Do 24 lutego 2022 roku Mariupol był prężnie rozwijającym się miast w Ukrainie, z portem nad Morzem Azowskim, był potężnym ośrodkiem przemysłowym. Wielu opisywało to miasto jako rozkwitające i miasto jakie tętni życiem. Wszystko zmieniło się od pierwszych godzin rosyjskiej inwazji w 2022 roku. Od pierwszych dni miasto zostało brutalnie zaatakowane, a po kilku dniach otoczone. Miasto broniło się 86 dni, podczas których Rosjanie zgotowali piekło mieszkańcom.
Mariupol nadal jest okupowany. Dla Ukraińców to miasto-bohater, symbol bohaterstwa i walki o ukraińską niepodległość. Z Kateryną Suchomłynową, która wyjechała z Mariupola 16 marca rozmawiam o mieście sprzed okupacji, do którego w ostatnich latach docierały dźwięki wojny, a także o tym czym jest wojna.
Sara Blejwas: Jak wspominasz Mariupol? Jakie to było miasto?
Kateryna Suchomłynowa: Wojna u nas trwa od 2014 roku. Czyli dla nas do pełnowymiarowej inwazji, można powiedzieć, wojenny czas trwał już 8 lat. Krótko opowiem czym zajmowałam się w Mariupolu. Jestem wolontariuszem; ratowniczką medyczną Maltańskiej Służby Pomocy. W Mariupolu byłam społecznikiem, radną miejską. Zajmowałam się reformą policji, byłam przedstawicielką ministra w komisji ds. policji, a także byłam w komisji rekrutacji na funkcjonariuszy. Można powiedzieć, że byłam dobrze zorientowana w sytuacji w mieście, nie tylko w aspekcie politycznym. Oczywiście również rozmawiałam z mieszkańcami, zajmowałam się wsparciem dzieci, które tego potrzebowały. W tamtym okresie głównie były to dzieci wewnętrznie przesiedlone z terytoriów okupowanych, z domów dziecka, z domów wielodzietnych.
Do pełnowymiarowej inwazji prowadziłam świetlicę, która była finansowana z polskiej Fundacji Świętego Mikołaja. pomagała nam wesprzeć dzieci z wrażliwych grup społecznych. W tej świetlicy dzieci mogły korzystać z różnych zajęć, otrzymać wsparcie psychologów. Również organizowaliśmy wycieczki, wyjazdy na weekendy czy wakacje.
Robiłam wszystko, aby rozpowszechnić wiedzę na temat pierwszej pomocy. Także dziękuję Polsce, ponieważ i teraz, i przed pełnowymiarową inwazją, na terytorium Ukrainy są ratownicy medyczni – ochotnicy, którzy dzięki Polsce otrzymali potrzebne kursy i certyfikaty.
Jeśli chodzi o miasto, to mogę powiedzieć, że w mieście przyfrontowym panował względny spokój, w którym przyzwyczailiśmy się do dźwięku wybuchów w niedalekiej odległości od miasta.
W ostatnich latach miasto rozwijało się, rozkwitało. Odbudowano wiele szkół, przedszkoli, różnych miejskich instytucji. Jeśli chodzi o transport to mieliśmy naprawdę dobrą sytuację. Odremontowane parki, skwery, fontanny, można powiedzieć, że wszystko.
Inwestycje, rozwój nie mogą zatrzymać wojny. I moim zdaniem, to jest jeden z największych błędów, kiedy ludzie myślą, że jak będziemy fajnie żyć, będziemy rozwijać się, to wtedy nie przyjdzie wojna ani nic złego.
Niestety, 24 lutego po prostu zmieniło się wszystko. Wszystko w jednej chwili. Dlaczego jest to tak ważne? Bo Europejczycy powinni zrozumieć, że istnieje zagrożenie, że życie zmieni się w ciągu jednej sekundy. I to zagrożenie istnieje dla wielu miast w Europie, dla wielu państw.
SB: Dwa lata rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jednak w tym roku mija 10 lat od początku wojny. Jak sytuacja wyglądała w 2014 roku? Mówiłaś o dźwiękach wybuchów, o osobach wewnętrznie przesiedlonych z terytoriów okupowanych. Czy mieszkańcy Mariupola odczuwali, że ta wojna może przyjść także do nich?
