Afganistan. Chocholi taniec na krańcu świata

Afganistan. Domek w górach.

Tak, tak wcale nie konfabuluję! Jest takie miejsce na zielonej planecie, po dotarciu do którego naszym oczom, ukaże się tabliczka z napisem: „Uwaga przepaść, koniec świata!”. Przynajmniej w percepcji człowieka Zachodu, linia demarkacyjna między cywilizacją ludzką a potworami w turbanach z głębi jaskiń rozpościera się gdzieś między Heratem i Kandaharem, a może między Duszanbe w Tadżykistanie, a Meszhedem w Iranie.

 

 

 

Granica między Valinorem a Śródziemiem jest trudna do ustalenia, niemniej ziemia afgańska – do której nawiązuję – musi mieć coś z krainy umarłych położonej za Styksem, gdyż nikt rozsądny nie chciałby się tam znaleźć bez obola Charona w dłoni.

Bóg stworzył świat, a w nim różne krainy. Stworzył kraje pełne drzew, lasów i gajów, bardzo zielone i piękne, dające wytchnienie od słońca, ale także takie, gdzie tylko pustynia i piasek ciągną się po horyzont. Stworzył też krainy górzyste, z wiecznie ośnieżonymi szczytami, niedostępne.I takie, gdzie łagodne pastwiska ciągną się po horyzont. I kraje bure, z kamienną pustynią, z nagimi skałami, bez roślin, z zimnymi jak lód strumieniami i burzami tak ostrymi, że przecinają skórę.

Stworzył je wszystkie i zobaczył, że zostały mu jakieś resztki, trochę tego, trochę tamtego, sporo gruzu po budowie. Z tych resztek i gruzu ulepił Afganistan. I chyba później już o Afganistanie zapomniał.

Przypowieść afgańska o powstaniu kraju

Przekaż darowiznę Fundacja Instytut Tertio Millennio jest organizacją non-profit. Każdego roku wspieramy rozwój intelektualny setek młodych z całej Polski, w duchu nauczania św. Jana Pawła II. Dzięki Twojemu wsparciu możemy się rozwijać i realizować kolejne projekty, służące młodemu pokoleniu. Dziękujemy za każdą wpłatę i zachęcamy do regularnej pomocy!

Tak o własnym państwie piszą sami mieszkańcy Afganistanu. Faktycznie kraj jawi się ludziom zachodu jako, z jednej strony, symbol wojennej anarchii, przemocy i brutalnego konfliktu, a z drugiej (wcale nie lepszej), jako miejsce, gdzie panują iście zamordystyczne, uwłaczające zwłaszcza kobietom, archaiczne, ciemnogrodzkie zwyczaje, wprowadzone siłą przez tajemniczych Talibów. 

Nie ma chyba drugiego miejsca na świecie, o którym krążyłyby równie skrajne historie i opinie. 

Afganistan od lat 70-tych pogrążony był w chaosie, skromnie przerywanym rządami twardej ręki miejscowych radykałów, na zmianę z mocarstwami okupacyjnymi i narzuconymi przez nie reżimami.

 W 2021 roku, cały świat śledził operację wycofania (żeby nie powiedzieć: ucieczki w popłochu) Amerykańskich Sił Zbrojnych i administracji z Kabulu. Do władzy powrócili Talibowie, o których powiedzieć, że mają złą prasę na zachodzie, to jak nic nie powiedzieć. Utożsamiani z najbardziej prymitywną, bezwzględną i radykalną wersją islamistów, są niczym nocne mary w bajkach dla dzieci. Przekonajmy się czy rzeczywiście jest to grupa, zasługująca na jednoznaczne potępienie, czy też w morzu szaleństwa afgańskich wojen mają oni do zaoferowania coś więcej niż się powszechnie uważa.

