„Podążaj za nauką” stało się mantrą w pewnych kręgach od czasów Plagi w latach 2020–2021. Jednak nie każda nauka jest mile widziana — jak na przykład ta, która niezbicie dowodzi, że interwencje „zmiany płci” nie prowadzą do długoterminowej poprawy zdrowia psychicznego — pisze George Weigel.
Jestem wyjątkiem w rodzinie pełnej medyków. Mój dziadek ze strony matki był lekarzem; jego córka, moja matka, była technologiem medycznym; moja teściowa – pielęgniarką. Mój brat jest lekarzem, podobnie jak jedna z moich córek i jej mąż. Moja ciotka była zarejestrowaną pielęgniarką, a moja siostrzenica jest dietetyczką w szpitalu. Poza kręgiem rodzinnym mam wielu przyjaciół praktykujących sztuki medyczne, w tym najwybitniejszego psychiatry Ameryki, Paula McHugha. Miałem również szczęście skorzystać z pracy wspaniałych lekarzy, których umiejętności i oddanie pozwoliły mi przeżyć więcej niż biblijny przydział, ponieważ „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt (…)” (Ps 90,10).
Dekady życia z lekarzami, pielęgniarkami i innymi pracownikami medycznymi dały mi głęboki szacunek dla amerykańskiej medycyny, którą uważam za najlepszą na świecie. I to właśnie ten szacunek skłania mnie teraz do głębokiej troski o stan medycyny w Stanach Zjednoczonych, która, jak inne profesje, jest nękana przez plagę „wokeizmu” i współpracę lekarzy z tym, co papież św. Jan Paweł II trafnie nazwał „kulturą śmierci” w encyklice Evangelium Vitae z 1995 roku.
Świadomy udział lekarzy i innych pracowników medycznych w praktykach aborcji stoi w jawnej sprzeczności z Przysięgą Hipokratesa — od dawna stanowiącą moralne ramy prawidłowej praktyki medycznej — w jej oryginalnej formie. W rzeczywistości niektóre szkoły medyczne zmieniają treść przysięgi, aby dostosować ją do politycznie poprawnego poglądu na aborcję. Dlaczego, zastanawiam się, więcej lekarzy, pielęgniarek i pracowników opieki zdrowotnej nie jest na czele ruchu pro-life, nie tylko w naciskach na ustawodawstwo chroniące życie nienarodzonych, ale także w doradzaniu przestraszonym kobietom, często porzuconym przez nieodpowiedzialnych i wykorzystujących seksualnie mężczyzn, by szukały alternatyw dla zabijania swoich dzieci? Dzięki Bogu za pracowników medycznych w amerykańskich ośrodkach kryzysowych ciąż. Ale co z większością ich kolegów, którzy przyzwalają na współczesną rzeź niewiniątek, a co gorsza, uczestniczą w niej?
Podobna degradacja medycyny ma miejsce, gdy lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy służby zdrowia biorą udział w eutanazji lub samobójstwie wspomaganym przez lekarza — upiornej praktyce, która obecnie występuje pod orwellowskim sztandarem „MAID” [od ang. Medical Assistance (or Aid) in Dying — Medycznej Pomocy w Umieraniu]. Hipokrates płacze. Czy nie cały sens zawodu medycznego polega na afirmacji życia, jego podtrzymywaniu i przeciwdziałaniu śmierci, gdy tylko to możliwe? We wrześniu tego roku londyński Spectator opublikował pouczający artykuł pt. „Mrożąco Uwodzicielski Wgląd w Wspomagane Umieranie”, który powinien być lekturą obowiązkową w szkołach medycznych, częściowo dlatego, że ilustruje, jak MAID znieczula naturalne ludzkie odczucia lekarzy i pielęgniarek.
„Podążaj za nauką” stało się mantrą w pewnych kręgach od czasów Plagi w latach 2020–2021. Jednak nie każda nauka jest mile widziana — jak na przykład ta, która niezbicie dowodzi, że interwencje „zmiany płci” nie prowadzą do długoterminowej poprawy zdrowia psychicznego, a okaleczanie ciał młodych ludzi chirurgicznie lub za pomocą blokerów dojrzewania należy nazywać przemocą wobec dzieci, a nie medycyną. Jeśli brytyjska Narodowa Służba Zdrowia (NHS) potrafi to zrozumieć, kierując się nauką, dlaczego nie może tego zrobić Amerykańska Akademia Pediatrii?
Jest jeszcze kwestia edukacji medycznej, niegdyś znanej z rygoru, a dziś dostosowującej się do „śnieżynek”, jak to ilustruje ogłoszenie z pewnej renomowanej szkoły medycznej o rzekomo godnym pochwały serwisie dla swoich studentów: „Wellness Wednesdays: Miesięczne wydarzenie oferujące studentom szansę na odprężenie i naładowanie energii dzięki takim aktywnościom jak rękodzieło, występy na żywo studentów i usługi wellness, takie jak masaż na siedząco…”
Nie wiem, jak wy, ale jeśli przywożę konwulsyjnie drgające dziecko z gorączką 105 stopni do lokalnej izby przyjęć o 2 nad ranem, nie interesuje mnie, aby dyżurujący lekarz ER wysyłał po klocki Lego, śpiewał piosenki z musicalu Hamilton czy zamawiał „masaż na siedząco”, aby poradzić sobie ze stresem sytuacji.
Amerykańska medycyna i amerykańska edukacja medyczna wymagają poważnej reformy. Wydostanie agencji rządowych odpowiedzialnych za opiekę zdrowotną z bagien DEI [ang. diversity, equity and inclusion – różnorodność, równość i inkluzja) i z labiryntu „płynności płci” to tylko początek, choć mile widziany. Amerykańska medycyna musi na nowo odkryć swoją duszę i sumienie. Dobrze wykształceni katoliccy pracownicy medyczni są wyjątkowo predestynowani do pomocy w tym odkryciu. Catholic Medical Association (CMA) ma tu do odegrania znaczącą rolę. Podobnie jak katoliccy kapelani w amerykańskich szkołach medycznych.
Biorąc pod uwagę „wokeizm” będący źródłem wielu z tych dysfunkcji w amerykańskiej medycynie — tyranię wymuszoną przez kulturę unieważnienia — katoliccy reformatorzy medyczni będą potrzebowali dużo odwagi, a także cierpliwości, taktycznego sprytu i niepodważalnych kwalifikacji naukowych. Ale przecież odwaga to jedna z czterech cnót kardynalnych, prawda?
Kolumna George’a Weigela „The Catholic Difference” jest publikowana na łamach Denver Catholic, oficjalną instytucję wydawniczą Archidiecezji Denver. Ten tekst został przez nią opublikowany 29 stycznia 2025 roku.
Obraz: Jean Louis Forain – Hospital Scene (domena publiczna)