KS: Tak, my byliśmy tego świadomi. Powiem tak, w 2015 roku miasto zostało zaatakowane – ostrzelane, a dokładnie wschodnia dzielnica. Ja nie byłam od zawsze ratownikiem-ochotnikiem. To wydarzenie to zmieniło – ostrzał w 2015 roku mojego miasta, gdzie zaatakowano mieszkalne dzielnice, rynki, sklepy. Był to weekend, wszędzie dużo ludzi. Po prostu weekendowy poranek. Około 130 ludzi zostało rannych, a ponad 30 osób zginęło w wyniku ataku. W tym momencie to była dla nas wielka tragedia. Myślę, że nie tylko dla Mariupola, ale całej Ukrainy. Dlaczego tak wiele osób ucierpiało? Wtedy właśnie zauważyłam, że jesteśmy bezbronni. Zrozumiałam, że kiedy mówimy o dużych zdarzeniach o charakterze militarnym, to jest to wielka tragedia, ale może wtedy nie być zasięgu i to uniemożliwi przyjazd karetki, a także może zabraknąć karetek ze względu na dużą liczbę poszkodowanych. I dlatego postanowiłam rozpocząć popularyzację wiedzy o pierwszej pomocy i kulturze obrony cywilnej. Do inwazji zostało przeszkolonych około 2 i pół tysiąca ludzi, jednak to bardzo mała liczba, ponieważ w mieście w momencie inwazji mieszkało około 545 tysięcy ludzi.
Powiem tak, każda rodzina zdawała sobie sprawę z tego zagrożenia i przygotowywała się. Ale chcę też powiedzieć, że niezależnie od tego, jak bardzo przygotowujemy się do tego, dopóki nie doświadczymy wojny, nie możemy jej sobie wyobrazić. Nawet osoba taka jak ja, która wcześniej widziała krew nie była gotowa na to, co rozpoczęło się 24 lutego 2022 roku.
Myślę, że świat jeszcze nie uświadomił sobie tej wielkiej tragedii, która spotkała Mariupol. I tak, mamy wiele miejsc zrujnowanych – Bachmut, Awdijiwka. Jednak tragedia Mariupola tkwi w tym, że to miasto było pełne ludzi. I zostało bardzo szybko otoczone i zablokowane. I faktycznie niewielu udało się wydostać z miasta. To moja subiektywna opinia, osoby, która ma wykształcenie odnośnie obrony cywilnej.
Spędziłam 20 dni w Mariupolu od początku inwazji. Nie siedziałam w piwnicy. Przemieszczałam się z jednej dzielnicy do drugiej, woziłam rannych do regionalnego szpitala. To oznaczało ogromne niebezpieczeństwo, ponieważ miasto pozostawało pod ostrzałem. Moje wyznaczono trasy zmieniały się codziennie, ponieważ tam, gdzie dzień wcześniej jechałam mógł znajdować się krater po wybuchu albo toczyły się walki.
Wyjechałam z Mariupola 16 marca. Wiedziałam wtedy, że w Mariupolu zginęło ponad 20 tys. cywilów. Wiedziałam też, że wielu zostało pod gruzami, ponieważ nie mieliśmy możliwości ratować tych ludzi – nie było sygnału, nie było jak pomóc ludziom.
Widziałam, że w mieście zostało dużo młodych ludzi. Rodzin z dziećmi. Nie tylko starsi ludzie zostali. W pierwszych dniach zniknęło światło, prąd, gaz, woda. W takich warunkach, z tego co wiem, zniknęło około 100 tys. ludzi bez wieści. Widzimy, że obecnie Federacja Rosyjska, aby ukryć skalę zbrodni burzy zrujnowane bloki, a tam w piwnicach znajdują się ciała ludzi, którzy umierali tygodniami.
Dlatego tak trudno ustalić liczbę osób, które zostały zabite. Jest tyle wątpliwości: ile osób deportowano, ilu osobom udało się wyjechać na bezpieczne terytoria, ilu wyjechało przez Rosję do krajów bałtyckich, Polski, ile dzieci zostało przymusowo odebranych rodzicom. To oznacza, że obecnie nic nie wiemy o dziesiątkach tysięcy osób. Dodatkowo jest duża liczba jeńców, których szukają rodziny. Można powiedzieć, że to zakładnicy, a Rosja jest krajem terrorystycznym, który przetrzymuje zakładników. Dużym problemem odnośnie zakładników cywilnych jest to, że Rosja ich nie potwierdza, ponieważ nie chce się przyznać, że jest państwem terrorystycznym. O wielu moich znajomych do tej pory nie wiemy nic, po prostu zniknęli – nigdzie nie możemy ich znaleźć, chociażby na jakiś wideo, zdjęciach.
