Gdy wolność definiuje się jako brak ograniczeń, miłość i małżeństwo wydają się być rzeczywistościami, które wzajemnie się wykluczają. Miłość jawi się jako spontaniczny, ekscytujący poryw serca, a małżeństwo – jako nudny, konwencjonalny układ prawny, zagrażający miłości i niszczący wolność . Ta dychotomia, coraz głębiej zakorzeniona w popkulturowej mentalności, wynika jednak z fundamentalnego niezrozumienia zarówno natury miłości, jak i człowieka.
Dietrich von Hildebrand, filozof odpowiadający za rewolucyjną, jak na swoje czasy, zmianę w rozumieniu istoty małżeństwa, analizując ludzkie doświadczenie, ukazuje małżeństwo jako najwierniejszego sprzymierzeńca i spełnienie miłości, a nie jako jej przeciwnika. Na długo przed Soborem Watykańskim II odważył się on postawić miłość jako sens małżeństwa ponad prokreacją jako jego celem, co w ówczesnej teologii było posunięciem przełomowym.
Być może kluczem do zrozumienia tej prawdy jest odczarowanie Byronowskiej dychotomii, w której miłość to „niebo”, a małżeństwo to „piekło”. Alice von Hildebrand, komentując myśl swojego męża, odwraca tę perspektywę: „«piekło» nie bierze się z wierności; bierze się z braku wierności, który sprawia, że mężczyzna być może formalnie nie jest związany, lecz jest samotny: zamknięty w pułapce płytkiej samowoli i dusznego subiektywizmu”. W tym świetle małżeństwo funkcjonuje jako przyjaciel i obrońca miłości, nadając jej strukturę oraz tworząc jedyny w swoim rodzaju klimat, w którym miłość może się rozwijać.
Prawdziwym piekłem jest więc nie trwałość zobowiązania, ale pustka „uczuciowego defetyzmu”, który prowadzi do nieustannej pogoni za nowością, myląc ją z autentycznym szczęściem.
Ta obrona małżeństwa nie jest sentymentalną pochwałą instytucji. To raczej filozoficzna (aby być precyzyjnym: fenomenologiczna) analiza samej miłości. Hildebrand wyodrębnia jej fundamentalne cechy, które jasno pokazują, dlaczego dążenie do trwałości jest jej naturalnym przeznaczeniem.
Po pierwsze, miłość ta jest jakościowo inna od wszystkich pozostałych form ludzkiej więzi. Nie jest jedynie sumą przyjaźni i zmysłowości (takie rozumienie wydaje się być dość intuicyjne nawet w konfesyjnych kręgach – mąż jako najlepszy przyjaciel, ale z dodatkiem intymności). Jej rdzeń stanowi coś znacznie głębszego: akt całkowitego, wzajemnego daru. Von Hildebrand podkreśla, że „istotą miłości małżeńskiej jest po pierwsze zupełnie unikatowe wzajemne darowanie się sobie małżonków. W każdym typie miłości ofiarujemy oczywiście swe serce do pewnego stopnia drugiej osobie, ale tutaj odbywa się to literalnie; i nie tylko serce, ale cała osoba należy do drugiego”. Ta miłość nie polega na wspólnym patrzeniu w jednym kierunku, jak w przyjaźni, gdzie dzieli się pasje i zainteresowania. Tworzy ona najgłębszą z możliwych wspólnotę „Ja-Ty”, w której druga osoba staje się „przedmiotem myślenia, czucia, pragnienia, tęsknoty i nadziei”. W tej relacji człowiek nie tylko żyje z drugim, ale zaczyna żyć dla drugiego, odnajdując w tym paradoksalnie najgłębszą realizację samego siebie.
Po drugie, miłość małżeńska nie jest jedynie biernym uczuciem, które nam się przydarza, ale aktem woli i decyzji. Nie funkcjonuje według logiki emocji – kocham, dopóki czuję; odchodzę, gdy uczucie słabnie.
Papież Franciszek w adhortacji Amoris laetitia pisał o „wybujałym indywidualizmie” i „narcystycznej, niestałej i zmiennej” afektywności (AL 41), która sprawia, że „więzi są zdane na niepewność kapryśnych pragnień i okoliczności” (AL 34). Prowadzi to do sytuacji, w której miłość, słaba i chora, „ustępuje przed kulturą tymczasowości, która uniemożliwia stały proces rozwoju” (AL 124).
Taka postawa jest właśnie tym, co Alice von Hildebrand nazywa „uczuciowym defetyzmem” – „objawem poważnej niedojrzałości emocjonalnej”, w której ramach „najmniejsza przeszkoda (…) stanowi uprawnione usprawiedliwienie rozstania”. Jest to, jak zauważa, postawa człowieka, który „wykazuje niewielką chęć, lub zupełny jej brak, by zwyciężać samego siebie”.
Von Hildebrand demaskuje tę pułapkę, wskazując na decyzyjny charakter prawdziwej miłości. Wyznanie „kocham cię” jest aktem-deklaracją, która angażuje całą osobę – nie zwykłym raportem o stanie emocjonalnym. Dlatego, jak zauważa filozof, w przeciwieństwie do płynnych stanów sympatii, na pytanie „czy kochasz?” można odpowiedzieć jednoznacznie „tak” lub „nie”.
Miłość angażuje wolność nie po to, by ją zniszczyć, ale by ją w pełni zrealizować w akcie trwałego wyboru. Człowiek nie jest niewolnikiem swoich nastrojów; jest istotą zdolną do podjęcia zobowiązania, które przekracza zmienność jego uczuć.
