Ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu z pewnością wzbudziła więcej kontrowersji niż ta inaugurująca paraolimpiadę w środę 28 sierpnia. W medialnym szumie miesiąc temu nie było czasu na wnikanie w poszczególne segmenty widowiska. Teraz przyszedł czas na analizę na chłodno – bez niepotrzebnych emocji, za to ze zwróceniem uwagi na niuanse, oceną ówczesnego stosunku do całego skandalu i spojrzeniem w przyszłość ku Los Angeles i… Warszawie?
26 lipca 2024 roku był dla mnie wyjątkową datą. Oto po 3 latach oczekiwania (ze względu na pandemię COVID-19 opóźniono organizację XXXII Igrzysk olimpiady o rok) nareszcie miałem okazję zasiąść do święta sportu. I to określenie nie jest na wyrost, gdyż w pełnym sposobie rozumienia nowożytna idea olimpijska ma dalej, może nie aż tak sakralny, ale zdecydowanie metafizyczny charakter. Niestety na pierwszy rzut oka rzeczywistość doświadczyła mnie bardzo rozczarowująco. Oto po 12 latach oczekiwania na europejskiego gospodarza Igrzysk Olimpijskich, wysoko podniesionej poprzeczce przez Ateny w 2004 roku oraz jeszcze wyżej zawieszonej belce przez Londyn w 2012 roku, otrzymujemy Paryż, który początkowo zachwycił mnie swoim pomysłem na ceremonię otwarcia, tylko po to, aby chwilę później pozostawić mnie z głębokim niesmakiem.
Nawet jeżeli zraził mnie tylko jakiś malutki element otwarcia Igrzysk, to wrażenie to było tak mocne, jak zepsuty śmietnikiem fotografowany pejzaż lub gość przyjęcia urodzinowego, który zjawia się nań bez prezentu i bez specjalnej rewerencji dla jubilata. Mimo wszystko jednak jakieś głębokie przekonanie kazało mi poczekać, przemyśleć i drążyć pewne przemyślenia, aby zastanowić się co tak naprawdę pokazała część artystyczna Igrzysk w Paryżu.
Oto przedstawiam drogiemu czytelnikowi moją krótką analizę i podsumowanie, które mają na celu otworzyć pewne wątki, być może na pierwszy rzut oka niemożliwe do zauważenia. Przede wszystkim jednak nie mam zamiaru być wielkim zwolennikiem wspólnego głaskania się po plecach i przytakiwania „tak, nas katolików znieważono”, a mam za cel zabrać głos w dyskusji, otworzyć nowe spojrzenie i zaprosić do dalszej argumentacji.
Zanim jeszcze usiadłem przed telewizorem, aby oglądać ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, miałem mieszane przeczucia. Oto Igrzyska zawitają do Francji, kraju o którym, mówiąc eufemistycznie, nie mam zbyt dobrego mniemania. Francuzi to dla mnie duży, ale leniwy, dekadencki, megalomański i rozerotyzowany naród, który za część składową swojej egzystencji przyjął głośne celebrowanie swoich wad narodowych. Wszystko to wygląda, jakby kompleks Napoleona mieli dalej w sobie, a zdecydowanie żywią ogromne libido docendi. Stwierdziłem więc, że prędzej czy później zetkniemy się z jakąś emanacją nauczania tego, co jest teraz modne, jak tolerować, aby to była faktyczna tolerancja i wpadnie nam mnóstwo kiczu, który mnie zasmuci. No i niestety nie pomyliłem się za bardzo.
I tutaj mamy pierwsze zderzenie z rzeczywistością: kontekst ceremonii otwarcia. Otóż główną osią ceremonii otwarcia miały być daty takie jak: 100 rocznica Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu oraz Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Chamonix, 130 rocznica utworzenia Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego oraz 235 rocznica Rewolucji Francuskiej. Wybór akurat ostatniej rocznicy był zdecydowanie symptomatyczny i powinien dać wiele do myślenia wszystkim osobom, które rozpoczynały komentowanie części artystycznej igrzysk. Wybór właśnie takich wydarzeń do uczczenia jest zdecydowanie programowy dla całej uroczystości, dlatego też nie powinna dziwić mała ilość nawiązani do francuskiej monarchii przedrewolucyjnej, Napoleona, czy też Francji jako najstarszej, na Starym Kontynencie, córy Kościoła.
Hasłem tegorocznych Igrzysk wybrano także slogan „Igrzyska szeroko otwarte”, co również stawiało na gościnność, ale także inkluzywność. Nazwą ceremonii otwarcia było w końcu Ça Ira, czyli najpopularniejszej pieśni rewolucjonistów francuskich, która w wolnym tłumaczeniu „powiedzie się” lub „będzie dobrze”. Słowa te przypisuje się Benjaminowi Franklinowi, które miał wypowiedzieć łamaną francuszczyzną w Paryżu 22 grudnia 1776 roku, w odpowiedzi na pytanie o szanse zwycięstwa rewolucji amerykańskiej.