Afgańska stajnia Augiasza

W całej historii na terenach dzisiejszego Afganistanu mieliśmy do czynienia z wpływami dziesiątek kultur i cywilizacji, od starożytnych Persów i państwo Aleksandra Wielkiego przez Mongołów i Turków po Brytyjczyków i Sowietów. Najnowsza historia państwa położonego w 80% w górskim terenie wiąże się z obaleniem monarchii. Doprowadziła do tego śmierć głodowa blisko 80 tys. osób na początku lat 70-tych przez rewolucję i ustanowienie okresu „republikańskiego„. Oczywiście, próba odejścia od monoteizmu i utworzenie państwa, zarządzanego przez koalicje poszczególnych plemion skończyła się wprowadzeniem na początku 1977 roku rządów prezydenckich i systemu monopartyjnego z Partią Rewolucji Narodowej Dauda Chana na czele. Jego rządy nie potrwały długo i podczas Rewolucji Kwietniowej w 1978, prezydent Chan został obalony i zamordowany wraz z rodziną, a na czele nowego rządu stanął Nur Mohammed Taraki z partii LDPA (Ludowo-Demokratyczna Partia Afganistanu), przekształcając państwo w blisko powiązaną z ZSRS republikę socjalistyczną. Tarakiego i jego bardziej umiarkowane skrzydło, szybko “wygryzł” i ostatecznie fizycznie zgładził Hafizullah Amin. 

Nowy prezydent szybko pojął, że wprowadzanie przymusem tak nowoczesnych reform państwa jak emancypacja polityczna kobiet, reforma rolna na wzór i podobieństwo Kraju Rad oraz wymuszona alfabetyzacja społeczeństwa, w państwie tak konserwatywnym i o takim stopniu zakotwiczenia religii islamskiej w głowach obywateli jak Afganistan może nie być najlepszym pomysłem.

Odżegnująć się od swoich poprzedników, Amin prowadził zręczną i dość demokratyczną (jak na miejscowe warunki) politykę; podjął rozmowy z Iranem, Pakistanem, a  nawet dokonał zbliżenia Kabulu z Waszyngtonem. Spotkał się osobiście z Gulbuddinem Hekmatjarem, jednym z najbardziej zagorzałych antykomunistów na afgańskiej ziemi.

Nie spodobało się to towarzyszom sowieckim w Moskwie, którzy doszli do wniosku, że trzeba siłą naprostowaćAfgańczyków i rozpoczęli trzydniową Operację Spec… to znaczy, wróć, operację Sztorm-333, która miała w szybki sposób przywrócić satelickie stosunki między Rosją a Afganistanem. 27. grudnia 1979 roku siły specjalne KGB pod nazwą „Grupa Alfa„, wylądowały i zajęły lotnisko w Kabulu, a następnie dokonały szturmu na pałac prezydencki, gdzie zamordował prezydenta Amina. Mimo początkowego błyskawicznego sukcesu i osadzenia w pałacu prezydenckim Babraka Karmala, byłego ambasadora w Czechosłowacji, operacja przerodziła się  w trwający do 1987 roku krwawy konflikt. To właśnie wojna w Afganistanie jest uważana za jeden z istotnych czynników warunkujących pogłębianie się kryzysu gospodarczo-politycznego w ZSRR. Co ważniejsze dla przyszłości Afgańczyków, pogrążyła ona państwo w wieloletnim kryzysie i wymusiła emigrację wielu obywateli za tzw. „Linię Duranda” do Pakistanu. Tam mieli stać się zalążkiem nowej fali radykalnej grupy Pasztunów, którą dzisiaj znamy jako Talibów.

Wojna domowa i medresy za Linią Duranda

Właściwie czym jest „Linia Duranda”, która dla Pakistańczyków stanowi granicę między ich państwem, a omawianym Afganistanem i dlaczego sami Afgańczycy brzydzą się słowa granica? Jak opisuje w „Talibowie, przekleństwo czy nadzieja Afganistanu” Piotr Łukasiewicz, sprawa obszaru granicznego między Pakistanem i Afganistanem, jest śmiertelnie poważna po obu stronach lini demarkacyjnej:

Owszem, w  Pakistanie linię na mapie dzielącą Pasztunchwę od Afganistanu nazywa się granicą. Tę samą linię w Afganistanie nazywa się jednak linią Duranda, od nazwiska sekretarza do spraw zagranicznych skolonizowanych przez Brytyjczyków Indii. Sir Mortimer Durand podzielił po prostu brytyjskie posiadłości w  1893 roku, rozłączając przy okazji plemiona pasztuńskie. Dla Afgańczyków linia Duranda jest obrazą i nazywanie jej „granicą” jest dla nich nie do przyjęcia, dla Pakistańczyków jest z kolei potwierdzeniem ich państwowości.