SB: Słuchając Ciebie przychodzi mi jedno pytanie – dlaczego oni tak potraktowali Mariupol, wiedząc, że w mieście jest dużo ludzi? I jakie nastroje panowały wśród mieszkańców Mariupola odnośnie Rosji?
KS: Moim rodowitym miastem jest Winnica, dlatego mogę porównać te dwa miasta. Ze względu na pracę w Metinvest Holding Azovstal miałam możliwość podróżować po kraju i poza nim, stąd również mam pewne obserwacje. I jedno mogę powiedzieć: Mariupol w ostatnich latach bardzo zmienił się. W naszym mieście mieliśmy bardzo aktywną społeczność, która była proukraińska. I myślę, że to właśnie za ten europejski i ukraiński wybór, bo to ludzie sami zdecydowali, że chcą, aby ich dzieci uczyły się w języku ukraińskim, Rosja tak nas potraktowała. Miasto wybrało i te zmiany naprawdę działy się szybko.
Oni chcieli pokazać innym, co może się wydarzyć. Uważam, że to była osobista zemsta Putina za proukraiński wybór Mariupola. Za to, że pokazaliśmy, że Mariupol to Ukraina, a nie DRL (Doniecka Republika Ludowa – przypis red.). Pokazaliśmy, że Ukraina to rozwój, a także że jesteśmy w centrum Europy. I myślę, że to przez tą stratę.
Jeszcze raz powtórzę, że świat nie zdaje sobie sprawy ze skali tej tragedii. W przypadku Mariupola mówimy o dywanowym bombardowaniu. Wielkość bomb, jakie spadały na Mariupol, to pół tony i więcej – i też wielka intensywność. Mieszkałam w Mariupolu na Lewym Brzegu i już pierwszego dnia spadła tam rakieta na mój budynek. Na szczęście ludzie, którzy mieszkali na pierwszym piętrze, wyjechali dzień wcześniej. A moja rodzina od pierwszego dnia musiała zamieszkać w świetlicy.
Jeśli chodzi o Lewy Brzeg to było wiadomo, że Rosjanie zechcą go zniszczyć w pierwszej kolejności, ponieważ znajduje się bliżej okupowanego terytorium. Ciężko opisać jak były intensywne bombardowania. Były cały czas – podczas dnia, nocy. Bombardowali miasto z morza, z lądu, z nieba.
Mam problem z datami w pamięci. Dla mnie to było jak jeden dzień, jak długa noc. Piekielny sąd trwający 20 dni. Na początku nie bombardowali intensywnie Azowstali i dla mnie to było oczywiste, że u nich był plan na szybkie zdobycie. Jednak później ta sytuacja przekształciła się w koszmar. Kiedy przewoziłam rannych z Lewego Brzegu do centralnej części miasta, do szpitala, to z jednej strony była rzeczka, a z drugiej strony Azowstal i stąd widziałam, co tam się działo. Jednego dnia miałam dużo szczęścia na tej trasie, ponieważ nieopodal przeleciała rakieta, i wiem, że mogłam zginąć.
Z każdym dniem w mieście pogarszała się sytuacja i aspekty socjalne. Najstraszniejsze było to, że kiedy idziesz ulicami swojego miasta, to na tych ulicach znajdowały się ciała ofiar, których nie byliśmy w stanie zabrać, dlatego że ciągłe spadały bomby, a ludzie ukrywali się w piwnicach przed nimi. Kiedy na moment sytuacja się uspokoiła, to ludzie wtedy wychodzili i przy wejściach rozpoczynali gotowanie jedzenia. Bardzo było dużo wtedy przypadków ludzi, których zabierałam do szpitala, bo podczas gotowania jedzenia przez mieszkańców, Rosjanie rzucali im miny, co powodowało straszne obrażenia, nóg, rąk, brzucha, twarzy. To po prostu horror. Widziałam jak Rosjanie strzelali do ludzi, którzy wyszli z kanistrami po wodę.
