W oczekiwaniu na Dzień Ateizmu

Dzień Judaizmu, Dzień Islamu – czy logicznym następstwem nie byłby Dzień Ateizmu? Bo czemu właściwie służy międzyreligijny dialog?

Bardzo pięknie jest mówić o miłosierdziu. Bardzo pięknie też dialogować ze zrozumieniem. Pięknie towarzyszyć, okazywać empatię – innej duchowości, obcej kulturze czy różnym historiom życia i punktom widzenia. Jednak najpiękniej jest chyba wspólnie szukać prawdy. Samo piękne dialogowanie może być po prostu piękną sofistyką. Z kolei wspólne szukanie prawdy to już zadanie trudniejsze, wymagające spełnienia co najmniej dwóch przesłanek. Można się go podjąć tylko pod warunkiem, że się w pierwszej kolejności wspólnie uzna, że znaleźć się ją da, i że należy – po prostu. I jeśli obie strony zakładają, że każda znaleźć ją może i zdolna jest podać ku temu słuszne argumenty.

Czy Kościół katolicki może szukać prawdy wspólnie z ateistą? Na pewno. Tak samo jak może jej szukać wspólnie z żydem i muzułmaninem. Wychodząc od klasycznej definicji prawdy – od której przynajmniej Kościół katolicki zdaje się wciąż wychodzić – trzeba powiedzieć, że prawda, niezależnie od tego, kto jej poszukuje, wyglądać będzie tak samo, więc zdecydowanie nie warto martwić się o personalia. Oczywiście zakładając uczciwość intelektualną rozmówców.

Ale zadajmy pytanie inaczej. Czy Kościół katolicki może szukać prawdy wspólnie z ateizmem? Odpowiedź jest tu być może równie oczywista jak przy pytaniu pierwszym, choć już nie tak empatyczna. Kiedy zrobimy krok wstecz i spróbujemy zdefiniować ateizm, okaże się, że polega on dokładnie na wykluczeniu z dyskusji tezy, która dla Kościoła jest wręcz aksjomatem. Taki dialog kończy się więc zasadniczo jeszcze zanim ma szansę naprawdę się rozpocząć. Wygłaszanie dwóch monologów jednocześnie to już nie będzie to samo.

Natomiast jeśli podobny eksperyment spróbujemy przeprowadzić z uczestnictwem wspomnianych już żyda i muzułmanina, dokonując w międzyczasie ich transformacji w imponujące instytucje islamu i judaizmu, okaże się może, że zrobimy w naszym wspólnym spacerze kilka kroków więcej, ale i ci dwaj zacni towarzysze, podobnie jak sceptyk-ateista, również wkrótce zdecydują się opuścić nas na rozdrożach. Oni także, i to z definicji, nie zgadzają się z nami w sprawach dość fundamentalnych – o ile rzeczywiście myślą tak, jak mówią, że myślą.

Jak wiadomo, doktryna stanowiąca trzon współczesnego judaizmu w pewnym bardzo sławnym, historycznym momencie oddzieliła się świadomie i z własnej woli od doktryny chrześcijańskiej, kończąc jednocześnie pewną wielką epokę, a mianowicie epokę występowania w naturze judaizmu biblijnego. Kością niezgody jest tu głównie różnica zdań co do kwestii natury (a dokładniej: boskości) pewnego, skazanego na brutalną śmierć Galilejczyka, która doprowadziła do rozwinięcia talmudycznej tradycji co najmniej pokpiwania z chrześcijaństwa. O ile mi wiadomo, widzialne głowy tego starożytnego wyznania nie porzuciły jeszcze swojego pierwotnego stanowiska i nie przyznały publicznie, że w tym kluczowym sądzie ich przodkowie mogli popełnić błąd. Krótko mówiąc: jeden rabin powie „tak”, drugi rabin powie „nie” – ale żaden z nich nie powie, że Chrystus jednak prawdziwie mógł być Synem Bożym, pozostając przy tym w dalszym ciągu rabinem.

Natomiast co się tyczy „drugiej po chrześcijaństwie największej pod względem liczby wyznawców religii monoteistycznej”, trudność w prowadzeniu owocnego, merytorycznego dialogu jest chyba jeszcze bardziej oczywista. Analizę porównawczą tych dwóch najbardziej popularnych wersji monoteizmu znajdziemy bez problemu w odpowiednich podręcznikach teologii i religioznawstwa. Jednak ufam, że czytelnik nawet bez przytaczania konkretnych fragmentów Koranu przypomni sobie teraz (choćby mgliście), że księga ta nie nakazuje bynajmniej szacunku i miłości wobec wiernych wszystkich innych wiar. A zdaje się ona obowiązywać każdego konsekwentnego wyznawcę islamu.

Trudno uciec od wniosku, że jeśli dalej chcielibyśmy „szukać” prawdy wspólnie, to któraś ze stron dialogu musiałaby ustąpić. Obserwacja dotychczasowych rozmów pokojowych wskazuje, że wspomniani wyżej rozmówcy raczej nie mają takich intencji. Czy kiedy oni będą szukać dalej i opuszczą nas na rozstaju dróg, my dołączymy do nich, bojąc się samotnej wędrówki? Jeśli rzeczywiście się jej boimy, to trzeba powiedzieć, że nie jest zbyt dobrze. Honorowo też niekoniecznie.

