Bóg zbędny moralności?

  • Czy Bóg jest jeszcze potrzebny w dzisiejszej ogromnej konstelacji propozycji moralności?
  • Wydaje się, że mógłby być zbędny nawet w etyce chrześcijańskiej. Być może w ogóle nie jest potrzebne świadome kierowanie się zasadami jakiejkolwiek etyki.
  • Taka jest fala impresji z postoświeceniowego, acz wciąż judeo-chrześcijańskiego, zachodniego świata.

 

 

 

Życie na wysokim poziomie, dobrze płatna praca, dużo możliwości. Digitalny świat zapewniający szeroki dostęp do informacji i rozrywki jest również tym, który z powodzeniem stworzył w zachodnim świecie opiekuńcze państwa. Takie, w których podstawowe potrzeby są spełnione. Nawet wykonując prostą pracę. Wolność od cierpienia głodu, chorób, śmierci z rąk pana czy najeźdźcy. Wolność do spełniania wyższych, intelektualnych czy duchowych potrzeb, ale również do poprzestania na tym, co przynosi chwilową przyjemność. Jeśli chcesz – żyj bez zobowiązań, korzystaj z życia. Byle nie naruszać wolności drugiego człowieka. Jeśli nie – żyj „cnotami” (wyższymi wartościami – nie pomylić z purytanizmem).

Zachodnie źródła wartości

Czy jedynym źródłem wartości, zapobiegającym egzystencjalnym zagrożeniom, zapewniającym dobre życie i doczesne szczęście, jest Bóg? Nie. Trzeba to uczciwie przyznać. Czy Bóg jest więc jeszcze potrzebny?

Są przecież ludzie mądrzy, mężni, powściągliwi, sprawiedliwi – a zarazem niewierzący. Niektórzy z nich doceniają religię na poziomie kulturowym, społecznym czy estetycznym. Niezależnie od stosunku do religii żyją w sposób prawy. Czy ci potrzebują Boga?

Jest też cała rzesza tych, którzy gubią istotę życia. Nie zastanawiają się, co nią właściwie jest. Żyją chwilą. Przyjemnościami życia. Nieraz jego cierpieniami, gdy się nie ułożyło. Czy ci potrzebują Boga?

Wiara idzie za moralnością czy moralność za wiarą? A może, jak chce Dostojewski – skoro Boga nie ma, wszystko wolno? Każdy Europejczyk wie, że skutki zabójstwa są złe. Zdradę partnera też tak się traktuje. Wystarczy więc być może ukształtowanie w kulturze. W naszej kulturze moralności chrześcijańskiej (za wyjątkiem sfery seksualnej) wyrosłej na Platonie i Arystotelesie, a dziś wzmocnionej Oświeceniem, uczą się wszyscy. Mimowolnie. A wiara? Jest dodatkiem. Jeśli się wierzy, to postępuje się w zgodzie z wiarą. A jeśli się nie wierzy? Tak samo. Tylko nieco mniej konsekwentnie w bardziej powszednich kwestiach. Bo przecież się nie zabija. Nie kradnie. Nie cudzołoży. Czasami skłamie się w drobnej sprawie. Czasami w nieco większej. Czasami uruchamia się relatywizm. Ale w gruncie rzeczy żyje się dobrze i zwykle szczęśliwie.

Wychowanie do szczęśliwego życia

To kwestia wychowania – powiedzą niektórzy. Czy są ludzie, którzy bez wiary stają się nieszczęśliwi? Być może po prostu nie otrzymali wystarczająco dużo ciepła. Nie pokazano im, że są wartościowi. Brakuje im dobroci i miłości. Wiara wypełnia ten deficyt.

Inni mieli wspaniałą rodzinę. Agnostyczną co prawda, nowoczesną, ale kochającą. Bez Boga dokonują rzeczy wielkich. Osiągają sukces zawodowy, zakładają swoją własną, szczęśliwą rodzinę. Albo żyją samodzielnie. Spełniają się w takim życiu, w którym nie brakuje przyjaciół i różnych dobrych aktywności, które oferuje świat. Jeszcze inni działają dla ludzi – zakładają fundacje, wyjeżdżają na misje humanitarne. Uprawiają obiektywne dziennikarstwo. Do polityki wchodzą, bo chcą coś zrobić dla wspólnego dobra (to chyba brzmi najbardziej niewiarygodnie – ale zdarza się).

Terapia na brak szczęścia

Światy wychowanych szczęśliwie i nieszczęśliwie – oba jako remedium na cierpienie proponują terapię. Zrozumienie siebie, swoich ukrytych mechanizmów i podświadomych źródeł cierpienia, niejednokrotnie pomaga.