Po trzecie, z natury tej miłości wypływa intencja trwałości. Lęk przed zobowiązaniem jest zdradą samej logiki miłości. Miłość, która zakłada swoją tymczasowość, jest wewnętrznie sprzeczna. Von Hildebrand stwierdza bez wahania:
„Kto mówi: «Jestem teraz zakochany w tym człowieku, ale czy później jeszcze będzie mi się podobał, tego nie wiem», nie jest rzeczywiście zakochany. (…) zakochanie jako takie, jak i miłość małżeńską w ogóle, cechuje intencja trwałości w czasie i wieczności oraz ścisła wyłączność”.
Pragnienie bycia razem na zawsze nie jest romantyczną iluzją czy kulturowym narzutem, ale immanentną cechą miłości, która odkryła w drugim człowieku wartość unikalną i niezastępowalną. Chęć związania się na całe życie jest naturalną konsekwencją tego odkrycia. Dlatego to nie nierozerwalność jest czymś nienaturalnym, lecz właśnie „kultura tymczasowości”, która zmusza człowieka do działania wbrew najgłębszym pragnieniom.
I to właśnie ta tęsknota za trwałością domaga się obiektywnej formy, którą znajduje w małżeństwie. Miłość małżeńska, choć potężna, pozostaje według Hildebranda wrażliwa na „bezwład, przytępienie, ciągłe osuwanie się na peryferie”. Potrzebuje ochrony. Tą ochroną jest właśnie małżeństwo – nie jako zewnętrzna umowa, ale jako „rzeczywistość porządku obiektywnego”, którą dwoje ludzi świadomie powołuje do istnienia.
To dość mocny argument za małżeństwem z deklaracją trwałości – aż do śmierci. Jak pisze Alice von Hildebrand, taka deklaracja jest konieczna, ponieważ „małżeństwo zakłada wolę, oddanie, obowiązek i odpowiedzialność, krzepi ono małżonków do walki, by chronić cenny dar wzajemnej miłości”. Instytucjonalna forma nie jest zatem wrogiem miłości, lecz jej strażnikiem. To właśnie świadomość nierozerwalnej więzi daje siłę, by „przemiany trudów codzienności w poetycką pieśń”, zamiast uciekać z pola bitwy przy pierwszej trudności. Papież Franciszek dodaje, że wybór małżeństwa to „prawdziwa i skuteczna decyzja o przekształceniu dwóch dróg w jedną jedyną, niezależnie od tego, co by się działo, i niezależnie od wszelkich możliwych wyzwań” (AL 132).
Akt zawarcia małżeństwa to moment, w którym subiektywne pragnienie miłości zostaje przekute w obiektywną więź, która „raz stworzona, nie podlega już samowoli obu stron”. Ta obiektywna struktura pełni rolę domu i twierdzy miłości, zapewniając jej bezpieczne ramy do wzrostu, przezwyciężania kryzysów oraz dojrzewania. Świadomość, że jest się z kimś związanym nierozerwalnie, nie osłabia miłości, przeciwnie: „stwarza dopiero ramy, w których miłość małżeńska może się w pełni rozwinąć w swej ostatecznej wielkości i głębi”. Daje poczucie bezpieczeństwa, które uwalnia od ciągłego lęku o przyszłość i pozwala w pełni zainwestować w teraźniejszość związku.
Oczywiście, refleksja nad ideałem nie może ignorować bolesnych realiów. Pytania o to, co począć, gdy jedna strona za wszelką cenę dąży do rozpadu związku, albo jak odnaleźć się w nowym układzie, obciążonym już nowymi zobowiązaniami, są niezwykle trudne. Niektórzy mogliby oczekiwać, że filozofia miłości zamilknie w obliczu tak dramatycznych sytuacji.
A jednak sam Hildebrand, choć kreśli wzniosły ideał, jest nieprzejednany także w analizie „małżeństwa nieszczęśliwego”. Uznaje, że choć czasem „ostateczna wewnętrzna jedność nie jest możliwa”, to stworzony aktem ślubu „obiektywny związek” nadal domaga się kształtowania „wedle możności zgodnie z jego sensem”. Zadaniem porzuconego małżonka staje się wówczas „heroiczne dźwiganie krzyża”, ofiara i troska o zbawienie drugiego, nawet jeśli idealna miłość nie jest już możliwa do zrealizowania. Hildebrand nie osądza łatwo tych skomplikowanych sytuacji. Przypomina jednak, że u podstaw każdego małżeństwa, także tego naznaczonego cierpieniem, leży pewna obiektywna prawda o człowieku i miłości, której zignorowanie prowadzi do jeszcze głębszych zranień.
Fundamenty wizji Hildebranda nie wymagają uprzedniej wiary. Jak podkreślała jego żona, „długi czas przed nawróceniem na religię rzymskokatolicką był przekonany, że wspólnota miłości w małżeństwie jest najgłębszym źródłem szczęścia człowieka”.
Dostrzegał on, że „miłość ze swej istoty tęskni za nieskończonością i wiecznością”, a miłość pozbawioną oddania postrzegał jako „zdradę samej istoty miłości”. To konkluzje, do których można dojść na drodze uczciwej, rozumowej analizy ludzkiej natury i doświadczenia. Oczywiście, dla katolika ta naturalna tęsknota za trwałą komunią zostaje podniesiona i uświęcona przez sakrament. Jednak sama jej obecność w sercu każdego człowieka jest znakiem, że zostaliśmy stworzeni do miłości, która nie jest częściowa, ale totalna; nie jest przypadkowa, ale wybrana; nie jest chwilowa, ale trwała; i nie jest iluzoryczna, ale realna i ugruntowana w obiektywnej więzi.
Bibliografia
Franciszek, papież. Posynodalna adhortacja apostolska Amoris Laetitia. Watykan: 2016
Hildebrand, Dietrich. Małżeństwo. Wydawnictwo „W Drodze”, Poznań: 2017