Zaczęło się obiecująco
Ceremonia otwarcia składała się z 14 rozdziałów, w które w pewien sposób miał wprowadzić obserwatora Prologue (Prolog). W trakcie całej ceremonii, na 94 barkach, przez Sekwanę przepływały reprezentacje wszystkich państw biorących udział w Igrzyskach. Ceremonia otwarcia zaczęła się w bardzo zabawny sposób, gdyż oto francuski komik Jamel Debbouze, szerzej znany polskiej publiczności z roli Numernabisa w filmie „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”, wbiegł z ogniem olimpijskim na pusty Stade de France nie wiedząc o tym, że ceremonia otwarcia odbywać się będzie poza stadionem. Następnie przekazał płomień Zinedine Zidane’owi, który biegnąc przez ulice Paryża utknął w niedziałającym metrze i przekazał płomień trójce dzieci, która za nim podążała.
Później mogliśmy być świadkami sekwencji zwiedzania podziemi Paryża i słynnych katakumb, tylko po to, aby w kanałach paryskich, przed atakiem krokodyla, naszych bohaterów uratowała zamaskowana postać w łódce. Było to nikt inny, jak amalgamat głównych bohaterów francuskich dorobków kultury takich jak Arsene Lupin, Upiór w Operze, Phantom R i główny bohater gry Assassins Creed: Unity francuskiego studia Ubisoft, Arno Dorian.
Następną częścią ceremonii był segment o nazwie Enchanté (Zachwyt), który rozpoczął przedstawianie reprezentacji biorących udział w Igrzyskach. Rozdział ten został otwarty przez kabaretowy występ sceniczny Lady Gagi oraz aktorów z Moulin Rouge ubranych w stroje od projektantów domu mody Dior. Pojawiła się także wzmianka o innym francuskim domu mody – Louis Vuitton. W krótki sposób otrzymaliśmy bardzo zwarty pokaz kultury francuskiej skierowany głównie do kobiet, aczkolwiek zawierający to z czego Francja słynie od ponad 100 lat. Nie zabrakło także utworów Edith Piaf oraz kankana.
Występ kabaretów zakończył ten segment, aby rozpocząć kolejny pod nazwą Synchronicité (Synchroniczność), który miał być hołdem złożonym pracownikom, którzy brali udział w odbudowie katedry Notre Dame dotkliwie zniszczonej w pożarze z 2019 roku. To doprowadziło do otwarcia kolejnego segmentu, który w prostej linii miał być rozpoczęciem nawiązania do 235 rocznicy wybuchu rewolucji francuskiej.
Ścięcie i inne kontrowersje
Liberté (Wolność) była przyczyną pierwszej poważnej kontrowersji na ceremonii otwarcia. Segment rozpoczął się nawiązaniem do „Nędzników” Victora Hugo, aby szybko przejść w dość makabryczny widok ostatniej królowej Francji – Marii Antoniny – zgilotynowanej, trzymającej swoją głowę w ręku i śpiewającej wspomnianą wcześniej rewolucyjną pieśń „Ah! ca ira!”. Doszło tutaj do dosyć obrazoburczego wydarzenia, gdyż mimo wszystko podczas rewolucji francuskiej „obywatel Capet” (bo tak nazwano króla Ludwika XVI) i jego żona zostali wraz z wieloma francuskimi arystokratami zgilotynowani. Może zabrzmi to trochę antykwarycznie, ale dalej żyje rodzina Marii Antoniny, która mogła oburzyć się takim potraktowaniem jej wizerunku.
Aż wreszcie należy porównać to jednoznacznie do Igrzysk w Londynie 2012 roku, gdzie to królowa Elżbieta II była zdecydowanie jedną z najbardziej wyeksponowanych postaci całej ceremonii otwarcia. Ponadto w trakcie tej sekwencji miało miejsce drugie skandaliczne wydarzenie, gdzie doszło do promocji jednego z flagowych produktów kultury francuskiej: seksu.
Trójka aktorów, reprezentujących różne odcienie dwóch płci, czytając znane francuskie romanse zabiera nas w romantyczną podróż po paryskich ulicach i wzdłuż znanych zabytków, aby w wymowny sposób zamknąć się w pokoju. Ta scena docelowo miała promować różnorodność miłości, poliamorię i LGBT.
Segment Egalité (Równość) był docelowo segmentem muzycznym, zaś Fraternité (Braterstwo) było zwieńczeniem echa rewolucji francuskiej zakończone odśpiewaniem hymnu Francji – Maryslianki.
Niejako urozmaiceniem haseł programowych rewolucji był segment Sororité (Siostrzeństwo), który akcentował na obecność kobiet w historii Francji i ich roli oraz wkładu w kulturę. Wzdłuż Sekwany odsłoniętych zostało 10 pomników kobiet, które odegrały we Francji znaczącą rolę: abolicjonistka, feministka, dramatopisarka Olympe de Gouges, wioślarka, działaczka sportowa, nauczycielka i tłumaczka Alice Milliat, polityk, feministka i eseistka tunezyjskiego pochodzenia Gisèle Halimi, pisarka i dziennikarka z Martyniki Paulette Nardal, pierwsza kobieta, która opłynęła świat Jeanne Barret, średniowieczna pisarka Christine de Pizan, działaczka anarchistyczna, rewolucjonistka, bojowniczka Komuny Paryskiej, pionierka feminizmu Louise Michel, pionierka kina francuskiego i amerykańskiego, producentka filmowa, pierwsza kobieta zajmująca się reżyserią filmową Alice Guy, pierwsza przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Simone Veil, i najbardziej znana francuska filozof oraz feministka Simone de Beauvoir.