Trauma psychologiczna. Ja sama każdego dnia jeździłam po mieście wożąc ludzi do szpitala i widziałam jak miasto jest niszczone, a ludzie, którzy zeszli na kilka godzin do piwnic, ostatecznie spędzali kilka dni w tych piwnicach i późniejsze zderzenie z rzeczywistością to był szok dla nich. To powodowało różne zachowania, czasami napady agresji. Sama miałam przypadek, gdzie pomagał mężczyźnie i wtedy podbiegła do mnie kobieta i krzyczała: dlaczego nie zbierasz zmarłych. Próbowałam jej spokojnie wytłumaczyć, że jeśli będę zajmować się zmarłymi, to nie pomogę osobom, które jeszcze żyją. Widziałam też ludzi, którzy na przykład z opuszczonych sklepów zabierali pokrywy od sedesów. Ale to wszystko były zmiany psychologiczne jakie zaczęły zachodzić.
Najbardziej żal mi starszych ludzi. Młodzi ludzie byli sobie w stanie na początku jeszcze w jakiś sposób zorganizować jedzenie. W dużych miastach ludzie nie robią dużych zapasów żywności. Moja rodzina również ich nie miała, a w pierwszych dniach wraz z mężem zajmowałam się wywożeniem starszych ludzi z Lewego Brzegu. Często sami nie byli w stanie ewakuować się z tej dzielnicy, a przebywali tam w ciężkich warunkach, gdyż już były powybijane okna, a na zewnątrz było około 12 stopni na minusie. Miasto sporządziło listę takich osób, nam towarzyszyło zawsze dwóch policjantów.
Taka akcja nie trwała szybko, gdyż starsi ludzie często byli w szoku, zziębnięci, zdarzało się, że ze stresu również byli w swoich odchodach, więc trzeba było ich przygotować do wyjścia, zabrać ich dokumenty, rzeczy. Dzień upływał szybko a godzina policyjna zaczynała się o 6:00. Trzeciego dnia powiedziałam do swojego męża, że musimy zgromadzić jakieś zapasy żywności, i to nas w kolejnych dniach uratowało. Jednak w całym mieście nie było już chleba. Widok starszych ludzi po dwóch tygodniach, którzy nie mieli co jeść, był straszny. Nie mogłam sobie wyobrazić, że obecnie dojdzie do takiej sytuacji, że ludzie nie będą mieli co jeść i że będzie brakować chleba.
I mówię o tym przez ostatnie zdarzenia z ziarnem ukraińskim na granicy. I rozumiem, że są pewne wyzwania w tym temacie. Jednak obecnie nas ta sytuacja z ziarnem szczególnie boli, ponieważ na terenach okupowanych są ludzie, którzy głodują. Sama widziałam starszych ludzi, którzy mówili, że starczy im jedzenia jedynie na jutro.
Wielu zginęło nie od bomb i rakiet. Wielu zamarzało, umierało z głodu czy odwodnienia, bo również brakowało wody. Ludzie pili wodę deszczową, a kiedy spadł śnieg to zbieraliśmy go żeby mieć wodę. To często była brudna woda. A studnie stały się w pewnym momencie cmentarzem, bo rosjanie strzelali do przychodzących doń ludzi.
Dziś mija 2 lata. Obecnie zajmuję się zbieraniem świadectw zbrodni rosyjskich. Współpracuje z różnymi organizacjami, np. z Centrum Lemkina w Warszawie. Czytam wiele świadectw i rozumiem, że te przypadki, gdzie oni strzelali do ludzi, w Mariupolu były w całym mieście. Stąd problem głodu również. I w Mariupolu to było, bo jak inaczej to nazwać, ludobójstwo.
Oficjalne dane podają, że w Mariupolu zginęło około 22 tys. osób, ale uważam że nie odzwierciedlają prawdziwej skali zabitych. Nie chce zdejmować odpowiedzialności z Putina, ale uważam że władze kraju i lokalne popełniły błąd nie biorąc na poważnie zagrożenia inwazji i nie rekomendowała ludziom, aby wyjechali na moment z miasta. Czemu ja o tym mówię? Po to, aby inne kraje, miasta miały nasze doświadczenie. Aby przygotowywały się i każdy mieszkaniec wiedział, gdzie znajduje się schron, co należy ze sobą zabrać. Jak pokazuje przykład Mariupola ludzie zeszli do piwnic z myślą na kilka godzin, a spędzili kilka dni.
Jeśli ktoś zapytałby mnie jak pachnie wojna, to odpowiedziałabym, że to zapach krwi, płonących drzwi, plastiku. To zapach martwych ciał, które leżały na ulicy. Potu. Wyobraźcie sobie, że w jednej w piwnicy jest dużo ludzi, a jedynym miejscem na toaletę jest kąt tej piwnicy, bo ludzie nie mogą wyjść, bo Rosjanie do nich strzelają.