To, że Brytyjczycy wycofując się z poszczególnych regionów wyznaczali granice nowych państw bez uwzględnienia podziałów etnicznych występujących w danym rejonie, a np. podejmowali je w oparciu o geograficzne czynniki, widać najlepiej na przykładzie Palestyny, czy też granicy Indyjsko-Pakistańskiej. Celem takiego postępowania, było zaognianie sytuacji w regionie, które powodowało że nowopowstające organizmy państwowe były wyjątkowo słabe. Miało to dawać byłym kolonizatorom możliwość dalszego mieszania się w sprawy w danym regionie.

Po pakistańskiej stronie „Linii Duranda”, w czasie radzieckiej interwencji w Afganistanie zaczęły powstawać obozy dla uciekinierów z najechanego zbrojnie państwa. Rodziły się tam teologiczne szkoły dla muzułmanów, tzw. medresy. Wśród ludości pasztuńskiej, która stanowi lwią część członków ruchu Talibów, dominuje ruch deobandyzmu, czyli sunnickiej wersji islamu zbliżonej w swych fundamentalistycznych interpretacjach do wahabizmu, chociaż mający dużo własnych odrębnych założeń. W medresach przy linii demarkacyjnej między Afganistanem a Pakistanem uczyli się w tym duchu młodzi muzułmanie, najczęściej potomkowie uciekinierów z kraju ogarniętego wojną z ZSRS. Wychowywani w sposób skrajnie konserwatywny odczuwali również wielką potrzebę rewanżyzmu.

Samo słowo „talib” oznacza „ucznia” – innymi słowy Talibowie to po prostu uczniowe szkół dla muzułmanów, którzy w przyszłości założą teokratyczne państwo, zarządzane trochę jak koło dyskusyjne.

Po wycofaniu się Rosjan z Afganistanu, rząd komunistyczny przerodził się w quasi demokratyczny pod wodzą Mohammada Nadżibullaha. Przywrócił Republikę Afganistanu jako oficjalną nazwę państwa. Stabilność nie trwała jednak długo – trzeba pamiętać, że obszar afgański zamieszkiwało kilka różnych narodowości, a w kraju działało kilkanaście organizacji mudżahedinów, którzy w czasie walki z okupantem faktycznie mogli być utożsamiani z terminem „bojownicy wolności”. Wraz z wycofaniem ostatnich żołnierzy Armii Czerwonej niegdysiejsi wojownicy, tymczasowo łączący się w walce ze wspólnym wrogiem, szybko zwrócili swe bagnety przeciwko sobie. 

Rozpoczął się krwawy okres wojny domowej, w której żadna ze stron nie mogła uzyskać pełnej kontroli nie tylko nad całym państwem (co chyba de facto w Afganistanie nie jest możliwe), ale nawet nad Kabulem, gdzie w pewnym momencie bojownicy przeciwnych stron właściwie zamienili się w gubernatorów-generałów poszczególnych dzielnic, przy okazji doszczętnie niszcząc stolicę. Tymczasem w okolicach Kandaharu, miasta położonego na południu Afganistanu, na znaczeniu zaczęła zyskiwać nikomu wcześniej nieznana organizacja, która miała radykalnie odmienić losy opisywanego „krańca świata”.