Natomiast rozbite rodziny, przemoc, alkoholizm istniały i wciąż istnieją. W pewnych aspektach zachodni świat radzi sobie z tymi problemami lepiej niż kiedyś. W innych gorzej. Trudno na przykład nie relatywizować małżeństwa, gdy brakuje odniesienia do Boga. To w nim źródło ma jego nierozerwalność (bo Bóg wiąże mocniej niż ludzkie słowo). Na dobre i złe.

Wiecznie trwały układ oczywiście oznacza, że będą małżeństwa nieszczęśliwe, znoszące cierpienie. Ale będą też i takie, które dzięki temu przetrwają kryzys wiedząc, że cokolwiek by się nie działo, nie zerwą tej więzi. Separacja tak. Rozwód nie. To ma swoje skutki. Dziś jednak dominuje podejście głoszące, że lepiej jest nieszczęśliwe małżeństwo zakończyć. Dla dzieci też to będzie lepsze. Może tak. A może nie.

Wśród zarysowanych konstelacji znajduje się oczywiście taka, która związana jest z kryzysem sensu istnienia. Bóg wypełnia tę lukę. Czy tylko on? Oczywiście, że nie. Według różnych filozofii spełnienie w życiu daje to, co należy do jego istoty. Co jest istotą życia? Naturalnie – nie ma jednej odpowiedzi.

Co w miejscu Boga

Najlepszą filozofią życia może dziś wydawać się epikureizm – radość z samego życia, z przyjaźni, z doświadczeń estetycznych – sztuki, muzyki. Czynne przyjemności fizyczne mogą zawierać element cierpienia, z tych więc korzystać należy ostrożnie. Inaczej niż w hedonizmie, w którym życiowe rozrywki i różne uciechy wiodą prym.

A może stoicyzm? Jak najbardziej. Opowiedzieć można o nim krótko (i płytko).

Oczywiście w grę dziś nie musi wchodzić logos czy pneuma. Chodzi o życie wartościami rozumiane jako źródło szczęścia niezależnego od zewnętrznych czynników. Przyjmować otrzymanie podwyżki i utratę majątku tak samo. Jako rzecz, która po prostu się dzieje.

Nie ma zdarzeń złych i dobrych. Wystarczy apátheia, obojętność na te niezależne od człowieka czynniki.

Przyzwoity rezultat może dać również połączenie kantowskiego imperatywu kategorycznego.  „Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechny„. Złamanie obietnicy sprzeciwia się jej sensowi. Gdyby wszyscy się tego dopuszczali, byłoby to rozumowo sprzeczne.

A co w szczególnych wypadkach? Gdy trzeba zmierzyć się z tym, że brak złamania normy moralnej może oznaczać upadek firmy? Cóż, wtedy lepszy może okazać się utylitaryzm. Postępować tak, by to nie motywacje, lecz skutki były jak najlepsze (najlepiej dla największej ilości osób). Najwięcej szczęścia, najmniej nieszczęścia. Peter Singer udowadnia ciągłą aktualność tej doktryny.

Chrześcijaństwo bez Boga

Co z chrześcijańską moralnością? Każde przykazanie, czy to te z Dekalogu, czy to kościelne, czy bardziej szczegółowe (np. kwestia antykoncepcji), da się lepiej lub gorzej uzasadnić bez odwołania do teologii moralnej. Po co więc Bóg w tym systemie?

Istotą życia według chrześcijaństwa jest jedność z Bogiem, zbawienie. Jeśli jednak autentycznie, głęboko szczęśliwe życie na ziemi nie jest możliwe bez Boga, to osoby niewierzące albo kłamią, albo mają tylko subiektywne wrażenie co do swojego szczęścia. Oczywiście obie opcje są niedorzeczne.

Życie zapewniające wolność i bezpieczeństwo jest zwyczajnie możliwe bez wiary. Niedorzecznością byłby również pogląd twierdzący, że życie wiarą z konieczności jest docześnie szczęśliwe. Pełnia szczęścia dla wierzącego może spełnić się jedynie w pełnej i ostatecznej jedności z Bogiem. Dopiero wieczne życie oferuje bezwzględne szczęście. I dopiero w odniesieniu do niego życie wierzącego jest nieskończenie bardziej szczęśliwe, bo oferuje wiecznie szczęśliwe życie.

