Kościół i uniwersytet to dwie instytucje, które byty w przeszłości i dziś nadal pozostają w jakimś odniesieniu do siebie, zawsze nieobojętnym. Zachodzi między nimi różny stosunek, bo też jest on uwarunkowany w czasie i przestrzeni różnymi okolicznościami.
W zależności od kontekstu ideologicznego i politycznego w danym kraju ulega umocnieniu względnie zachwianiu istotna między nimi relacja: autonomii i przyjaznej współpracy. Kościół zakładał uniwersytety, patronował im, zaś w miarę ich dochodzenia do samodzielności i dojrzałości przekazywał im autonomię lub godził się na ich niezależność.
Występowały również między tymi instytucjami napięcia. Były one, i nadal są, „nienormalne”, jak choćby napięcia między wiarą religijną a wiedzą naukową, objawieniem a rozumem, autorytetem doktryny a wolnością badacza. Stosunki te stawały się natomiast „normalne”, kiedy nauka padała ofiarą ideologicznych przesądów, kiedy ulegała „precyzyjnym iluzjom” wiedzy rzekomo wyłącznie naukowej, a faktycznie skonfliktowanej z religią. Podobnie „nienormalne” relacje rodzą się wtedy, gdy religia staje się irracjonalna, przybiera postać ezoterycznych uniesień i degeneruje się z powodu braku wewnętrznej racjonalności, która skłania ludzi do rozumienia wiary.
Wyrazem normalności stosunków między Kościołem a uniwersytetem są m.in. wydziały teologiczne na klasycznych uniwersytetach europejskich. Nie była niczym dziwnym ich obecność na przedwojennych uniwersytetach polskich we Lwowie, Wilnie, Krakowie i Warszawie, podobnie jak na uniwersytetach w Niemczech i w innych krajach europejskich. Brutalnym naruszeniem tej europejskiej normalności była powojenna kasacja wydziałów teologicznych na polskich uniwersytetach przez władze komunistyczne. Nienormalne było też zakładanie nowych uniwersytetów bez wydziałów teologicznych lub zaniechanie ich reaktywowania, jak na Uniwersytecie Wrocławskim.
Obecnie wracamy do normalności. Wracamy do stanu, w którym rzeczy mają swą właściwą nazwę i są nazywane po imieniu. Uniwersytet znów staje się wszechnicą, w której racjonalność wiedzy jest niepodzielna, a jej struktura obejmuje logicznie także wydział teologiczny. Nie dziwi nas, że w nowo powstałym Uniwersytecie Opolskim w sposób naturalny znalazło się miejsce także na taki wydział. Zgodnie z takim porządkiem rzeczy powoływanie do życia wydziałów teologicznych na kadłubowych dotąd uniwersytetach polskich jest sprawą normalną, nie zaś łaską ze strony jednych, a przywilejem innych.
Tej podstawowej kwestii kulturowej nie należy załatwiać dekretami wydawanymi w dogodnych warunkach koniunktury politycznej. Pożądana jest tu wszechstronna dyskusja, wolna od nieporozumień z każdej strony. Całej sprawy nie wolno ponownie zideologizować.
Kościół lokalny – hierarchia i wierni – musi oczyścić swą samoświadomość z bezprzedmiotowych oczekiwań. Pomoże mu w tym zapowiedziana encyklika na temat rozumności wiary chrześcijańskiej, relacji objawionych prawd religijnych do prawd wiedzy naukowej i ogólnie na temat racjonalności tradycji chrześcijańskiej w kulturze europejskiej. Jest szansa, aby na gruncie tej encykliki Kościół uświadomił sobie na nowo, że student uniwersytetu jest podmiotem wolności religijnej i przekonań sumienia, a zarazem podmiotem prawa do prawdy naukowej w zakresie wiedzy religijnej, czyli teologii. Kościół musi być przygotowany do tego, że teologia wejdzie w interdyscyplinarny dyskurs z naukami uprawianymi na uniwersytecie. Nie wystarczą tu „odmrożone”, przedwojenne, a więc starej już daty wyobrażenia o teologii uniwersyteckiej, ani tym bardziej nawyki przeniesione mechanicznie z seminariów duchownych. Nie należy też straszyć zagrożeniami lub restryktywnie reagować na niedociągnięcia i błędy popełnione na zachodnioeuropejskich wydziałach teologicznych.
Zideologizowanie dyskusji na temat powrotu lub wprowadzenia wydziałów teologicznych do całościowej struktury uniwersytetów grozi raczej tym, którzy nadal jeszcze myślą w kategoriach dawnych „błędów i wypaczeń” lub artykułują dziś swe przesądy ideologii socjalizmu w języku skrajnie rozumianych wymagań metodologii nauk. Według nich dla teologii, a nawet dla filozofii klasycznej, metafizyki czy etyki normatywnej nie ma miejsca w świecie nauki, a więc także na uniwersytecie. Muszą oni dokładnie rozważyć, czy przypadkiem nie usprawiedliwiają dawnego zachowania jako jedynej wartości, która usprawiedliwia ideologiczne i metodologiczne ograniczenia w naukach uniwersyteckich.
