Od dawna noszę w sobie głębokie przekonanie, iż jedną z najbardziej charakterystycznych cech moralności ewangelicznej jest jej stanowcza wiara, że nie ma sytuacji, w której człowiek musiałby czynić zło. Owszem, psychologicznie doświadczamy nieraz, że nie ma innego wyjścia, że właśnie stanęliśmy wobec konieczności czynienia zła. Wszystkie te sytuacje rozświetla słowo Chrystusa Pana: ,,Nic bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą” (Mt 10, 28).
Raczej rzadko się zdarza – choć niekiedy, rzecz jasna, również tak bywa – że jedynym sposobem niepoddania się przymusowi czynienia zła jest przyjęcie męczeństwa. Zazwyczaj kiedy zło próbuje na nas wymusić angażowanie się po jego stronie, można się od tego przymusu uwolnić poprzez zwyczajną odwagę cywilną i nonkonformizm, gotowość poniesienia jakichś strat materialnych, poświęcenia swojej kariery lub narażenia się na szyderstwa albo wyłączenie z towarzystwa.
Celowe wydało mi się postawienie pytania, w jaki sposób ten rys moralności ewangelicznej odzwierciedla się w rekolekcjach dla Polaków, jakie w ciągu ostatnich dwudziestu lat Jan Paweł II przeprowadził podczas pięciu pielgrzymek do Ojczyzny.
Konkretnym wydarzeniem , które pobudziło mnie do postawienia tego pytania, była słynna wypowiedź z 12 czerwca 1987 podczas spotkania z młodzieżą na Westerplatte: ,,Dobrze będzie chyba, jeżeli (…) każdy młody Polak, każda młoda Polka rozważy w sercu, że każdy i każda ma w swoim życiu podobne Westerplatte, może mniej sławne, mniej historyczne, powiedzmy, na mniejszą skalę zewnętrzną, ale czasem może na większą jeszcze skalę wewnętrzną, i że tego swojego Westerplatte nie może oddać!„
Szybko zorientowałem się, że trzeba ograniczyć bazę źródłową mojego pytania. Toteż wybrałem przemówienia z jednej tylko pielgrzymki, mianowicie tej z roku 1983. Poziom poczucia klęski i beznadziei – po niedawnym zdławieniu „Solidarności” i tym wszystkim, co się stało wskutek ogłoszenia stanu wojennego był wówczas w naszym społeczeństwie szczególnie wysoki.
Wielu ludzi utraciło wiarę w to, że prawda i słuszność mogą jeszcze zwyciężyć. Pokusa poddania się regułom księcia tego świata stała się więc szczególnie realna i niebezpieczna.
Zatem nic dziwnego, że Papież więcej niż zazwyczaj mówił wówczas o wierności sumieniu oraz o naszym powołaniu do zwyciężania nad różnymi siłami ciemności, które chciałyby nam narzucać swoje zasady postępowania. Zresztą ufam, że niniejsze przypomnienie przekona nas o tym, jak bardzo pouczenia Papieża na ten temat, tak potrzebne wówczas doraźnie, zachowały swoją aktualność i zapewne nieprędko ją utracą.
Szczególnej okazji do podnoszenia tej problematyki dostarczyła mu okoliczność, że właśnie na rok 1983 przypadła trzechset letnia rocznica bitwy pod Wiedniem. Podobnie jak było dla króla Sobieskiego – mówił Jan Paweł II w Warszawie na Stadionie Dziesięciolecia – zwycięstwo to jest również naszym obowiązkiem i tak samo jest możliwe. Król Jan III doświadczył, że był raczej świadkiem Bożego zwycięstwa niż jego autorem: Venimus , vidimus, Deus vicit. Podobnie i my – przekonywał Papież – pozwólmy Bogu zwyciężać w naszym życiu.