SB: Pamiętasz dzień inwazji?
KS: Pamiętam, że to było gdzieś w okolicy 5:00 rano, kiedy pierwszy raz usłyszałam wybuchy, ale ja byłam przyzwyczajona do dźwięku wybuchów. Zasnęliśmy. Mój mąż wstał do pracy, i potem ja. Wstałam i w środkach masowego przekazu, na Telegramie (popularny w Europie Wschodniej komunikator przypominający połączenie Whatsappa i Twittera – przyp.red.) i w telewizorze zobaczyłam co się dzieje. Zrozumiałam, że to nie tylko w Mariupolu, a w całym kraju. U nas nie było paniki. Chociaż nie mieliśmy gotowych walizek, zawsze miałam przygotowane dokumenty i plecak medyczny. Skontaktowałam się z taką miejską grupą, gdzie wszyscy dobrze się znamy. Jednym z tej grupy jest zaginiony do dziś Dmytro Chechel. To była taka wolontariacka grupa, którą założył Dmytro, aby skoordynować działania. Każdy otrzymał zadania od Dmytra. Ktoś wiózł generator, ktoś jedzenie, lekarstwa albo piasek do zakrywania okien. Z każdym dniem sytuacja stawała się gorsza i pomocy zaczęli tak naprawdę potrzebować wszyscy. Dmytro także zorganizował z pomocą ormiańskiej mniejszości, ale mogę się mylić, wypiek lawaszy (tradycyjny ormiański chleb, o kształcie płaskiego placka – przyp.red.).
Jednak z każdym dniem było coraz gorzej i trudniej. Dmytro cały czas organizował tą pracę. Rozwożono jedzenie, leki, ciepłe rzeczy. Dmytro rozwoził pomoc bezpośrednio do piwnic. On wiedział kto jakiej pomocy potrzebował. Każdy dzień był poświęcony na transport tych rzeczy oraz ratowaniu ludzi.
Wyjechałam z Mariupola 16. marca, ale 15. marca jeszcze nie myślałam, że wyjadę. 15. marca ostatni raz byłam na Lewym Brzegu, gdyż ostatecznie został zajęty przez Rosjan. Wiedziałam, że będzie mnie łatwo wykryć, znajdzie się ktoś, kto powie, że jestem radną miejską. Byłam świadoma, że mogę być na listach jako osoba związana z samorządem, jako wolontariusz. Stąd zrozumiałam, że to jest niebezpieczne i dlatego udałam się do centralnej części miasta, aby zdecydować co dalej. Rozmawiałam z Dmytro o sytuacji. Moja rodzina była w piwnicy, do której zdawałam sobie sprawę, że Rosjanie mogą dojść w ciągu 2-3 dni. Rozumiałam, co mi zagraża, kiedy dowiedzą się kim jestem i że to również zagrożenie dla mojej rodziny – mam 17-letnią córkę, a z nami była jeszcze inna rodzina z dwoma nastolatkami. Nie miałam złudzeń, co Rosjanie robią z więźniami – tortury, gwałty. Rozmawiałam z Dmytro, który powiedział, że jego rodzina już wyjechała i że będą próbować jakoś wydostawać ludzi, bo korytarzy (humanitarnych) nie ma. Był problem z benzyną, wiele samochodów zostało zniszczonych, co powodowało, że ludzie tracili możliwość wydostania się. I wiesz jak myśleli ludzie? Że za kilka dni będzie spokojniej.
A jednak sytuacja stawała się coraz gorsza. I wiesz, normalnie ludziom ciężko jest wyjść ze strefy komfortu, a tutaj trzeba było mieć po prostu odwagę wziąć odpowiedzialność za swoje dziecko, za rodzinę, bo mieliśmy informację, że również strzelają do kolumn cywilów. I strzelali! Widziałam ostrzelane samochody, w niektórych zabitych ludzi i stąd był ten strach. Rozumiałam co czeka mnie i dziewczyny, które były ze mną i wtedy podjęłam decyzję by wyjechać z miasta.
SB: Jak podają różne instytucje oraz media Mariupol został zniszczony w 90%, powiedziałaś że ponad 22 tys mieszkańców zginęło. Czy posiadasz informację, co obecnie dzieje się w Mariupolu? Jak wygląda sytuacja z ludźmi, którzy nie mogli wydostać się z miasta?