Emir Wiernych

Mohammad Omar był mało znanym duchownym, który prowadził nauki w medresie w prowincji Uruzgan na początku lat 90-tych. Przylgnęła do niego legenda mało znanego, ale zasłużonego mudżahedina, który podczas wojny z ZSRR wykazał się niebywałym męstwem. Miał m.in. zlikwidować cztery czołgi przy użyciu swojego granatnika RPG-7, a także zostać rannym i przez to pozbawionym oka. Tak czy siak, Omar wydawał się być świetnym kandydatem na przywódcę ruchu młodych ludzi ogarniętych falą wściekłości na byłych „wojowników wolności” obecnie (czyli na początku lat 90-tych XX wieku) będących bezwzględnymi watażkami plądrujący i tak zrujnowany kraj.

Mułła Omar rozpoczął swą karierę przywódcy ruchu wojskowo-teokratycznego od działalności, można by rzecz, policyjnej. Wspierał miejscową ludność w ich problemach afgańskimi „warlordami” i różnymi grupami przestępczymi, które grasowały po całym państwie. Wkrótce za namową tubylców i własnych uczniów zdecydował się pokierować nową organizacją i przyjął “bajat” [rodzaj duchowej inicjacji, w której uczeń prosi mistrza o błogosławieństwo – przyp. red.] od swoich podkomendnych. W sierpniu 1994 roku duchowny-dowódca wsławił się operacją pod Spin Boldak, gdzie udało mu się uwolnić kierowców i  konwojentów związanych z pakistańskim wywiadem ISI, co przyniosło mu rozgłos w ojczyźnie, a także spowodowało, że władze pakistańskie zaczęły widzieć w ruchu Talibów poważnego partnera, dzięki któremu mogłyby wpływać na bieg zdarzeń za „Linią Duranda”. Od tego momentu uczniowie Omara zaczęli uzyskiwać militarną przewagę nad pozostałymi grupami mudżahedinów aż do ostatecznego zwycięstwa w 1996 roku. Symbolicznym momentem był 4. kwietnia tegoż roku, gdy zgromadzony przy meczecie Cherch-je-Szarif (“Opończa Proroka”), tłum mógł podziwiać dawno już niewidzianą i bezprecedensową ceremonię zainicjowaną przez Talibów, podczas której ich duchowy przywódca włożył na siebie jedyną relikwię świata islamskiego pozostawioną przez proroka Mahometa, czyli właśnie tzw. Opończę Proroka. Historia artefaktu jest dość tajemnicza, a to, w jaki sposób znalazła się akurat w Afganistanie w Kandaharze, jest owiane aurą legend i półprawd. Natomiast nie ulega wątpliwości, że ten kto wkłada opończę na własne ramiona jest w mniemaniu miejscowych muzułmanów w pełni predysponowany do władania państwem.


Talibowie reformują państwo  

Zwycięstwo Talibów w wojnie domowej było możliwe, ze względu na to, że faktycznie ciągnęło się za nimi odium swoistej sprawiedliwości. Co prawda była to waga, która odmierzała winy w sposób islamskiego Szariatu, ale dla wycieńczonej ciągłymi napadami, ściąganymi haraczami, gwałtami i morderstwami ludności wiejskiej, była czymś co przynosiło ulgę i jako-taką stabilizację. Wbrew mitom związanym z nimi, Talibowie nie hołdowali plemiennym tradycjom. Wręcz potrafili zwalczać niektóre, sięgające wieków wstecz, ale będące co najmniej przesadnie konserwatywne zachowania. Dobrym przykładem jest występowanie przeciw tradycji „badaal” czyli dość specyficznego obyczaju wydawania przez rodziny córek za mąż za synów sąsiadów z innego klanu. 