Siódmą sekwencję Sportivité (Wysportowanie) otworzył pokaz sportów miejskich takich jak jazda na BMXie, czy deskorolce. Ponadto Polacy mieli także swój debitu na ceremonii otwarcia, gdyż nasz kontratenor Jakub Józef Orliński w przebraniu pierrota wykonał Viens Hymen skomponowany przez Jean-Philippe Rameau z opery Les Indes galantes, aby później rozpocząć breakdance.
Ósmą z kolei sekwencję, Festivité (Święto), poświęcono historii francuskiej mody na moście Passerelle Debilly. W trakcie właśnie tego segmentu doszło do najbardziej oburzającej części ceremonii otwarcia, czyli parodii „Ostatniej wieczerzy” przy wykorzystaniu osób LGBT, drag queens i postaci z subkultury kamp. Ponadto później zamanifestowano przynależność Francji do Unii Europejskiej poprzez koncert muzyki techno i electro. Zamknięciem segmentu było odśpiewanie pieśni „Nu” przez Philippe Katerine ucharakteryzowanego jak Dionizos i pomalowanego niebieską farbą. Odnotować trzeba nawiązanie do tego, że według mitologii Sekwana miała być córką Dionizosa, stąd też taki gościnny występ boga wina.
Następnie nastała całkowita ciemność, aby mógł się rozpocząć kolejny segment opowieści pod tytułem Obscurité (Ciemność). Wyświetlone zostały efekty katastrof naturalnych, zaś rozdział ten ubogacony został przez Juliette Armanet, która w towarzystwie Sofiane Pamart grającego na płonącym fortepianie wykonała na tratwie utwór „Imagine” autorstwa Johna Lennona, wzywając tym samym do pokoju.
Solidarité (Solidarność) – moim zdaniem najpiękniejszy ze wszystkich segmentów tej opowieści, poświęcony w całości podstawom i tożsamości Ruchu Olimpijskiego, historii nowożytnych igrzysk olimpijskich oraz wielkim zwycięstwom i opłakanym porażkom. Przede wszystkim był to także hołd złożony Baronowi Pierre’owi de Coubertin’owi, wszystkim narodom, które biorą udział w igrzyskach oraz sportowcom. W trakcie całego segmentu postać wzorowana na Joannie d’Arc wiezie przez Sekwanę flagę olimpijską, która finalnie ma zwisnąć obok flagi Francji i Grecji. Należy szczególnie zwrócić uwagę na to, że oprawa muzyczna, którą wykonał Victor Le Masne waśnie tutaj miała możliwość pokazać swój pełen potencjał.
Nie ukrywam, że moim zdaniem najlepiej wypadł żywiołowy utwór „Higher” stylizujący się muzycznie na lata 70 ubiegłego wieku i nawiązujący do dewizy MKOL Citius-Altius-Fortius (Szybciej-Wyżej-Silniej). Mogliśmy obejrzeć najwcześniejsze nagrania sportowców z ich występów na Igrzyskach, ale także takie kultowe postaci jak Jessie Owens, słynny mecz piłki wodnej Węgry-ZSRR z 1956 roku, pierwszy skok techniką flopa wykonany przez Dicka Fosbury’ego podczas konkursu skoku wzwyż na Igrzyskach w Meksyku 1968 roku, skok Władysława Kozakiewicza w Moskwie 1980, akrobacje Olgi Korbut, bieg Usaina Bolta, czy wybitne rekordy Michaela Phelpsa.
Ceremonia otwarcia zbliżała się powoli do końca i rozpoczął się segment o nazwie Solennité (Uroczystość). Związany był on bezpośrednio z przemówieniami oficjeli: prezydenta Francji, mera Paryża, przewodniczącego MKOL i innych dyplomatów. Był to niezmiernie ważny segment, gdyż wtedy to właśnie wywieszono flagę olimpijską, zagrano hymn olimpijski i złożono przysięgi olimpijskie. Cała sytuacja związana z parodią „Ostatniej wieczerzy” była na tyle mocna, że większość obserwatorów nie zwróciła uwagi na to, że flaga olimpijska podczas tego segmentu została zawieszona do góry nogami.
Otworzyło to przedostatni segment Eternité (Wieczność), który miał miejsce w ogrodach Tuileries, gdzie to sztafeta pokoleniowa francuskich sportowców zapaliła znicz olimpijski. Jego konstrukcja w tej edycji Igrzysk była do prawdy fikuśna, gdyż otrzymaliśmy znicz zamocowany do balonu, który miał reprezentować balon braci Montgolfier.
Niestety, jak się później okazało, również i ten moment nie mógł obejść się bez kontrowersji, gdyż znicz olimpijski nie płonął prawdziwie, był zaś tylko generatorem pary wodnej wraz z podświetlanym podłożem udającym płomień. Wszystko to dla dbania o środowisko i zmniejszania śladu węglowego.