KS: Niestety w Mariupolu jest dużo zniszczeń. Jeśli mówimy, jak oni to pokazują w telewizji, to rzeczywiście [Rosjanie] pokazują remonty, ale tak naprawdę to renowacja fasadowa elewacji czy ulic, a za tym są zrujnowane pomieszczenia.
Część mieszkańców Mariupola została bez domu, są bezdomni. Sami próbują znaleźć jakieś piwnice, które ocalały albo mieszkania, które nie zostały całkowicie zniszczone. Część mieszkańców została wywieziona w głąb Rosji.
Do Mariupola również przywieziono różne mniejszości zamieszkujące Rosję. I oni faktycznie zamieszkują budynki, które rzeczywiście zostały odbudowane. Są też wystawiane na sprzedaż i bezpośrednio przeznaczone dla rosyjskiego wojska. Uważam również to za przejaw ludobójstwa, ponieważ rdzenna ludność Mariupola jest wypierana i pozostają w trudnej sytuacji. Jeśli mają jakąś pracę to oni otrzymają mniejszą pensję, niż obywatele Rosji, którzy przyjechali do Mariupola. Są zmuszani do zmiany obywatelstwa. Do końca roku musieli zmienić paszport, bo inaczej jakby nie istnieli. Więc ta paszportyzacja została wymuszona.
Wiem, że ludzie czekają na uwolnienie miasta i czekają na Ukrainę. Bardzo przykre, że Putin wykorzystuje to, że Zachód nie uświadomił sobie jak szybko należy zareagować. Niestety możemy stać się tak zrujnowanym krajem jak Afganistan. I Putin nie zatrzyma się na Ukrainie. To kraj, to ludzie, których może zatrzymać jedynie siła. Jeśli upadnie Ukraina to sięgną po kolejne kraje.
Dlatego błagam świat, aby dał kolejne sankcje i nie dawał możliwości Rosji handlu surowcami energetycznymi okrężnymi drogami. Oni za te pieniądze kupują broń, która zabija na razie Ukraińców, ale wszystko może zmienić się w jeden dzień. I czasami należy pomyśleć, że aby dzisiaj pomóc, trzeba zrezygnować z niektórych rzeczy, np. zmniejszyć temperaturę w mieszkaniu.
W pierwszych miesiącach kiedy wyjechałam z Mariupola udzielałam wielu wywiadów, aby przekazać swoje świadectwo. I zdarzało się, że robiono mi makijaż przed wywiadem, nie mogłam tego zrozumieć, bo przed chwilą jeszcze byłam w takim piekle – brudna, cała we krwi. Nie mogłam zrozumieć, że istnieją dwa paralelne światy. Straszna wojna, której nie można wyobrazić sobie na podstawie książek czy filmów. Niestety jest to straszniejsze niż można sobie to wyobrazić.
SB: Huta Azowstal – serce Mariupola, symbol walki o niezależność Ukrainy i symbol bohaterstwa. Ostatnio władze ukraińskie poinformowały, że do Ukrainy powróciła grupa ukraińskich obrońców. Jak wygląda sytuacja obrońców Huty Azowstal?
KS: To bardzo ciężka sprawa. Byli obrońcy Azowstali, ale trzeba powiedzieć również o obrońcach drugiego zakładu. Trafili wszyscy do niewoli z obietnicą zwolnienia po kilku miesiącach, ale nie tylko Azowcy, ale też Piechota Morska, policja, Straż Graniczna, wiele różnych jednostek. To ponad 3000. ludzi. Do tej pory zwolniono tylko kilkaset. I tutaj, jeśli gdzieś jest możliwość, to napiszcie o nich, bo oni naprawdę nie bronili tylko Ukrainy, ale całą Europę. To w jakich warunkach trzymają jeńców to są tortury i głód. Często ich oblewają zimną wodą. Dlatego należy o tym mówić, aby wpływać na Federację Rosyjską, gdyż ci ludzie w niewoli dali nie tylko czas Ukrainie, ale całemu światu. To gorzej niż ludobójstwo – nawet nie wiem jak to nazwać, jak opisać co ci ludzie przeżywają w tej niewoli. Uważam, że to nasz obowiązek spróbować ich uwolnić z tej niewoli. Oni znajdują się w tej niewoli już prawie 2 lata, dlatego należy im pomóc.