 „Nie wolno zmuszać dorosłej kobiety do wychodzenia za mąż. Ojciec nie może zmuszać nawet młodej dziewczyny do zamążpójścia wbrew jej woli. Przecież prorok Muhammad, niech będzie błogosławiony, mówił, że takie wymuszone małżeństwa są nieważne”

Abdul Alin 1997, fragment z książki „Talibowie, przekleństwo czy nadzieja Afganistanu

 „Naszą bazą jest Islam” pisali o sobie Talibowie w latach 90-tych i faktycznie ich państwo było ze wszech miar teokratycznym tworem, do tego nawet  stopnia, że odrzucili z miejsca demokrację oraz wszelkie możliwe formy głosowania, ponieważ prawo pochodzi od Boga i nie można go kontestować większością wyborczą. Taka forma sprawowania władzy, która zakładała wyższość praw boskich, i co za tym idzie dużą łatwość w rozstrzyganiu sporów społecznych w oparciu o nie, była wyczekiwana prze lud afgański po latach bezprawia i wojny domowej potrzebował. Dopiero później obywatele mogli się zainteresować takimi kwestiami jak szkoły czy opieka zdrowotna. Islamski Emirat Afganistanu, ponieważ taką nazwę przyjęło państwo Talibów, odznaczał się wyjątkową struktura sprawowania władzy. Za poszczególne kwestie, którymi normalnie zarządzają ministerstwa czy departamenty, odpowiadały rady doradcze wywodzące się ze swobodnej, niemalże szkolnej struktury ruchu. Chociaż na obszarach wiejskich, zwłaszcza w południowej i środkowej części kraju, ruch Omara cieszył się popularnością, to nie można tego samego powiedzieć o północnym regionie kraju, gdzie ciągle trwały grupy plemiennych mudżahedinów zebranych w tzw. „Sojuszu Północnym”. Szczególną niechęcią do Talibanu zionęli ludzie zamieszkujący miasta. 

Mieszkańcom metropolii afgańskich trudno było współżyć z organami policji religijnej, które wymuszały odpowiednie stroje dla kobiet i mężczyzn, zakazywały rozrywek publicznych czy też – w związku z zakazem grania i słuchania muzyki – niszczyły taśmy i płyty z nagranymi kompozycjami. Zdjęcia można było robić jedynie urzędowo, a jednym z najbardziej kuriozalnych przepisów jaki został wprowadzony do prawodawstwa była możliwość otrzymania kary więzienia za… zbyt krótką brodę. Co ciekawe, taki „rasowy, ogolony kryminalista”, miał spędzać czas w miejscu odosobnienia do momentu aż broda nie osiągnie postulowanej długości, tj. będąc dłuższą od zaciśniętej dłoni pod podbródkiem. 

Kobiety w Islamskim Emiracie Afganistanu

Pod koniec lat 90-tych kobiety afgańskie mogły tylko z rozrzewnieniem wspominać czasy sprzed nastania rządów Emira Wiernych i jego akolitów. W czasach przedtalibańskich kabulskie koedukacyjne szkoły, były prowadzone w 70% przez kadrę nauczycielską składającą się z kobiet. W stolicy kraju blisko 40% kobiet było lekarzami.

Po nadejściu „nowego” płeć piękna dostała permanentny zakaz pracy w służbie zdrowia, nie mogła poruszać się o ulicach bez męskiego opiekuna, ale też każda z niewiast musiała mieć zakryte całe ciało niebieską bądź czarną burką. Wszystkich tego typu przepisów strzegła zorganizowana przez Talibów policja religijna, zajmująca się kontrolą długości burek czy też kwestiami jakie skarpetki powinny kobiety nosić, by nie naruszać świętości talibskiej flagi. Kara za naruszenie absurdalnych przepisów była różna; mogła to być chłosta, pobicie lub inny brutalny środek karny. 

Niewątpliwie, kiepska kondycja prawno-społeczna kobiety w talibańskim Afganistanie odbiła się szerokim echem na zachodzie, gdzie – słusznie zresztą – zwracano uwagę na barbarzyństwo nowej władzy wobec własnych żon i matek. Warto jednak zauważyć, że sytuacja kobiet na terenie Afganistanu przed Talibami, nie była wcale lepsza, ale wręcz przeciwnie była skrajnie gorsza. Mowa tu zwłaszcza o latach wojny domowej 1992-1996. Wtedy właśnie przez afgańskie wioski i miasta przetoczyły się tabuny żołnierzy, maruderów i zwykłych pospolitych band przestępczych. Masowe pogromy ludności, gwałty na kobietach oraz porwania ich były niestety codziennością. Odkąd Talibowie doszli do władzy, zapanowały dyskryminujące rządy, ale jednak rządy jakiegoś prawa, które powstrzymywały przestępczość wojenną. 