Prawdziwy znicz olimpijski pokazał się dopiero przy ceremonii zamknięcia. Ceremonia otwarcia zakończona została rozdziałem Epilogue (Epilog), w którym Celine Dion wykonała utwór Edith Piaf Hymne à l’amour. Igrzyska XXXIII olimpiady zostały rozpoczęte… z mocno pozostawionym niesmakiem i ogromną nutą kontrowersji.
Powrót do przeszłości
Każdy kto mnie zna ma świadomość tego, że słowo „spektakl” rzucone przeze mnie samoistnie, jest jedną z największych obelg (Guy Debord, „Społeczeństwo spektaklu”), gorsza może być już tylko „symulakra” (Jean Baudrillard „Symulakry i symulacja”). Niestety, ale właśnie o taki spektakl otarł się w tym roku komitet organizacyjny Igrzysk Olimpijskich podczas ceremonii otwarcia. Wróćmy pamięcią do pięknych czasów 2004 i 2012 roku: festiwal historii, wielka i głęboka wędrówka w głąb trzewi tożsamości państwa i narodu goszczącego na Igrzyskach, uczta symbolizmu i pokłon złożony tradycji.
Kiedy Ateny przypomniały po krótce historię regionu Grecji, ewolucję sztuki i kultury tworzącej się na wyspach greckich od pierwszych jej mieszkańców ery mykeńskiej i minojskiej, przechodząc przez moje ukochane Bizancjum dążąc do czasów nowożytnych, w tle grała poważna i nastrojowa muzyka. Chwilę później, z pewną gracją muzyka na stadionie zmieniła się w techno, które serwował Tiesto. Nikomu nie przeszkadzał ten zabieg, a sam autor muzyki długo pracował nad tym, aby parada atletów była jak najciekawsza.
Natomiast ceremonia otwarcia Igrzysk w Londynie 2012 to istny majstersztyk. Twierdzę, że tego nie da się opowiedzieć, to po prostu trzeba zobaczyć i zrozumieć. Bo to właśnie Brytyjczycy (nie ważne jak byśmy ich nie lubili) poprzez swoje muzyczne Panatenaje w Liverpoolu w ubiegłym wieku stworzyli popkulturę. Otwarcie Igrzysk w Wielkiej Brytanii było podsumowaniem dorobku brytyjskiej kultury nowożytnej w taki sposób, że nikt nas nie edukował, nikt nas nie pouczał, nikt nikomu niczego nie wciskał, myśmy to chłonęli jak gąbki, a wszystko wyposażone było w muzykę Queen, Pink Floyd, Muse, The Beatles, Kate Bush i obrazy od rewolucji przemysłowej do współczesnych nam czasów okraszone humorem Jasia Fasoli i Monthy Pythona.
Paryż 2024 taki jednak nie był w swojej ceremonii otwarcia. Gdy znicz olimpijski w Londynie współtworzyły wszystkie narody przynosząc ze sobą swoje ogniwo, gdy w Sydney 2000 znicz zapaliła aborygeńska kobieta, aby pokazać równość społeczną w Australii, a w Tokio 2020 wpleciono w podawanie ognia olimpijskiego jedną z osób, która przeżyła zrzucenie bomby atomowej na Hiroshimę i Nagasaki…
Gdy każde państwo podkreślało coś ważnego dla siebie Paryż zaserwował nam zupełnie inny symbol. Francuzi pokazali nam dobitnie, że inkluzywność, otwartość, tolerancja i wartości europejskie są podstawą ich kultury, a co za tym idzie zionie to pustką, sekularyzacją, brakiem tożsamości, płytkością i niestety nudą.
Tę nachalną propagandę ja właśnie nazywam spektaklem, bo nie widzę aby coś (poza „głębszymi wartościami”) z niej wypływało. Tak całkowicie szczerze to wydaje mi się, że znaczącym problemem tej ceremonii otwarcia i narosłych wokół niej kontrowersji jest nic innego jak myślenie życzeniowe osób je oglądających. Francja jest krajem Europejskim, a w Europie ostatni raz Igrzyska rozgrywane były w Londynie w 2012 roku i Atenach w 2004 roku. Poziom obu tych ceremonii otwarcia był zdecydowanie wysoki i obfitował w zrozumiały dla nas kod kulturowy.
Przeciętny odbiorca myślał, że otrzyma coś bardzo podobnego do poprzednich europejskich Igrzysk. W wypadku Paryża 2024 było to łatwe do zauważenia, aczkolwiek nie tak oczywiste, że ceremonia ta została w dużej mierze przygotowana dla odbiorcy żeńskiego. Świadczyć o tym może duża ekspozycja marek modowych takich jak Dior, czy Louis Vuitton, dychotomia Fraternité-Sororité podczas ceremonii otwarcia czy także akcentowanie na to, że to pierwsze Igrzyska z parytetem płci (ilość dyscyplin dla kobiet i mężczyzn była równa).