Ale może takie postawienie sprawy jest w ogóle błędne? Może cel dialogu jest inny – może jest nim utrzymanie dobrej relacji i zażegnanie sporu lub niedopuszczenie do niego w pierwszej kolejności? W takim wypadku jest zupełnie zrozumiałe, że starym polskim zwyczajem próbujemy się spotkać ponad podziałami. I tym bardziej korci, by zadać pytanie, dlaczego zaraz po Dniu Judaizmu i Dniu Islamu nie obchodzimy także Dnia Ateizmu. Bo gdzie właściwie leży różnica?

Utrzymywać dobre relacje i prowadzić kulturalne rozmowy zdecydowanie należy, co można uzasadnić choćby (zaskakująco głębokimi) truizmami głoszącymi, że człowiek jest zwierzęciem społecznym, a komunikacja to podstawa każdej relacji. Ale rozmowy zwykle prowadzi się z człowiekiem. Można pewnie nawet z ludźmi (choć, przykładowo, apologetyka – jak można tu nadmienić za o. Woronieckim – jest o wiele skuteczniejsza w tym pierwszym przypadku).

Ale jak dialogować z ideą? I to z taką, która zdefiniowana jest dokładnie przez różnice względem naszej? To trochę jakby upierać się, że zasady savoir-vivre, uprzejmości i wszystkich cnót chrześcijańskich stosują się tak samo do relacji z teściową jak do stosunków międzynarodowych. Możemy starać się zrozumieć drugiego człowieka, racje i doświadczenia stojące za jego decyzjami, w dyskusji możemy nawet przyznać mu słuszność – możemy nawet przyjąć jego wiarę. Ale mam pewną wątpliwość, czy da się połączyć dwie idee, nie zmieniając przy tym ani o jotę istoty żadnej z nich.

Tak jak kapitalista może prywatnie darzyć głęboką przyjaźnią kumpla-towarzysza ze szkolnej ławki, a nawet wybrać się z nim na spotkanie partii (ale nie może zorganizować razem z nim naukowego kongresu, który promowałby wdrażanie wspólnie wypracowanej politycznej strategii komunistyczno-wolnorynkowej, opartej, dajmy na to, na nowatorskiej metodzie kontrastu…), tak samo mogą swobodnie się przyjaźnić wyznawcy różnych religii, z których jeden twierdzi, że postać czczona przez drugiego jako jedyny Bóg, jest tanim oszustem. Ale nie mogą oni powiedzieć, że w zasadzie ich stanowiska (i wyznania) da się intelektualnie pogodzić.

Skoro więc, jak się wydaje, idee nie potrafią utrzymywać dobrych relacji, to może w całym tym ambarasie chodzi po prostu o modlitwę i nawrócenie zagubionych dusz? W takim wypadku tym bardziej należy się dziwić, że do dialogu nie zaproszono ani wyznawców wielobóstwa, ani tych, którzy sami siebie wyznawcami wcale nie nazywają. Można też założyć, że świętując Dzień Judaizmu chcemy uczcić wiarę ojców. Co prawda czcimy ją już w każdej liturgii, czytając księgi Starego Testamentu, ale taką intencję da się jeszcze obronić – chociaż w takim wypadku wypadałoby odrobinę zmienić nomenklaturę i ogłosić obchody Dnia Judaizmu Biblijnego. Dzień Islamu byłby w tej retoryce już nieco trudniejszy do uzasadnienia.

Jeszcze jednym dobrym celem prowadzenia międzyreligijnego dialogu może być utopijne marzenie załagodzenia religijnych sporów i zakończenia religijnych wojen – ale wydaje się, że tych skłonnych do przemocy raczej nie jest łatwo przekonać, a pozostałych przekonywać zapewne nie trzeba. Tak czy inaczej, trudno powiedzieć, by takie dyplomatyczne zabiegi rzeczywiście miały potencjał na przerzedzenie szeregów męczenników. A Dzień Ateizmu tym bardziej wydaje się propozycją równie zasadną co obchody dni już oficjalnie świętowanych.

A może ma to być ładne – po prostu? Może należy zachwycić się jak Moryc obserwujący pogrzeb Bucholca w kadrach Ziemi Obiecanej, który przy okazji rozważa, czy tak efektowna ceremonia nie byłaby warta zmiany wyznania. Bo któż chętnie nie powtórzy za Morycem, że też ma nerwy i nie jest cham? A trzeba uczciwie powiedzieć, że wrażliwość, tolerancja i estetyka najpewniej stoją dziś wyżej w hierarchii wartości przeciętnego człowieka niż konsekwentne trwanie przy przekonaniach przyjętych jako prawdziwe. „On potrzebuje słuchać delikatnego mówienia o spawach wyższych – i to jest nobl!”. A dialog, tak jak zgoda i pokój, w rzeczy samej, ładnie wygląda.

 

Obrazek wyróżniający (kadrowany): Refleksja Moryca na temat protestantyzmu podczas pogrzebu Bucholca; Ziemia Obiecana (1974), Andrzej Wajda

Gabriela Szewczuk
Gabriela SzewczukMagister ekonomicznej analizy prawa oraz absolwentka finansów i rachunkowości w Szkole Głównej Handlowej. Studia łączyła z pracą w NGO, w pracy analitycznej wielokrotnie podejmując tematykę społeczno-gospodarczą. W wolnej chwili zajmować ją może studiowanie filozofii, sztuki krawiectwa lub kolejnego eseju Chestertona.