Rozstrzygnięcie kwestii wiary

Ateizm jest co najmniej równie rozsądny jak teizm. Wielcy przedstawiciele obu stanowisk nie byli jedynie dziećmi swoich czasów. Zasady logiki są uniwersalne, a więc taka jest również argumentacja na rzecz istnienia Boga. Można być w rozsądny sposób po jednej, drugiej, albo żadnej stronie. W sprawie tej możności panuje konsensus.

Argumenty niefilozoficzne? Są. Za i przeciw. Nie trzeba rozstrzygać. Bo wiara to błądzenie w ciemności. Każde nadprzyrodzone, mistyczne doświadczenie można wytłumaczyć psychologicznie. Doświadczenie na modlitwie pozornie nadprzyrodzonego uczucia pokoju czy przynaglenia do podjęcia jakiejś decyzji może być ułudą.

Wiara to ostateczność?

Jedynie w perspektywie końca życia rozstrzyga się spór o poziom szczęścia. Gdyby nie ta perspektywa eschatologiczna, można by uczestniczyć w liturgii z powodów czysto estetycznych i filozoficznych. Można kochać piękno liturgii. W dodatku dzieci mogą nauczyć się na Eucharystii dobrych wartości.

Bez wiary Eucharystia staje się tylko spotkaniem przy wielkim stole. Bez cudu przeistoczenia to tylko teatr. Wspólne śpiewanie. Kolędowanie. Środek ugruntowywania wspólnej tożsamości.

Św. Paweł w liście do Rzymian pisze: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia.” A jeśli było się naprawdę uczciwym w swoich poszukiwaniach i znalazło w zawieszeniu? Czy taka osoba nie znajduje się w takiej samej sytuacji, jak (nie przymierzając) Aborygeni, którzy nie poznali Boga? Czy Leszek Kołakowski, niezwykle ceniący chrześcijańskie dziedzictwo, filozofię i teologię, jest zbawiony?

Nie wszyscy są jednak Leszkiem Kołakowskim. Można też uznać zbędność Boga. Łatwo jest to stanowisko utrzymać, dopóki nie staje się u progu śmierci. Czy wtedy wystarczy odwagi, by pożegnać życie i potwierdzić „żyłem w zgodzie z wartościami, zawiesiłem sąd o Bogu” albo „nie jestem wierzący – przyjmuję tę śmierć. Jeśli to nie koniec – przyjmuję konsekwencje”?

Absurd wiary

Nie każdy miał szczęście żyć w cywilizowanej, judeo-chrześcijańskiej Europie i poznać jej fundament. Znając go, warto skoczyć, bo jest się to idei Boga winnym. Jest się to winnym tej abstrakcyjności, która poskutkowała dobrym życiem i dobrym społeczeństwem. Islam nie zdołał go (jeszcze?) wytworzyć. Religie wschodu? Może. Chrześcijaństwo? Oświecenie? Tak. Gdzie żyje się tak dobrze? Bycie europejskim chrześcijaninem nic dziś nie kosztuje. Europejczycy (w większości) nie są prześladowani. Nie żyją przecież na Bliskim Wschodzie. Nie żyją w Pakistanie ani w Nigerii. Czy to możliwe, że system oparty na fałszu, na nieistniejącym Bogu, stworzył po 2000 lat tak dobrze funkcjonujące społeczeństwo?

Kierkegaardowski skok. Skok w ciemność. Decyzja. Nie pragmatyczna. Absurdalna. Irracjonalna. Bo wiara to dar. Łaska. Według św. Pawła (List do Koryntian) wiara sama w sobie jest absolutnie kluczowa: „A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.”

Tak, wiara to błądzenie w ciemności. Skok w tę ciemność. W ciemność, w której okazuje się być światło. Światło Słońca, nie sztucznego ognia. I to jego blask rzuca cienie na ścianę jaskini. O Słońcu mówi nam Chrystus. Jeśli się Mu uwierzy, można poluzować kajdany zmysłów i ograniczonego umysłu, by obrócić się za siebie i wpuścić jeszcze więcej blasku. Po śmierci kajdany opadają. Można iść ku Słońcu.

 

Jarosław Herman
Jarosław HermanRedaktor naczelny portalu. Absolwent elektroniki i telekomunikacji na AGH, obecnie student filozofii na UJ. Studiował również w krakowskim DSFT, a od kilku lat jest zaangażowany w dominikańskim DA “Beczka”. Pasjonuje się teologią i życiem Kościoła, szczególnie w kontekście społecznym i etycznym. Zainteresowany również nowymi technologiami. Prywatnie barista i miłośnik gór.