To nie wektor odbiorcy był najważniejszy, a to w jaki sposób poprowadzona została narracja. Ta jednak miała wiele swoich mankamentów, a główny z nich to brak rozumienia wrażliwości odbiorcy chrześcijańskiego lub infantylne wykorzystywanie wzorów i motywów religijnych do parodii „Ostatniej wieczerzy”. Bo faktycznie, tych parodii w przeszłości było wiele. Przykładowo, większość amerykańskich seriali tworzyła swoje plakaty reklamowe nawiązując pośrednio lub bezpośrednio do „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda Da Vinci. Niemniej jednak nikt do tej pory nie obsadził w tej roli osób tylko o odmiennej orientacji seksualnej lub wywodzących się z subkultur drag i kamp.
Tak samo kuriozalne wydały się oświadczenia, mówiące o tym, że była to uczta na Górze Olimp. Parodia mogłaby na to wskazywać, jednakże sam zamiar został wcześniej już w pewien sposób obwieszczony za pośrednictwem mediów społecznościowych światu przez odtwórczynię roli Apolla, centralnej postaci wieczerzy, Barbarę Butch, gdzie chwaliła się obrazkiem swojej roli podczas wieczerzy z podpisem „The New Gay Testament”.
Wymuszona skandaliczność
Nieważne jak się z tego tłumaczą organizatorzy Igrzysk, to nawiązanie było jednoznaczne i cenę skandaliczności użycia tego obrazu trzeba ponieść. Wiedzie nas to do samych rozważań nad skandalem i obrazoburstwem. Skandal to wydarzenie, które wywołuje zgorszenie i oburzenie lub też atmosfera wokół takiego wydarzenia, zaś obrazoburstwo to występowanie przeciwko powszechnie szanowanym wartościom. Skandaliczność w sztuce jest mile widziana jeśli jest pewnego rodzaju pars pro toto i wnosi tylko elementarne cząstki takiego odczucia.
Skandaliczność może być celowa (by złamać jakąś barierę) lub przypadkowa. Najgorsza jednak ze wszystkich rodzajów skandaliczności jest ta wymuszona, która nie ma na celu nic, poza wywołaniem sztucznego szumu.
Moim zdaniem organizatorzy ceremonii otwarcia liczyli się ze skandalem, jednakże nie w takiej formie, do jakiej doszło lub co gorsza myśleli, że taka prezentacja nie wywoła większych problemów, a może nawet zachwyci. O ile pierwsze podejście byłoby działaniem źle wykalkulowanym, o tyle drugie jest wyraźnie infantylnością i brakiem wyczucia smaku. Ale czy to wszystko można nazwać obrazoburczym podejściem? Poniekąd.
Twierdzę tak, gdyż wydaje mi się, że nie była to celowa kpina, próba zadrwienia sobie z chrześcijan. Społeczeństwo francuskie słynie ze swojej wybitnej sekularyzacji. Wydaje mi się, że polityczny wariant głównej siły politycznej – Uśmiechnięta Francja – tak głęboko wypiera tożsamość, rewerencję i zrozumienie pewnej symboliki, że ciężko jest oczekiwać, aby tak sformatowani ludzie opamiętali się (nie parodiując akurat takich dzieł jak „Ostatnia wieczerza” w jednoznacznie zły sposób).
Ale jak powiedziałem na wstępie, nie jestem tutaj, aby klepać się po plecach z katolickim czytelnikiem, ale zaproponować widzenie wielowątkowe. Długo myślałem nad próbą obrony tego co wydarzyło się i również nie twierdzę, że ogół reakcji katolików był dobry. Nie chodzi tutaj nawet o naśladowanie Chrystusa w słowach ze śmierci krzyżowej „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34a), które wskazują na pokorne przyjmowanie bólu zadawanego przez innych, ale o ogólne uleganie pokusie tego świata, o jazgot jaki został wywołany, o hipokryzję w zwalczaniu „kultu ofiary”, a jednocześnie popadaniu w bycie tą ofiarą.
Zgorszenie, głośna dezaprobata, wyrażenie swojego zdania w formie pełnej i logicznej, apelowanie do wrażliwości i zdrowego rozsądku oraz wymaganie przeprosin – to jest moim zdaniem ciąg, który powinien zostać zachowany w tym wypadku.
Pozostaje także jeszcze kwestia samego obrazu „Ostatniej wieczerzy” Leonardo Da Vinciego i jej miejsce w kulturze chrześcijańskiej. Sam obraz jest szeroko znany, w niejednym domu katolików wisi na ścianie i przypomina o ustanowieniu Eucharystii… jednakże nie jest on obrazem świętym. Jest to obraz wymowny, symboliczny, głęboki, według niektórych badaczy jest nazywane mianem filaru europejskiej sztuki i ma szczególne miejsce w konserwatywnym rozumieniu świata. Jednakże nie jest to obraz uznany za łaskami słynący. Rzekłbym nawet, że wpisuje się w renesansową manierę przedstawiania Chrystusa, a na tle tych przedstawień słynie z ogromnej wybitności kunsztu.
Jednakże obraz ten nie może równać się z wizerunkiem Chrystusa Pantokratora, czy chociażby wizerunkiem Chrystusa Miłosiernego ze słynnego obrazu siostry Faustyny. Warto zatem zauważyć, że (idąc logiką oburzenia) mnogość parodii, która wokół niego narosła, powinna być okazją do stopniowego podnoszenia brwi w ironicznym wyrazie zaniepokojenia.
