Dezerterzy, zdrajcy, święci. Bohaterowie na siłę

Powiedzieć, że historia nie jest czarno-biała to nic nie powiedzieć. Tym ostrożniejszym należy być w stawianiu i obalaniu ołtarzy postaciom, grupom i wydarzeniom. Świetnym tego przykładem jest Batalion św. Patryka, którego męczennicy byli przede wszystkim zdrajcami.

Wydarzyło się nad rzeką Rio Grande

Wojna, jaką stoczyły Stany Zjednoczone przeciwko Meksykowi w latach 1846-1848 jest wojną szalenie ciekawą z wielu względów. Zderzyły się w niej dwa republikańskie państwa, samo-proklamowana Republika Meksyku broniąca swoich roszczeń terytorialnych oraz uznawane i szanowane w Europie USA. Przyczyny tegoż konfliktu wymagałyby zbyt szerokiego opisu, dlatego postaram się go jedynie ogólnikowo zarysować.

W dużej mierze USA i Meksyk starły się w wyniku sporów granicznych. Teoretyczne założenia dyktowane mapami określonymi przez dawnych kolonizatorów kontynentu północno amerykańskiego – Francuzów, Anglików i Hiszpanów – wyraźnie wskazywały, że południowo-zachodnie terytoria dzisiejszych USA są ziemią hiszpańską. Problem był taki, że założenie to w latach 30. XIX wieku było archaizmem. Meksykańscy powstańcy przeciwko Hiszpanom zgłaszali co prawda swoje pretensje do tego regionu, ale USA widziały sprawę inaczej.

Osadnictwo meksykańskie praktycznie nie istniało, skazując okolicę na rządy “prawa Kaduka”. Amerykanie z kolei, prężnie rozwijający swoje granice (w 1803 zakupiły od Francuzów Luizjanę, w 1819 od Hiszpanów Florydę, a w międzyczasie rok po roku docierały dzięki pionierom coraz dalej na zachód), uznawali ziemię na północ od rzeki Rio Grande za pustkowia nienależące do nikogo innego niż indiańskich koczowników i osadników. Najlepszą tego manifestacją jest teksański zryw przeciwko Meksykanom, który zakończył się powstaniem niepodległego państwa Teksas. Pchani Objawionym Przeznaczeniem nie rozumieli do końca, czemu rząd meksykański tak bardzo upiera się przy kontroli ziemi, która pod jego zarządem marnuje się.

Do wybuchu wojny doszło bezpośrednio na skutek incydentu granicznego, w którym oddział meksykański napadł amerykański patrol przemierzający wówczas już przyjęty do USA Teksas. Stany Zjednoczone uznały, że to świetny casus belli do zbrojnego wypędzenia wpływów meksykańskich z dzisiejszej Kalifornii, Nowego Meksyku etc. i zadeklarowały wojnę.

Wojnę, do której przystąpiły z niecałą piętnastką tysięcy żołnierzy, którzy dotychczas w większości jedynie walczyli z bandytami i Indianami.

Początkowe sukcesy doprowadziły do przejęcia miasta Monterey, Sacramento i Chihuahua przez wojska amerykańskie. Waszyngton miał nadzieję, że wykazanie przewagi technologicznej i dotkliwe porażki zmuszą Meksyk do pertraktacji i uznania pożądanego przez jankesów porządku granicznego. Tak jednak się nie stało. Administracja prezydenta Polka zdecydowała o prowadzeniu działań zbrojnych tak długo, aż Meksykanie nie zrzekną się roszczeń terytorialnych. Sukces miała zagwarantować operacja lądowa – nowoczesna i brawurowa – polegająca na desancie z morza na miasto Veracruz i stopniowe wdzieranie się w głąb lądu, aż do stolicy, w której przyparty do muru rząd meksykański podpisałby kapitulację.

Plan zasadniczo dobry i mimo kilku komplikacji udany całkowicie. Do września 1847 roku armia meksykańska została zniszczona, a stolica zajęta przez generała Scotta. Tyle historii musi wystarczyć.