I wymienił Ojciec Święty pięć wymiarów tego zwycięstwa nad sobą, do którego jesteśmy powołani: ,,Zwycięstwo takie oznacza życie w prawdzie, prawość sumienia, miłość bliźniego, zdolność przebaczania, rozwój duchowy naszego człowieczeństwa”. Wszystkie one są ,,nieodłączne od trudu, a nawet od cierpienia, tak jak zmartwychwstanie Chrystusa jest nieodłączne od krzyża”.
Zwycięstwa duchowe realizują się nieraz w sytuacjach, które w oczach tego świata wydają się klęską. (…) Niestety, prawdziwe klęski, tzn. klęski duchowe, też nam się zdarzają. Nieraz były to klęski na skalę całego narodu. Jan Paweł II wymienił tu szczególnie ,,upadek moralności w czasach saskich, zatratę wrażliwości na dobro wspólne aż do karygodnych przestępstw przeciw własnej Ojczyźnie”. Zdaniem Papieża, szczególnym naruszeniem porządku moralnego i ,,straszliwą krzywdą dziejową” było to, że rozbiory zostały dokonane w okresie moralnego i politycznego przebudzenia narodu i dokonującej się odnowy.
Otóż, jeżeli ponieśliśmy klęskę – nawet klęskę moralną – ważne jest uświadomienie sobie, że dopóki jesteśmy na ziemi nie jest to klęska ostateczna. Dopóki możemy się odwołać do Chrystusa, który jest ,,wczoraj i dzisiaj”, a zarazem ,,jest Ojcem przyszłego wieku” , jesteśmy wezwani do tego, ,,ażeby nie poddawać się klęsce, ale szukać dróg do zwycięstwa”. Choćbyśmy byli bardzo poranieni różnymi duchowymi klęskami, Chrystus wzywa nas, ,,do zwycięstwa w prawdzie wolności, sprawiedliwości i miłości”.
Pragnienie zwycięstwa – wciąż przedstawiam ową tak ogromnie ważną homilię ze Stadionu Dziesięciolecia – jest wręcz naszym obowiązkiem: ,,Pragnienie zwycięstwa, szlachetnego zwycięstwa, zwycięstwa okupionego trudem i krzyżem, zwycięstwa odnoszonego nawet poprzez klęski należy do chrześcijańskiego programu życia człowieka. Również i życia Narodu”.
Wówczas, w roku 1983, wielu odbierało te słowa jak kubek orzeźwiającej wody na spieczonej pustyni. Mnie się wydaje, że dzisiaj brzmią one równie mocno i są nam równie potrzebne. Dzisiaj można by tylko wyraźniej mówić, co grozi narodowi, któremu nie zależy na zwycięstwie. Jan Paweł II optymistycznie zakładał, że zwycięstwo osiągniemy, dlatego o takiej ewentualności nawet nie wspominał, jak to uczynił np. w ,,Xiędzu Fauście” – Tadeusz Miciński: ,,Naród, który nie zwycięża, musi chemicznie rozłożyć się na tchórzów i rzezimieszków. Chyba że głęboka wiara utrzyma ludzi i nawet wzniesie na wyżyny rozwoju jeszcze doskonalszego, pracy pełnej ofiary i zaparcia się„.
Zauważmy, że w drugim członie swojej wypowiedzi Miciński mówił praktycznie to samo co Jan Paweł II. To bowiem, że zwycięstwo nieraz trzeba okupić trudem i krzyżem i że niekiedy osiąga się je poprzez klęski, należy odwiecznie i nieusuwalnie do chrześcijańskiej świadomości moralnej. Wystarczy sobie przypomnieć słowo Pana Jezusa o ciasnej (Mt 7, 13n) czy o ziarnie pszenicznym (J 12, 24).
O tym, że nasza droga do zwycięstw duchowych kosztuje i będzie kosztowała sporo trudu, mówił Papież podczas tej pielgrzymki często.
