Nowa inkarnacja wojny domowej w Kongu

„Nie możemy przyzwyczajać się do krwi, która płynie w tym kraju od dziesięcioleci, zabierając miliony istnień. (…) Niech świat wie, co się tutaj dzieje!” — wołał papież Franciszek podczas swojej pielgrzymki do Demokratycznej Republiki Konga w 2023 roku, kierując te słowa nie tylko do zgromadzonych wiernych, lecz także do całej wspólnoty międzynarodowej. Jego dramatyczny apel przywołuje długą i bolesną historię tego regionu.

Chociaż epoka kolonializmu zakończyła się formalnie na terytorium Konga, Rwandy i Burundi na początku lat 60., jej reperkusje są odczuwalne do dziś. Już na początku XX wieku działalność europejskich lekarzy, misjonarzy i etnografów położyła podwaliny pod rozniecenie ognia trybalizmu, który w latach 90. XX wieku przerodził się w najkrwawszy konflikt od czasów II wojny światowej.

Bolesne czasy „Wolnego Konga”

Epoka „czerwonego kauczuku” za panowania Leopolda II i istnienia Wolnego Państwa Konga to czas nieludzkiego wyzysku, który pochłonął życie milionów czarnoskórych autochtonów. Skala przemocy i brutalnej eksploatacji doprowadziła ostatecznie do przejęcia kontroli nad terytorium przez państwo belgijskie, które wcześniej należało do króla. Wybuch epidemii śpiączki, która zdziesiątkowała kongijską ludność, sprowadził do Afryki lekarzy, których zadaniem było powstrzymanie rozprzestrzeniania się choroby. Jedną ze stosowanych przez nich metod było ograniczenie mobilności tubylców, co miało zatrzymać rozwój epidemii. W praktyce prowadziło to do przymusowego osadzenia wcześniej wolnych ludzi w przypisanych im wsiach – sytuacja ta w pewnym stopniu przypominała położenie europejskich chłopów pańszczyźnianych w latach poprzedzających Wiosnę Ludów.

W 1910 roku belgijski etnograf Adolphe Burdo, na podstawie informacji zebranych przez misjonarzy oraz administrację państwową działającą w terenie, opublikował Ethnographie du Congo Belge. Praca ta opisuje ludy zamieszkujące Kongo w okresie rządów belgijskich, skupiając się na ich codziennym życiu, wierzeniach, strukturze społecznej i gospodarce. Stanowiła ona jedną z pierwszych europejskich prób systematycznego ujęcia etnografii tego regionu. Choć bez wątpienia była to publikacja ważna i pomocna w przybliżeniu Europejczykom złożoności kongijskiej kultury, należy podkreślić jej wyraźnie systematyzujący charakter. Burdo opisywał każde z plemion zamieszkujących dorzecze Konga jako zupełnie odrębną jednostkę etniczną. Jego praca naukowa kładła nacisk na różnice między tymi społecznościami, podkreślając takie elementy jak wygląd zewnętrzny, podejście do pracy, relacje władzy czy strukturę społeczną.

W kościołach i szkołach misyjnych – szczególnie katolickich, ale także zielonoświątkowych i baptystycznych – wpajano uczniom wartości chrześcijańskie, zwalczając zarazem tradycje uznawane za „barbarzyńskie”, przekazywane przez ich rodziny i przodków. Z drugiej strony uczono ich także świadomości własnej przynależności etnicznej. W ramach nauczania różnym plemionom przypisywano zarówno cechy pozytywne – takie jak pracowitość, waleczność czy honorowość – jak i negatywne. Nie brakowało określeń, które przedstawiały inne grupy jako leniwe, źle zorganizowane, zacofane czy wręcz dzikie. Różnice językowe dodatkowo pogłębiały podziały i fragmentację rodzącego się społeczeństwa. W późniejszych latach doprowadzi to do napięć, w których Bakongo nie będą chcieli pozostawać w tyle za Bangala, a Nande i Hema rywalizować będą o pastwiska w północnym Kiwu.

Przymusowa izolacja plemienna oraz narzucenie sztywnych ram etnicznych na niegdyś luźno powiązane ze sobą klany sprawiły, że przez cały XX wiek wśród ludów Konga utrwalał się duch trybalizmu. Z czasem zakorzenione podziały zaczęły przeradzać się w głęboko zakorzenione uprzedzenia, by w latach 90. wybuchnąć otwartą, etniczną nienawiścią.