„Imagine” i inne idee
W tym wszystkim przykra rzecz spotkała Przemysława Babiarza podczas komentowania Igrzysk. Tym krótkim stwierdzeniem o „Imagine” jako wizji komunizmu wygenerował taki temat zastępczy, którego dawno nie mieliśmy w mediach. Nie widzę nic złego w tym co powiedział. Nawet w jego wartościującym „niestety”. I jasne, mogę opisać tutaj jakieś frazesy mówiące o tym, że prawo w Polsce zabrania propagowania komunizmu, ale istnieje coś takiego jak „martwe prawo”. Z resztą samym takim porównaniem do kodeksu karnego naraziłbym się na pośmiewisko.
Czy to się komu podoba, czy nie „Imagine” Johna Lennona jest pięknym utworem, o wspaniałej warstwie muzycznej i tekstowej. Jednakże wartości tego utworu są mi bardzo mocno nie po drodze. Jego odczytanie oczywiście się zmieniło i irytuje mnie wykorzystywanie akurat w momencie współzawodnictwa narodów, gdyż zawsze logicznie mi się gryzie „imagine there’s no countries” albo „nothing to kill or fight for”, gdzie sportowcy nikogo nie zabijają, ale walka jest podstawą ich funkcjonowania.
Mimo, że nie podoba mi się wykorzystanie tego utworu akurat wtedy, to jestem w stanie przełknąć jego obecność na Igrzyskach, gdyż jego pierwsze wykonanie datuje się na 1996 roku w Atlancie, a od 2012 roku pojawia się cyklicznie na każdej ceremonii otwarcia Igrzysk.
Nie ukrywam jednak tego, że w mojej wymarzonej części artystycznej tego utworu po prostu by zabrakło. Ogólnie słowa Przemysława Babiarz to też jakiś problem dla lewicy, gdyż z tego co zdążyłem zauważyć bardziej radykalni zwolennicy idei lewicowych mówią, że „Imagine” to zaiste wizja komunizmu, a socjaldemokraci i mniejsi radykałowie dzielą włos na czworo. Nieważne co o tym można mówić pozwolę sobie przedstawić mój prosty stosunek wobec tej sprawy: mi się po prostu nie podoba jakakolwiek wizja komunizmu, niestety.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia – idei olimpijskiej. Warto tutaj już na wstępie zaznaczyć, że idea olimpijska nie jest czymś przesiąkniętym katolicyzmem. Co prawda bok barona Pierre de Coubertin’a ważną rolę w tworzeniu się idei olimpijskiej odegrał dominikanin o. Henri Didon, a papież Pius X pozytywnie odnosił się do reaktywowania Igrzysk Olimpijskich, ale to tylko kropla w morzu prawdziwego znaczenia nowożytnej idei olimpijskiej. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Igrzyska Olimpijskie już od samego początku miały być imprezą o charakterze międzynarodowym, gdzie startują ludzie różnych państw, wyznań, ras, czy przekonań.
Igrzyska miały obfitować w czas pokoju na świecie, wolny od wojen, oraz być utrzymywane w atmosferze jedności, równości i współzawodnictwa. Mówi o tym dewiz MKOL Citius-Altius-Fortius, która odnosi się jedynie do dziedziny sportu i przekraczania granic własnych możliwości fizycznych. Natomiast osobiście twierdzę, że te zawody są świętem dogłębnie nacjonalistycznym, bo to konkretni sportowcy stawiają się na Igrzyskach, aby reprezentować swoje państwo, nie zaś jako indywidua lub wolne elektrony. To przeniesienie idei reprezentacji „polis” na reprezentowanie ojczyzny trwa po dziś dzień i jest kwintesencją Igrzysk Olimpijskich oraz w pewien sposób główną cechą sportu.
Realnie patrząc na całą część artystyczną to należy jednak oddać, że organizatorzy udźwignęli najbardziej skomplikowaną ceremonię otwarcia, Igrzysk jaka odbyła się w ogóle: poza stadionem, z wykorzystaniem barek na Sekwanie, animując konkretne części swojego miasta.
Nawet ogromne strugi deszczu nie przeszkodziły w organizacji zaplanowanych wydarzeń, a pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w niektórych wypadkach tj.: scenie z mechaniczną Joanną d’Arc wiozącą flagę olimpijska wzdłuż Sekwany, wykonanie utworu „Imagine”, czy prezentacja tańców jako metafora Unii Europejskiej, okazały się ciekawym i wręcz filmowym ubogaceniem.
Ceremonia zamknięcia nie była już tak obfita w kontrowersje, co ceremonia otwarcia. Przede wszystkim pokazała, że ogień olimpijski dalej trwa, ale nie w formie wielkiego znicza, a malutkiego lampionu, który został na początku przetransportowany na Stade de France. Nazwa ceremonii zamknięcia Records oraz poszczególne elementy nawiązywała do ludzkich osiągnięć: sondy Voyager, wysłanych złotych nagrań przedstawiały planetę Ziemia bez ludzi na którą przybywa obcy podróżnik.
