Jednym z największych błogosławieństw mojego życia było to, że znałem i pracowałem z mężczyznami i kobietami, których książki studiowałem po raz pierwszy na college’u i na studiach podyplomowych. Wysoko na liście intelektualnych mentorów, z którymi mogłem stać się przyjaciółmi i współpracownikami, znajduje się nieżyjący już Peter L. Berger, wybitny socjolog religii, który jako badacz społeczny wprowadził nauki humanistyczne (w tym filozofię i teologię) do swojej pracy, ożywiając w ten sposób i rzucając światło na wyliczanie wszystkiego na suchych danych, typowe dla jego kolegów socjologów. (Andrew Greeley warknął kiedyś, że „jedyne liczby w księgach Bergera znajdują się na dole strony”. Więcej władzy dla Bergera – mówię wobec tego.)
Jedną z najlepszych i zarazem najmniejszych książek Petera warto przeczytać pięćdziesiąt pięć lat po jej napisaniu. Ujmujący tytuł, “Plotka o aniołach”, został następnie wyjaśniony w bardziej stanowczym, akademickim podtytule (“Współczesne społeczeństwo i ponowne odkrycie zjawisk nadprzyrodzonych”), który sytuuje książkę w najnowszej historii kultury.
Kilka lat przed publikacją “Plotki…” wydanie magazynu Time z 8 kwietnia 1966 roku zszokowało Amerykę z klasy średniej swoją surową czarną okładką, na której dużymi czerwonymi literami widniało dosadne pytanie: „Czy Bóg umarł?” Połowa lat sześćdziesiątych XX wieku to okres rozkwitu „teologii świeckiej”, która, mówiąc w dużym uproszczeniu, próbowała mieć chrześcijaństwo bez tego, co nadprzyrodzone: szkoła myślenia spopularyzowana przez Harveya Coxa w książce “The Secular City: A Celebration of It Liberties and an Invitation to its Discipline”. Jak się okazało, „wolności” świata bez Boga – świata głuchego na to, co nadprzyrodzone – były polimorficznymi wypaczeniami libertynizmu, a jego „dyscyplinami” był rozkład rodziny, solidarność społeczna, i porządek publiczny.
“Plotka o Aniołach” wbiła kołek w wyschnięte serce „świeckiej teologii”, demonstrując na dziewięćdziesięciu siedmiu starannie opracowanych stronach, które osadzone w rzeczywistości empirycznej były „sygnałami transcendencji”. Berger zdefiniował je jako „zjawiska… znajdujące się we wnętrzu domeny naszej „naturalnej” rzeczywistości, ale które wydają się wykraczać poza tę rzeczywistość”. Najbardziej pierwotnym z tych zjawisk, zasugerował Peter, była sytuacja matki pocieszającej przestraszone dziecko, które „budzi się w nocy, być może ze złego snu, i odkrywa, że jest otoczone ciemnością, samotne, nękane bezimiennymi zagrożeniami”. Co zrobi każda dobra matka? „Będzie mówiła lub śpiewała do dziecka, a treść tej komunikacji będzie zawsze taka sama: «Nie bój się, wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku»”. Uspokojone dziecko wróci do snu, zapewnione, że „wszystko” – sam porządek Bycia – jest łagodny.
Przyjemność i czysta radość zabawy to kolejny „sygnał transcendencji”, w którym „wydaje się, że przechodzi się nie tylko z jednej chronologii do drugiej, ale z czasu w wieczność” – z tego świata do wspanialszej rzeczywistości, która obejmuje i nadaje sens temu światu. Wyobraź sobie grę, podczas której byłeś całkowicie pochłonięty – od intelektualnych szachów, poprzez brawurowe rugby, aż po stanie na linii faulu, gdy stawką był ostateczny wynik meczu – a zrozumiesz, o co chodzi.
I to sprowadza nas do baseballu w pierwszym tygodniu sezonu Major League. Baseball jest bowiem „sygnałem transcendencji” – oknem na zjawiska nadprzyrodzone – na kilka sposobów.
W baseball gra się na boisku, które teoretycznie jest nieskończone. Chociaż wewnętrzny diament jest starannie skalibrowany w precyzyjnych (niektórzy mogliby powiedzieć: natchnionych przez Boga) pomiarach – 90 stóp między podstawami, 60 stóp i 6 cali między “pitching rubber” a “bazą domową” – linie faulu i pole zewnętrzne mogłyby w zasadzie zostać przedłużone w nieskończoność: możliwość, która była najbliższa realizacji na rozległym centralnym polu starego nowojorskiego Polo Grounds (co z kolei dało początek historycznej maksymie Hadley Arkesa: „Zawsze pamiętam, kiedy urodził się św. Augustyn – było to 1600 lat przed tym jak Williem Maysem okradł Vica Wertza na stadionie Polo”). W przeciwieństwie do siatki piłkarskiej, boiska do koszykówki czy lodowiska hokejowego, w baseball gra się w środowisku, które wskazuje na nieskończoność.
Potem jest czas. Przed pojawieniem się Manfreda Mana – biegacza-widma, który teraz w tajemniczy sposób pojawia się na drugiej bazie w dziesiątej rundzie meczu w sezonie zasadniczym – mecz baseballowy był potencjalnie nieskończony: był to kolejny sygnał wieczności osadzony w rzeczywistości empirycznej. Jednak nawet biorąc pod uwagę aberrację Manfreda Mana i nowy (i, przyznaję, mile widziany) zegar czasu gry, fakt, że mecz baseballowy toczy się bez odliczania w czasie, w przeciwieństwie do sportów rozgrywanych w ustalonym okresie czasu, jest kolejnym z osiągnięć “Plotki o Aniołach” Petera Bergera: codzienne doświadczenie, które podnosi nas z szarej rzeczywistości tu i teraz w inną, transcendentną krainę – krainę pokrewną ponadczasowości nieba.
Zatem: grajcie w baseball! I bądźcie wyczuleni na boisku i gdziekolwiek indziej na plotki o aniołach.