Rwandyjskie wpływy w Kongu

W początkowych latach panowania Mobutu Sese Seko podziały międzyplemienne nie odgrywały istotnej roli, głównie za sprawą jego unifikacyjnych ambicji i dążenia do stworzenia specyficznego, zairskiego nacjonalizmu. W ramach tej strategii Mobutu okresowo wspierał Kościół katolicki, który postrzegał jako potencjalnego sojusznika w procesie jednoczenia kraju.

Symbolicznym momentem tego sojuszu była pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Afryki w 1980 roku, która rozpoczęła się właśnie w ówczesnym Zairze. Wydarzenie to miało ogromne znaczenie – prezydent Mobutu ogłosił 2 i 3 maja świętem narodowym. W przemówieniu powitalnym w Kinszasie papież podkreślił, że przybywa jako „człowiek religii, nadziei i pokoju”. Wizyta podnosiła rangę ekscentrycznego dyktatora, stając się jednocześnie łabędzim śpiewem jego politycznej kariery. Wraz z pogłębiającym się w latach 80. kryzysem, głodem, bezprawiem i korupcją, które targały upadającą dyktaturą, związki ludności z państwem osłabły, a z całą mocą powrócił trybalizm.

Ludność kongijska zamieszkująca regiony Kiwu Północnego i Południowego spoglądała z coraz większą niechęcią, a nierzadko z otwartą wrogością, na sąsiadów z plemienia Tutsi – tzw. Banyamulenge, czyli tych, którzy przed wiekami przybyli na te tereny jako pasterze. Podobne odczucia budzili Banyarwanda – emigranci z Rwandy, przesiedleni na wschód przez belgijskie władze kolonialne lub którzy osiedlili się dobrowolnie w czasach, gdy Zair i Rwanda utrzymywały bliskie kontakty polityczne i gospodarcze. Narastające napięcia doprowadziły do powstania lokalnych milicji Mai-Mai, których działalność koncentrowała się głównie na prześladowaniu ludności Tutsi.

W sąsiedniej Rwandzie, na początku lat 90., Tutsi zrzeszeni w Rwandan Patriotic Front (RPF) prowadzili wojnę partyzancką przeciwko rządowi Juvénala Habyarimany, wywodzącego się z plemienia Hutu. Tutsi starali się odzyskać władzę w kraju, którą utracili w 1961 roku, mimo że stanowili mniejszość wobec dominującej ludności Hutu. Przełom nastąpił dopiero za sprawą rebeliantów dowodzonych przez Paula Kagame – obecnego prezydenta Rwandy – którzy zostali wyszkoleni i zahartowani w bojach w sąsiedniej Ugandzie. Zanim jednak RPF przejęło kontrolę nad Kigali, 6 kwietnia 1994 roku doszło do zamachu, w którym zginął prezydent Habyarimana – atak ten, najprawdopodobniej przeprowadzony przez RPF, stał się bezpośrednim impulsem do jednego z najtragiczniejszych wydarzeń XX wieku: ludobójstwa dokonanego przez armię rządową i ludowe milicje Interahamwe, w którym w ciągu zaledwie stu dni zginęło ponad 800 tysięcy osób, głównie Tutsi.

„Jest to prawdziwe ludobójstwo, za które, niestety, są odpowiedzialni również katolicy. Każdego dnia jestem z tym narodem przeżywającym agonię i chciałbym ponownie zaapelować do sumień tych wszystkich, którzy planują owe masakry i ich dokonują(…). Trzeba położyć kres przelewom krwi! Bóg czeka na moralne przebudzenie wszystkich Rwandyjczyków”.

Jan Paweł II, 15 maja 1994, podczas modlitwy „Anioł Pański”

Ucieczka blisko półtora miliona osób pochodzenia Hutu do Zairu doprowadziła ostatecznie do załamania rządów Mobutu Sese Seko. Wraz z cywilami, którzy w panice przekraczali granicę, na teren Kiwu Północnego ewakuowała się także większość odpowiedzialnych za ludobójstwo członków milicji Interahamwe, żołnierze armii oraz członkowie obalonego rządu rwandyjskiego. To wydarzenie stało się bezpośrednią przyczyną serii interwencji zbrojnych podejmowanych na terytorium Konga przez siły powiązane z nową władzą w Kigali. Oficjalnie działania te miały na celu rozbicie diaspory Hutu i odnalezienie sprawców rzezi z 1994 roku, jednak w praktyce doprowadziły do brutalnych czystek etnicznych i zbrodni na ludności cywilnej.