SB: Rozmawiamy blisko 2. rocznicy rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jaką przyszłość widzisz dla Ukrainy?
KS: Teraz jest naprawdę ciężka sytuacja. Wiesz o tym, że zatrzymuje się pomoc w USA dla Ukrainy. I oczywiście w innych krajach są własne polityczne sprawy, np. była kampania wyborcza w Polsce.
Ale ja oczywiście wierzę w Ukraińców. Ja mogę nie dowierzać władzy, ale ja znam ludzi. I wiem, że będziemy walczyć do końca, do zwycięstwa. I ja jednoznacznie wierzę i chcę powiedzieć, że my zwyciężymy.
Oczywiście zwyciężymy, ale od każdego kraju zależy jaką cenę zapłaci Ukraina. I ta cena jest na sumieniu każdego kraju, który cały czas zastanawia się czy wysłać pomoc albo jak to zrobić. A to życie ludzkie. My płacimy życiem ludzkim. Mniejsze i większe kraje mogą wpłynąć na przebieg tej wojny, pomóc nam. I oczywiście u nas są wyzwania – jest problem z korupcją i inne. Ale w tej sytuacji nie możemy odwrócić się od władzy, bo to jedynie pomoże naszemu wrogowi. Ale istnieją dźwignie wpływu, jeśli jest pomoc, to również oznacza, że istnieje możliwość wywarcia presji i przywrócenia porządku. Także w Ukrainie. Powtórzę to jeszcze raz, wiemy że u nas również są problemy.
Zwyciężymy, ale każdy później sam sobie zada pytanie: co zrobiłem, co zrobiłam aby mniej Ukraińców zginęło?
Dzisiaj bardzo dziękuje. Polska dała schronienie także mi i mojemu dziecku. Mój mąż i brat są na linii walki – byli ranni, ale obecnie walczą. Wierzę w swojego męża, w Ukrainę i wierzę, że nadejdzie czas odbudowy Ukrainy.
SB: Co my, będąc tutaj możemy zrobić, aby wesprzeć Ukrainę?
KS: Polska jest jednym z strategicznych partnerów Ukrainy. I daje naprawdę ogromne wsparcie. Wiemy, że przez Polskę przeszło wiele milionów osób, które uciekały przed wojną. Część zamieszkała tutaj, część była na chwilę, ale nadal to wsparcie jest ogromne. Ogromne wsparcie też przez sprzęt wojskowy.
I teraz pojawiają się aspekty gospodarcze, wiele pytań odnośnie sytuacji z naszymi ciężarówkami i zbożem na granicy. Trzeba zdać sobie sprawę, że jeśli upadniemy gospodarczo to również upadniemy całkowicie. Ale też wspólnota europejska i Polska nie mogą na tym cierpieć, stąd należy wszystko dokładnie policzyć i przeanalizować, aby obie strony nie ucierpiały.
Również pojawiają się sprawy historyczne. Są instytuty, które badają takie kwestie jak kwestie historyczne funkcjonują w różnych reżimach totalitarnych i również obserwują rosyjską propagandę, która wykorzystuje nasze sprawy historyczne do własnych celów. W ubiegłym roku przypadała 80. rocznica Wołynia i oczywiście oba państwa mają stanowiska w tej sprawie. Jest to bezsprzecznie tragedia. Ale Polska miała możliwość dogłębnego zbadania i dyskusji na ten temat, my tej możliwości nie mieliśmy. A jest bardzo ważne, aby odpowiedzieć na te kwestie, aby nasz wspólny wróg nie grał tymi kartami.
Chciałabym, aby wspólnie z Polską, Ukraina patrzyła w przyszłość. Żebyśmy rozumieli, że jesteśmy silni, kiedy jesteśmy razem i uniemożliwiamy wrogowi nas poróżnić. Trzeba być normalnymi sąsiadami, którzy będą żyć i pracować dla wspólnego dobra, współpracować. To bardzo ważne.
Chciałabym skorzystać z okazji i podziękować wszystkim Polakom, po prostu zwykłym ludziom. To bardzo ważne i nigdy nie zapomnę jak przyjechałam tutaj, jak nas przywitano. To naprawdę wielkie wsparcie i pomoc, dlatego jeszcze raz bardzo dziękuję wszystkim polakom. I wierzę w nas, w nasze wspólne zwycięstwo. Dziękuje bardzo!
Rozmawiała i tłumaczyła Sara Blejwas