W sytuacji normalnej ów trud, o którym mówił Ojciec Święty, jest trudem dążenia do dobra: Niestety, nieraz jeszcze więcej trudu wymaga mądre znoszenie zła, którego mogłoby nie być i którego być nie powinno.
„Wiem – mówił podczas tamtego Apelu Jan Paweł II do młodzieży – o Waszych cierpieniach, o Waszej trudnej młodości, o poczuciu krzywdy i poniżenia, o jakże często odczuwanym braku perspektyw na przyszłość – może o pokusach ucieczki w jakiś inny świat”.
Otóż, nie dałoby się w sposób poważny odnosić wezwania do zwycięskiego trudu do zwyczajnych sytuacji życia codziennego, gdybyśmy nie chcieli postawić kropki nad i, i nie powiedzieli sobie wyraźnie, że może się zdarzyć – i oby Bóg nam takich sytuacji raczył oszczędzać – iż jedynym sposobem godnego zachowania się jest przyjęcie śmierci męczeńskiej. I trzeba przyznać , że temat męczeństwa pojawia się w nauczaniu Jana Pawła II wręcz często. Podczas swojego drugiego przyjazdu do Polski Papież zwracał uwagę na to, że na szczęście jest w męczeństwie coś większego niż męka.
Jeżeli miłość i łaska są u Bożych przyjaciół większe nawet niż męka, to tym bardziej są większe niż trud zwyczajnego życia w prawdzie, niż trud wierności sumieniu czy przebaczania naszym winowajcom. Postawmy sobie proste pytanie: Co to znaczy, że łaska jest większa niż trud, jakiego wierność tejże łasce od nas wymaga ? Odpowiedź wydaje się też prosta: Znaczy to, że zwycięstwo – owszem, nieraz trudne zwycięstwo – jakie się w nas dzięki łasce dokonuje, jest bardziej zwycięstwem Bożym niż naszym. Znaczy to również, że wszyscy jesteśmy do tego zwycięstwa powołani.
Podczas naszej pielgrzymki Papież mówił o tym w swoim wielkim kazaniu na Błoniach krakowskich. Pobudził go do tego fakt, że właśnie przed chwilą dokonał beatyfikacji dwóch powstańców z 1863 roku, Brata Alberta i Ojca Rafała: ,,Święci i błogosławieni ukazują nam drogę do tego zwycięstwa, które w dziejach człowieka odnosi Bóg. (…) Jednakże do takiego zwycięstwa powołany jest każdy człowiek. I powołany jest każdy Polak, który wpatruje się w przykłady swoich świętych i błogosławionych. Ich wyniesienie na ołtarze pośród ziemi ojczystej jest znakiem tej mocy, która płynie od Chrystusa, Dobrego Pasterza. Tej mocy, która jest potężniejsza od każdej ludzkiej słabości – i od każdej, choćby najtrudniejszej sytuacji, nie wyłączając przemocy„.
Ogólne pouczenie Papieża niepostrzeżenie przechodzi w konkretne wskazówki: ,,Proszę Was, abyście te słabości, grzechy, wady, sytuacje nazywali po imieniu. Abyście z nimi wciąż się zmagali. Abyście nie pozwolili się pochłonąć fali demoralizacji, zobojętnienia, upadku ducha. Dlatego patrzcie wciąż w oczy Dobrego Pasterza: »Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną« (Ps 23, 4)”. Właśnie w ten sposób osiąga się te jedyne zwycięstwa, na których powinno nam naprawdę zależeć.
Jak widzimy, w ciągu piętnastu lat, które upłynęły od tamtej pielgrzymki, ustrój się zmienił, tyle innych zmian się dokonało, a pouczenia te odbiera się tak, jakby zostały skierowane właśnie do nas, do Polaków żyjących w roku 1998.
Esej został opublikowany 1 listopada 1998 roku w Azymucie (Redagowany przez Instytut Tertio Millennio od kwietnia 1998 do maja 2003 roku comiesięczny dodatek religijno-społeczny do Gościa Niedzielnego).