Za każdym razem scenariusz wyglądał podobnie: gdy wojska rwandyjskie interweniowały na terenie Kiwu Północnego, uzasadniały swoje działania koniecznością wymierzenia sprawiedliwości zbrodniarzom z plemienia Hutu. Poszukując legitymizacji na arenie międzynarodowej, Rwanda odwoływała się do swojego statusu ofiary ludobójstwa, działając jednocześnie w cieniu kongijskich ruchów rewolucyjnych, które sama sponsorowała lub wręcz bezpośrednio nimi kierowała. W 1996 roku wybuchła tzw. I wojna o Kongo. Rwanda, Uganda i Burundi wsparły wówczas Laurenta Kabilę – leciwego partyzanta, a zarazem byłego przemytnika i przestępcę, który w młodości pobierał nauki rewolucyjne u samego Che Guevary. To on, na czele AFDL (Sojuszu Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Konga), ruszył na Kinszasę.

W rzeczywistości jednak całą operacją wyzwalania Zairu z rąk Mobutu dowodził sekretarz generalny AFDL, Déogratias Bugera – kongijski Tutsi z ludu Banyamulenge. Wraz z rebeliantami, wśród których wielu było dziećmi-żołnierzami, zwanymi kadogo, przez bezkresne obszary Konga maszerowały jednostki rwandyjskie, które dokonywały brutalnych rozliczeń z ludnością Hutu. Po zdobyciu stolicy i objęciu władzy przez Kabilę, Bugera oraz jego rwandyjscy sojusznicy zostali szybko odsunięci od wpływów. Nowy prezydent, nie bez przyczyny, obawiał się, że Kigali i Kampala będą próbowały sterować jego decyzjami zza kulis.

Déogratias Bugera, niewątpliwie inspirowany, a wręcz sterowany przez Kigali, poprowadził w 1998 roku nowy ruch rewolucyjny – RCD (Rassemblement Congolais pour la Démocratie), tym razem wymierzony przeciwko swojemu dawnemu „przełożonemu”, Laurentowi Kabili. Po raz kolejny do konfliktu wkroczyła armia rwandyjska, co doprowadziło do wybuchu najkrwawszej wojny od czasów II wojny światowej. Tzw. II wojna kongijska pochłonęła – według szacunków – około pięciu milionów ofiar i objęła swym zasięgiem niemal cały region Wielkich Jezior.

W trakcie tego konfliktu krwawą karierę rozwijał również Laurent Nkunda – były oficer armii kongijskiej, który, korzystając z nieformalnego wsparcia Rwandy i Ugandy, do 2009 roku toczył zaciekłe walki z rządem w Kinszasie, zdobywając kontrolę nad niemal jedną trzecią terytorium Demokratycznej Republiki Konga. Jego militarny upadek nastąpił wskutek tajnego porozumienia kongijsko-rwandyjskiego oraz zdrady ze strony najbliższych współpracowników.

Konflikt z M23

Obecny konflikt we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga, toczący się pomiędzy rebeliantami z M23 a władzami w Kinszasie, stanowi jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla pokoju i stabilności w regionie Wielkich Jezior. M23, ugrupowanie zdominowane przez bojowników Tutsi, wznowiło ofensywę zbrojną w 2022 roku, oskarżając rząd kongijski o łamanie wcześniejszych porozumień pokojowych oraz marginalizowanie ich społeczności. Według ONZ za eskalacją działań rebeliantów stoi bezpośrednie wsparcie ze strony sąsiedniej Rwandy – zarzuty te Kigali niezmiennie odrzuca. W styczniu 2025 roku M23 zdobyło strategiczne miasta Goma i Bukavu, co doprowadziło do zerwania stosunków dyplomatycznych między Kinszasą a Kigali oraz dramatycznego pogłębienia kryzysu humanitarnego. Od początku roku, w wyniku starć, zginęło już ponad siedem tysięcy osób, a ponad cztery miliony zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów. Organizacje międzynarodowe, w tym Amnesty International, alarmują o poważnych naruszeniach praw człowieka – bezprawnych zatrzymaniach, torturach oraz wymuszonych zaginięciach na terenach kontrolowanych przez M23.

W odpowiedzi na dramatyczną sytuację i międzynarodową presję, 24 kwietnia w Dosze ogłoszono przełomowy rozejm pomiędzy delegacjami Kinszasy a ruchem M23/AFC. Zgodnie z doniesieniami Radia Okapi, obie strony zadeklarowały natychmiastowe wstrzymanie działań wojennych w prowincjach Kiwu Północnego i Południowego oraz potępiły mowę nienawiści i zastraszanie. Rozejm ma być pierwszym krokiem do konstruktywnego dialogu, którego celem będzie trwałe zakończenie konfliktu.