Niska rola kobiety w Afganistanie wynika jednak nie z jakiejś szczególnej wrogości mężczyzn wobec kobiet w tym kraju, tylko z ultrakonserwatywnych tradycji plemiennych, które od wieków panowały na tym terenie. Piotr Łukasiewicz, były ambasador Polski w Afganistanie, tak opisywał stosunek Afgańczyków wobec Afganek:

„W traktowaniu kobiet przez Afgańczyków nie ma jednak niczego co do zasady „antyżeńskiego”; niska pozycja kobiety nie jest odzwierciedleniem pogardy dla niej tylko dlatego, że jest kobietą. Jest to raczej odzwierciedlenie prawideł życia społecznego, ustalonych i pielęgnowanych tak długo, aż pojawią się inne rozwiązania. A te na razie zupełnie nie udają się Afgańczykom, zwłaszcza kiedy są przynoszone z zewnątrz.”

Faktycznie – przez dwadzieścia lat Amerykanie i ich sojusznicy próbowali modernizować Afganistan na wzór zachodni, wprowadzając prawa znane nam powszechnie, które miały doprowadzić do emancypacji i zrównania kobiet w prawach z mężczyznami. Dwadzieścia lat! Wydaje się, że to czas, w którym każde społeczeństwo mogłoby nauczyć się od przybyszów ich rozwiązań kulturowych i dokonać epokowych zmian w swej strukturze. Nic z tych rzeczy. Narzucane siłą prawa, nawet sprawiedliwe i potrzebne, mogą zostać odrzucone. Światowy Indeks Pokoju i Bezpieczeństwa Kobiet (WPS Index) z 2023 wskazuje, że Afganistan zajmuje ostatnie miejsce pod względem „inkluzywności, sprawiedliwości i bezpieczeństwa dla kobiet” na całym świecie. To byłoby na tyle jeżeli chodzi o próbę westernizacji Afgańczyków. 

Ikonoklaści, kwiat radości i pewien niewesoły saudyjczyk

Epilog historii pierwszych Talibów najlepiej można przedstawić za pomocą trzech obrazków. Na pierwszym zobaczylibyśmy tumany kurzu wzbijające się w powietrze po wysadzeniu pomników Buddy z Bamianu, na drugim sympatyczny czerwony kwiat, który oprócz Monte Cassino, gęsto porastał również prowincję Afgańską. Na trzecim miejscu dość nieprzyjemny, chociaż lekko uśmiechnięty brodaty mężczyzna, potomek bogatej rodzin, zasłużonej w budownictwie dla saudyjskiej dynastii królewskiej, Usama ibn Ladin. Dlaczego te trzy konkretne wydarzenia miały tak fundamentalne znaczenie dla historii Afganistanu oraz Talibów?

Gdy w marcu 2001 roku okryty złą sławą reżim talibski, kierujący się koranicznym zakazem bałwochwalstwa, wysadził piękne starożytne pomniki Buddy z Bamianu, to nikt na zachodzie nie miał już złudzeń, że w Kabulu zagnieździła się klika najgorszych i najobrzydliwszych barbarzyńców. Jednak to nie to wydarzenie sprowokowało interwencję państw zachodnich i dekapitację władzy talibskiej. W 1998 roku Afganistan był światowym liderem w produkcji opium, które produkowane z maku, kwiatu już przez starożytnych Asyryjczyków nazywanego „kwiatem radości”, stanowiło potężne źródło dochodów. Pod koniec lat 90-tych było także wielkim zagrożeniem dla Afganistanu, który mógł się spodziewać sankcji lub czegoś jeszcze gorszego, jeżeliby nie zmniejszy produkcji opium na swoim terenie. W 2001 roku Afganistan zmniejszył nagle produkcję opium o… 95%. Wszystko za sprawą fatwy [religijnego wyjaśnienia/nakazu – przyp. aut.] wydanej przez Emira Wiernych, która zakazywała produkcji narkotyku przez miejscowych rolników. Miało to również dla nich smutne konsekwencje w postaci głodu i nędzy.