Warto ku przestrodze przypomnieć współczesną historię uniwersytetu w Lipsku. Jest ona ostrzeżeniem dla dawnych i dzisiejszych ideologów, by strzec się sprowadzania nauki na manowce. Oto Universitas Lipsiensis, klasyczna wszechnica europejska o 600-letniej historii, obejmująca oczywiście także wydział teologiczny. Pamięta czasy rozkwitu i schyłku średniowiecznej scholastyki, gorących dysput reformacyjnych, kształtowania się nauk nowożytnych, aż po XX-wieczne ich uwodzenie przez totalitarne ideologie socjalizmu w wydaniu hitlerowskim i stalinowskim. Współcześnie kojarzą ten uniwersytet z 140-metrowym, zbudowanym z betonu i szkła budynkiem na placu Augusta. Od 20 lat może się on przyglądać w tej przeszklonej ścianie niczym w zwierciadle i rumienić się ze wstydu za grzech uniwersytetu wobec nauki. Bo zawstydzająca jest ta krótka historia gmachu uniwersyteckiego.
Pierwszy NRD-owski dyktator komunistyczny, Walter Ulbricht, nakazał go wybudować kosztem wyburzenia gotyckiego kościoła uniwersyteckiego, razem ze słynnymi organami Silbermanna. Jego ideologiczny obłęd kazał mu widzieć w tym kościele symbol obskurantyzmu religijnego. Protest społeczeństwa był nikły, zaś radnych miasta – żaden. Uległy architekt, Hermann Henselmann zaprojektował nowy gmach uniwersytecki w formie otwartej księgi, która miała symbolizować oświeceniowy racjonalizm nauki i zastąpić wyburzony dopiero co ciemnogród Kościoła. Wzniosłe zwieńczenie 34-piętrowego gmachu miało przypominać powiewający czerwony sztandar socjalizmu, pod którym będzie kroczyła nauka, obwieszczając postęp. Dziś wiemy, jak marny to był symbol i jak kiepski żart ze zdrowego rozsądku ludzi. Rok 1989 przekreślił całą obłędną dyktaturę i ukazał cały fałsz „postępowej” ideologii. Dziś gmach skompromitowanego uniwersytetu symbolizuje swą własną bezsensowność. Sztandar naukowego socjalizmu – dach budynku – okazał się białą flagą sygnalizującą ostateczną kapitulację samego gmachu. Dziś bowiem widać, że nie nadaje się on do dalszego użytkowania. Uniwersytet postanowił definitywnie wyprowadzić się z tego gmachu-symbolu, zbyt kosztownego do wyremontowania i zbyt trudnego do sprzedania.
Ciekawe, że filozofowie bronili „do upadłego” pozostawania właśnie w tym budynku, i to nie tylko ze względów lokalowych, lecz także z powodów rzekomo ideowych, a raczej ideologicznych. Wymowna to okoliczność. Wielu naukowców, po czystce zwanej Abwicklung, zdystansowało się oficjalnie od zgubnej dla nauki ideologii. Z utraty własnej niewinności chcą jednak teraz uczynić cnotę. Przeszli na pozycje scjentystycznej neutralności. Tym razem gorliwie tępią inne rzekome zabobony w nauce, przypisane przez nich z kolei tym, którzy uchowali się „w cieniu” Kościoła i „mrocznej” przeszłości filozoficznej, uprawiając np. filozofię metafizyczną, teologię czy klasyczną antropologię i etykę.
Miasto Lipsk jest w rozterce, nie wiedząc, jak pozbyć się tego „zęba mądrości” (tak potocznie nazywa się gmach uniwersytecki) i czy nie odbudować na jego miejscu wyburzonego niegdyś kościoła uniwersyteckiego. Mieszkańcy Lipska, jak całe społeczeństwo dawnego NRD, okaleczeni przez dwie totalitarne ideologie socjalizmu – narodowego i bolszewickiego – szukają być może swej tożsamości w dawnej przestrzeni między uniwersytetem i kościołem, rynkiem i ratuszem, unikając koniecznie sięgania do przypisywanej im nostalgii za dawną sytuacją niewoli i zaślepieniem.
Sam uniwersytet w Lipsku stoi wobec zadania odzyskania swej autentycznej tożsamości. Symbolika jego niedawnej historii jest pouczająca także dla polskich uniwersytetów. Każdy z nich stoi również przed zadaniem odzyskania pierwotnej niewinności. W tym poszukiwaniu jest miejsce na otwarcie się na wydziały teologiczne. Teologia nie jest ideologią, choć także ona – jak każda nauka – może ulegać uwodzeniom ideologicznym. Kryje jednak w sobie takie wartości, które mogą ją chronić od wypaczeń. W stosunku zaś do innych nauk potrafi pokazać zarówno głębsze racje wyjaśniające, jak i granice kompetencyjne w poznaniu rzeczywistości.
Esej został opublikowany 6 września 1998 roku pod nazwą „Kościół i uniwersytet” w „Azymucie” – redagowanym przez Instytut Tertio Millennio od kwietnia 1998 do maja 2003 roku comiesięcznym dodatku religijno-społecznym do „Gościa Niedzielnego”.