Porozumienie przewiduje także zaangażowanie lokalnych społeczności, które wezwano do respektowania ustaleń jako warunku powodzenia procesu pokojowego. Planowany dialog ma dotyczyć podstawowych przyczyn trwającej wojny, takich jak marginalizacja etniczna, obecność zagranicznych grup zbrojnych oraz rywalizacja o kontrolę nad bogactwami naturalnymi regionu. Choć zawieszenie broni budzi nadzieję, jego skuteczność będzie zależeć od rzeczywistego zaangażowania obu stron i międzynarodowych gwarancji.

Czy Kongo zazna w końcu pokoju?

Chociaż obecne zawieszenie broni na wschodzie kraju przerwało rozwijającą się wojnę domową w dawnym Zairze, trudno oczekiwać, by sytuacja uległa radykalnej poprawie w najbliższej przyszłości. Demokratyczna Republika Konga pozostaje państwem chronicznie niestabilnym, w którym działa kilkadziesiąt organizacji zbrojnych – od ugrupowań terrorystycznych, przez bandy rabunkowe, po prywatne armie – często wspieranych przez zagraniczne podmioty dążące do realizacji własnych interesów.

DRK to jedno z najbogatszych państw świata pod względem zasobów naturalnych, a jednocześnie jedno z najbiedniejszych w wymiarze społecznym. Na jej terytorium znajdują się ogromne złoża miedzi, złota, cynku, koltanu, diamentów, a przede wszystkim kobaltu – surowca strategicznego dla globalnej transformacji energetycznej. Szacuje się, że Kongo odpowiada za około 70% światowej produkcji tego minerału, niezbędnego do produkcji baterii litowo-jonowych wykorzystywanych w samochodach elektrycznych, telefonach komórkowych i laptopach.

W ostatnich latach to właśnie chińskie przedsiębiorstwa przejęły dominującą pozycję w kongijskim sektorze wydobywczym. Dzięki intensywnym inwestycjom oraz umowom bilateralnym, firmy z Chin kontrolują większość największych kopalni kobaltu w prowincji Katanga, a ich wpływy obejmują również wydobycie innych surowców. Choć współpraca z Pekinem zapewniła Kinszasie rozwój infrastruktury (budowę dróg, szkół czy szpitali), to zyski z eksploatacji bogactw naturalnych wciąż w przeważającej mierze trafiają za granicę. Krytycy mówią o nowej formie kolonializmu – bardziej subtelnej, lecz równie skutecznej jak dawne systemy wyzysku. Towarzyszą jej częste oskarżenia o łamanie praw pracowniczych, degradację środowiska naturalnego oraz wspieranie lokalnych elit kosztem ogółu społeczeństwa.

W kontekście toczącego się konfliktu na wschodzie DRK, kongijskie złoża surowców naturalnych stają się nie tylko źródłem potencjalnego bogactwa, lecz również przekleństwem – przedmiotem rywalizacji zbrojnych grup rebeliantów oraz państw zainteresowanych kontrolą nad globalnym łańcuchem dostaw strategicznych minerałów.

Miał rację papież Franciszek, gdy w 2023 roku, przemawiając do zgromadzonych w Kinszasie, wypowiedział słowa, które wybrzmiewają dziś z jeszcze większą siłą:

„Ręce precz od Demokratycznej Republiki Konga, ręce precz od Afryki! Przestańcie dusić Afrykę: nie jest to kopalnia, którą trzeba eksploatować, ani ziemia, którą należy plądrować. Niech Afryka sama kształtuje swój los!”

 

Tekst jest częścią serii „Temat miesiąca”, w którym co miesiąc, w kolejne weekendy, bierzemy na warsztat inny aspekt katolickiej nauki społecznej. Pamiętając, że wiara, która nie dotyka ran świata, staje się intelektualnym eskapizmem, schodzimy również z wyżyn teorii wprost na arenę współczesności. W czerwcu poruszamy tematykę wojny i pokoju.

Marcin Lupa
Marcin LupaNa portalu prowadzi autorski cykl "Globalne Południe pod Lupą". Absolwent Wydziału Prawa i Administracji UWr poświęcający swój czas wolny na rekonstrukcję historyczną przedwojennego Wojska Polskiego oraz studiowanie historii XX wieku. Z zamiłowania biegacz i miłośnik górskich wędrówek, interesujący się geopolityką, astronomią, muzyką, książkami (od biografistyki i literatury faktu po klasyki fantastyki) i filmami wojennymi.