W skrócie mogę powiedzieć, że ten element posthumanistyczny, gdzie to samotny wędrowiec przez galaktykę odkrywa dorobek kultury ludzkiej, a w tym także nowożytne igrzyska olimpijskie i próbuje je zrekonstruować ma w sobie bardzo wiele pięknych i wzruszających elementów. Był to jakiś pomnik postawiony ludzkości. Następujący po ceremonii zamknięcia koncert również bardzo pozytywnie rezonował. Najlepszy ze wszystkich momentów był ten w którym sportowcy otoczyli członków grupy rockowej Phoenix i niejako byli częścią tego koncertu, a później to rockmani wyszli do sportowców. Oraz nie należy zapomnieć o tym, że jeden element popkulturowo odkupił dużo zła tych dziwnych Igrzysk – wykonanie utworu Nightcall, znanego z filmu Drive, przez Kavinskyego. Zabrakło mi w tym wszystkim tylko Daft Punka i szkoda, że nie postanowili wrócić specjalnie na Igrzyska.
Po części francuskiej mogliśmy być świadkami zaprezentowania nam chociaż części tego, co czeka nas za 4 lata w Los Angeles. Była to najbardziej jankeska impreza jaką od dawna widziałem: koncert Red Hot Chilli Peppers, Billie Eillish i Snoop Dogga na plaży w Kalifornii. Wcześniej Tom Cruise porywający flagę olimpijską do USA… a jeszcze wcześniej rockowa aranżacja hymnu Stanów Zjednoczonych i pokaz fajerwerków. Sam koniec ceremonii zamknięcia zwieńczyło zgaszenie małego lampionika ze zniczem olimpijskim oraz wezwanie Thomasa Bacha do młodzieży z całego świata, aby stawiła się za 4 lata na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles.
Ceremonię zamknięcia podsumuję wprost następującym stwierdzeniem: dobra impreza dla wszystkich zmęczonych takimi zmaganiami sportowców.
Kierunek: Los Angeles i… Warszawa?
W ten oto sposób znicz olimpijski zgasł, zakończyły się XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie i rozpoczęła się XXXIV olimpiada, którą zwieńczą następne Igrzyska w Los Angeles w 2028 roku. 4 lata to bardzo długi okres: mogą zajść w tym okresie wielkie zmiany mentalnościowe na świecie oraz bardzo dużo może się wydarzyć. Na podstawie tego co napisałem wydaje mi się jednak, że przyjmiemy igrzyska w Los Angeles zupełnie inaczej, niż wszystkie te, które odbyły się przez ostatnie 20-30 lat. Do USA Igrzyska wrócą po 32 latach, a do LA po 44 latach. Jest to blisko pół wieku.
Najprawdopodobniej będziemy świadkami historii, która napisana zostanie na nowo, gdyż mentalność mieszkańców ameryki zdecydowanie różni się od tej, którą reprezentowali podczas poprzednich Igrzysk w Kalifornii w 1984 i 1932 roku.
Wydaje mi się, że jak USA zrobi Igrzyska, to nawet te wszystkie kontrowersje wokół upadku zachodu zamilkną, bo będą charakteryzowały się jakąś dozą wystrzałowości, będą pełne ogromu włożonego w to wydarzenia starania, finansów i fajerwerków. A przede wszystkim obecność społeczności LGBT nie będzie jednym z fundamentów, a jakąś częścią swojej tożsamości, którą USA będzie nam chciało zaprezentować.
Ale czy tylko spektakularność ma być tutaj odpowiedzią? Nie, gdyż nie mamy specjalnych życzeń wobec Amerykanów, wiemy jacy są i raczej niedosytem byłoby pozostawienie nas bez tych ich wielkich i monumentalnych, aczkolwiek dosyć pustych wewnątrz, projekcji w części artystycznej Igrzysk.
I tutaj warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Czy przypadkiem Igrzyska Olimpijskie w Paryżu 2024 nie były w swojej części artystycznej jedynie zapowiedzią Igrzysk w Los Angeles 2028? Bo ja niestety odniosłem właśnie takie wrażenie. Elementów związanych z historią, kulturą i głęboką tożsamością Francji nie było za dużo. Mieliśmy za to dużą ekspozycję Snoop Dogga przed rozpoczęciem Igrzysk, i co naturalne podczas ceremonii zamknięcia. Ale raper brał też udział w otwarciu zawodów z breakingu. Duża ilość gwiazd międzynarodowych raczej w przykry sposób pokazywała, że Francja nie kładzie nacisku, na głębsze zaznajomienie ze swoim jestestwem, a pozwala na bycie przytłoczoną przez reklamę LA28.
W tym wszystkim jest jeszcze jedna kwestia w której chciałbym zabrać głos: marzenie/ambicja organizacji Igrzysk przez Polskę. I choć nie potwierdzono jeszcze jakie miasto zgłosilibyśmy, to raczej na pewno możemy głośno myśleć o Warszawie lub Krakowie, gdzie wydaje mi się, że obecna stolica jest naszą kartą przetargową. Mrzonka ta strasznie nie daje mi spać, gdyż im dłużej żyję i obserwuję jak wygląda nasza narodowa zdolność organizacyjna, tym bardziej wydaje mi się, że na chwilę obecną jest to ciężar, którego byśmy nie udźwignęli.
