spowodowała od ludobójstwa muzułmańskich Ujgurów, poprzez zawieszenie swobód obywatelskich Hong Kongu po wciąż rosnące naciski na Kościół Katolicki i inne wspólnoty chrześcijańskie – sprawia że utwierdzam się w przekonaniu o zaniku potęgi reżimu.
Tak więc powtarzałem: „obstawiajcie na Indie a nie na Chiny”. Teraz wielu innych dołącza do tego korowodu. Jednakże, z pewnymi wyjątkami, wielu jego członków wydaje się być nieświadomymi niepokojącej rzeczywistości XXI-wiecznych Indii, która może nie tylko osłabić, ale nawet zagrozić temu indyjskiemu renesansowi. Jest nią fakt, że Indie stają się coraz bardziej nietolerancyjne, wręcz agresywnie nietolerancyjne, na tle religijnych różnic.
Partia premiera Modiego, Indyjska Partia Ludowa (IPL) promują „hinduiskość”, ideologię hindyjskiego nacjonalizmu, który dla niektórych spośród radykalnych Indusów oznacza prześladowanie tych, którzy nie podzielają ich wiary. Setki chrześcijańskich kościołów zostało spalonych w ostatnich miesiącach przez fanatyków którzy przypuszczalnie stanowią elektorat IPL. Sama partia nie promuje aktywnie tych zrywów, ale wygląda na to, że toleruje je, a z pewnością nie robi niczego by się od nich dystansować. To rodzi śmiertelnie poważne pytanie o determinację Modiego w promowaniu „modelu indyjskiego” w XXI-wiecznym społeczeństwie.
W dającej się przewidzieć przyszłości Indie pozostaną krajem, w którym hindusi stanowić będą przytłaczającą większość. Nie mogąc jednak ustanowić religijnej tolerancji, nie będą uniwersalnym przykładem społecznej stabilności i postępu. Nie będą również krajem, który chrześcijanie, żyjący w strachu o swoje życie i własność, zechcą polecić uwadze innych chrześcijańskich krajów – włączając w to USA – a których to gwarancji wsparcia Indie potrzebują by kontrować agresywne Chiny. Przewidujący (i świętujący) Indie wyprzedzające Chiny w rozgrywce o przywództwo nad Azją powinni w tych kwestiach naciskać na Modiego i IPL zamiast jedynie świętować partyjne osiągnięcia.
Pomocnym byłoby, gdyby Stolica Apostolska była bardziej publicznie asertywna w obronie zwalczanych wspólnot katolickich w Indiach, aczkolwiek trwająca wziąć uległość Watykanu wobec Chin nie dają wiele nadziei w kwestii stanowczości wobec Indii.
Niedawne napomnienia papieża, skierowane do chińskich katolików, by byli „dobrymi chrześcijanami i dobrymi obywatelami” były, jako takie, niekwestionowalne. Problemem jest, że w otaczającej nas rzeczywistości, bycie „dobrym obywatelem” w Chinach oznacza przysięgę wierności Myśli Xi Jinpinga (w tym „schińszczenia” wszelkich religii) i jest niekompatybilne z wiernością Ewangelii Jezusa Chrystusa.
Skoro jesteśmy przy Chinach, pozwólcie mi zakończyć oddaniem zasług mojemu przyjacielowi Jimmy’emu Lai, w świecie najbardziej prominentnego katolickiego więźnia sumienia. Kiedy czytacie moje rozmyślania, Jimmy spędza swój tysięczny dzień dzień w izolowanej celi w hongkońskim więzieniu „Stanley”. Żonie wolno odwiedzać go dwa razy miesięcznie. Dzieci nie widziały go od trzech lat. Czekają oni na publiczne słowa obrony z Rzymu.
I tak jak uchodźcy na początku wybitnego filmu „Casablanca” czekają. Czekają. Czekają…
Ten tekst został opublikowany w ramach strony firstthings.com 27.09.2023
https://www.firstthings.com/web-exclusives/2023/09/india-china-and-the-future