Dlaczego właściwie Muhhamad Omar zdecydował się zakończyć produkcję opium w Afganistanie nie wiadomo, być może chciał ugłaskać zachód, albo faktycznie uznał że produkcja narkotyku jest niezgodna z szariatem. Ograniczenie produkcji narkotyków mogło pomóc uzyskać międzynarodową akceptację w oczach świata, ale inne wydarzenie ostatecznie zakończyło talibskie panowanie na blisko 20 lat.

Gdy po ataku na WTC z 11. września 2001 rząd talibski jako pierwszy potępił terrorystów i szczerze i prawdziwie deklarował, że nie miał nic wspólnego z zamachami to już niewielu chciało słuchać. Amerykanie zażądali natychmiastowego wydania im Usamy ibn Ladina, a Talibowie, jak to ruch religijny, zaczęli… obradować. Zastanawiali się co zrobić, wstępnie wymyślono że znany na zachodzie jako Osama bin Laden terrorysta zostanie poproszony o dobrowolne opuszczenie Afganistanu, ale nie zostanie wydany bezpośrednio Amerykanom gdyż byłoby to bezprawne. Gdy Omar i jego rząd ciągle się zastanawiali nad ostateczną odpowiedzią dla Waszyngtonu, w ruch już poszła cała machina wojenna USA. Interwencja stała się nieunikniona, niezależnie co zrobiłby Kabul w tamtym momencie i 7. października rozpoczęła się inwazja sił zachodnich, które w niemal 40 dni zmiotły reżim talibski. Jak dzisiaj wiemy – nie na zawsze. 

Po dwudziestu latach na wygnaniu i rządów prozachodnich frakcji w Kabulu, Talibowie wrócili i odbudowali swoją władzę w Afganistanie. Wydaje się, że są oni dzisiaj znacznie lepiej mentalnie przygotowani do swojej roli. Widać to zwłaszcza po próbach przedstawienia siebie jako racjonalnych polityków, co między innymi objawiało się w braku większych represji wobec byłych sług rządu posadzonego przez amerykańskich okupantów w 2001 roku. Za pierwszego Talibanu mieliśmy do czynienia z fanatycznym państwem religijnym, które jednak dawało pewną gwarancję stabilizacji. Talibowie, chociaż nieokrzesani i barbarzyńscy w obejściu – przynajmniej w perspektywie zachodnich ludzi – potrafili wprowadzić i utrzymać stabilne rządy, a ich największym problemem była słaba polityka zagraniczna i nieumiejętność komunikowania innym przywódcom czego właściwie Kabul oczekuje i co chce zrobić. Ta niejednoznaczność powiązała grupę terrorystów Osamy bin Ladena z Talibami. Mało kto wie, że żaden Afgańczyk nie uczestniczył w zamachu z 11. września i zrównywanie reżimu Talibów z organizacją terrorystyczną Al-Kaidy wydaje się być nieuprawnione.  Czy nowy-stary Taliban będzie państwem bardziej cywilizowanym i lepiej zarządzanym niż za czasów Emira Wiernych? To się okażę, ale można mieć tylko nadzieje, że niepokoje i wojny już na dobre odejdą z opisywanego powyżej krańca świata. 

 

 

 

Marcin Lupa
Marcin LupaAbsolwent Wydziału Prawa i Administracji UWr poświęcający swój czas wolny na rekonstrukcję historyczną przedwojennego Wojska Polskiego oraz studiowanie historii XX wieku. Z zamiłowania biegacz i miłośnik górskich wędrówek, interesujący się geopolityką, astronomią, muzyką, książkami (od biografistyki i literatury faktu po klasyki fantastyki) i filmami wojennymi.