Nie chodzi mi tutaj broń Boże o kwestie infrastrukturalne, bo z nimi raczej większych kłopotów nie mamy. Bardzo bym chciał i marzy mi się od dziecka, aby to właśnie Polska stała się choć raz organizatorem Igrzysk. Niestety gdy myślę o części artystycznej przed oczyma mam otwarcie Igrzysk Europejskich w Krakowie-Małopolsce 2023 i Euro 2012, co nie napawa mnie optymizmem. Naszą wizytówką sprzed roku było naśladowanie wzorców z zachodu i inspiracja poprzednimi wydarzeniami sportowymi (konkretnie Londynem 2012 w warstwie wizualnej i Atenami 2004 w warstwie choreograficznej), co wyglądało sztucznie, sztampowo, a przecież można by wymyśleć coś po swojemu, wytoczyć nową formę części artystycznej.
Sama organizacja zawodów na obecną chwilę też pozostawia wiele do życzenia. Brak tego mitycznego stadionu lekkoatletycznego Skry, o którym tak długo się mówi, a trochę chyba głupio by było jechać do Chorzowa na zawody Igrzysk Olimpijskich Warsaw 2036. Ponadto taka inwestycja powinna być początkiem działań na rzecz zwiększenia nakładów na sport w Polsce i wychowania rzeczy sportowców. Niezbyt dobrze byłoby, gdyby ewentualna wioska olimpijska lub obiekty sportowe świeciły pustkami lub generowały dług związków sportowych, jak daje przykład Aten. Co gorsza bardzo przykrym byłoby, gdybyśmy byli niechlubnymi rekordzistami jako gospodarze z najmniejszą liczbą zdobytych medali.
Igrzyska Olimpijskie w Polsce są moim zdaniem daleką przyszłością i miejmy nadzieję, że gdy ten czas nastąpi będziemy umieli dobrze się na nie nastawić. Wiele do życzenia pozostawia kondycja polityczna naszego kraju. Jeżeli mielibyśmy możliwość organizacji Igrzysk w terminie 2036, 2040 lub 2044 to pewne jest jedno – obecne partie polityczne najprawdopodobniej będą już tylko echem historii.
„Bieżączka” pokazuje jednak, że osoby o upodobaniach konserwatywnych miałyby problem do organizacji Igrzysk przez obecnie rządzących, zaś liberalno-lewicowi, mówią o tym, że poprzedni rządzący byliby organizacyjnym utrapieniem… a nikt chyba już nie pamięta, jak sami Polacy potrafili dać niechlubne świadectwo wygwizdania swoich oficjeli na wspomnianych wcześniej w tekście Igrzyskach europejskich. Jako naród mamy też dużo a prace przed sobą do wykonania w tym względzie, bo kuriozalne byłoby witanie innych narodów i próba zjednoczenia ich, gdy sami jesteśmy tak zawzięcie podzieleni. Ponadto warto tylko nadmienić, że za te ewentualne 12, 16 lub 20 lat sytuacja polityczna w kraju może być zdecydowanie inna, a otwierającym Igrzyska z ramienia Polski może być równie dobrze człowiek, który dziś kończy studia albo stawia pierwsze kroki w polityce.
Podsumowując wydaje mi się, że część artystyczna Igrzysk Olimpijskich w Paryżu nie była złem wcielonym. Były to na pewno dziwne Igrzyska, aczkolwiek włożono w nie wiele pracy i miały one swoje ciekawe momenty. Gdy przyjrzymy się ogółowi wydarzenia, które miało miejsce śmiało dojrzeć można piękne ideały: wezwanie do zaprzestania prowadzenia wojen, przekraczanie własnych barier, hołd złożony sportowi. Niestety medal ten ma także drugą, bez wątpienia złą, stronę w barwie ideologizacji.
Często zarzuca się prawej stronie konfliktu politycznego ideologizację wszystkiego, jednakże Igrzyska Olimpijskie pokazały dobitnie, że także lewa strona potrafi nie mieć wyczucia smaku w przemycaniu swoich wartości, a nawet potrafi to zrobić z ogromnym kiczem. Poza kwestiami absolutnymi i eschatologicznymi na tym świecie nie ma rzeczy jednoznacznych. W tym także i to wydarzenie artystyczne, które mogliśmy oglądać. Wydaje mi się jednak, że niestety te Igrzyska nie pozostawią po sobie w naszej polskiej świadomości za wiele dobrego i jeśli będziemy do nich wracać, to zapewne tylko po to, aby powiedzieć o parodii „Ostatniej Wieczerzy”. Analogicznie jak do Londynu 2012 wracamy tylko po to, aby obejrzeć legendarny występ Jasia Fasoli.
***
Tekst ukazał się po raz pierwszy w sierpniowo-wrześniowej edycji magazynu „SIEJMY”.
W cyklu Kultura w witrażu przyglądamy się szerokiemu spektrum dzieł kultury nawiązujących do chrześcijaństwa. Kierujemy się roztropną troską o dobro wspólne, szukając uniwersalnej solidarności – ponad podziałami.