Smród cebuli i whiskey

Irlandczycy w USA masowo zaczęli pojawiać się w latach 20. XIX wieku, ale należy pamiętać, że już od zarania dziejów USA byli oni znaczną grupą społeczną. Nie jest prawdziwy promowany przez Anglików i radykalnych protestantów pogląd, że wszyscy Irlandczycy byli śmierdzącymi cebulą i whiskey “robolami”. O ile wielu z nich pozostawało w pierwszym mieście w jakim cumował ich okręt, to naturalnym było, że znaleźć ich można było również wśród farmerów, plantatorów, pionierów, hodowców itd. Ponadto nieprawdziwym jest nawet stereotypowy katolicyzm Irlandczyków, zważywszy na duży odsetek protestantów z Ulsteru.

Istniały jednak bariery, zwłaszcza wobec nowych migrantów. Im więcej ich przybywało, tym większą nieufność budzili wśród części konserwatywnego społeczeństwa Południa.

Dochodziło nawet od spontanicznych ataków na katolicką ludność i różnych form nękania jej. Nie stanęło to jednak na przeszkodzie w werbunku Irlandczyków do armii, która w 1846 roku pomaszerowała walczyć dla interesu państwa przeciwko Meksykowi. Tyle z historii, bo o tym można albo napisać tylko kilka zdań, albo całą książkę.

Bóg, honor, pieniądze

Zasadniczo historycy wyróżniają trzy powody dla dezercji irlandzkich żołnierzy z armii amerykańskiej w czasie wojny z Meksykiem. Pierwszym miało być większe poczucie wspólnoty z Meksykanami ze względu na katolicką wiarę, która mogła być tępiona przez protestanckich oficerów. Irlandczycy, którzy już wcześniej dołączyli do meksykańskich formacji międzynarodowych, mogli przekonywać swoich rodaków o słuszności sprawy na gruncie wolności religijnej, którą to skłonność mieli łamać twardogłowi jankesi. Kolejną kwestią było poczucie niesprawiedliwości wojny napastniczej, która przecież miała na celu zmuszenie Meksyku do ustępstw terytorialnych. Wreszcie – pieniądze. Zdaniem części badaczy amerykańskich rząd w Meksyku oferował po prostu lepszą pensję i większy areał w ramach wynagrodzenia po zakończeniu działań (praktyka przydzielania działek weteranom była powszechna wówczas w Meksyku i USA). Te trzy powody mogły ze sobą współgrać.

Szczególną nagrodą cieszyć się miało jednak, według różnych rachunków, od 50 do 100 “męczenników” spośród San Patricios. Na tylu bowiem wykonano egzekucję poza bezpośrednią walką, co w opinii wielu Meksykanów, Irlandczyków i katolików w ogóle przyniosło im cenne uczestnictwo w śmierci dla Chrystusa.

Największa egzekucja miała miejsce po niezwykle krwawych i ciężkich walkach o zamek Chapultepec, kluczowy bastion Meksykanów w obronie stolicy.

Z tym że to co najmniej przesada. Wszyscy skazani na karę śmierci “Świętopatrykowcy” byli zdrajcami. Nie tylko zdezerterowali z armii USA, ale również obrócili przeciwko niej broń.

To ważny kontekst. Próba podkreślenia ich męczeństwa to rodzaj religijnej lub historycznej (albo obu naraz) manipulacji i próby propagandowego wykorzystania tragicznej, ale zasadniczo normalnej w swoim czasie praktyki. Pamiętajmy, że kara śmierci za dezercję w czasie wojny do niedawna była przewidywana m.in. w Polsce. A tu mówimy o dezercji i dołączeniu do wroga. A wspomnieć należy, że meksykański generał Santa Anna, który dowodził obroną Meksyku jako głównodowodzący i prezydent, zarządził w 1836 roku egzekucję jeńców po walkach o Fort Alamo w Teksasie. Jeńców, nie zdrajców.

Nie szukajmy bohaterów na siłę

Nie przeczę bohaterstwu międzynarodowym obrońcom Meksyku w latach 1846-1848. Zapewne wielu z nich autentycznie służyło sprawie, w którą wierzyli. Jednak próba mitologizacji ich śmierci wygląda dla mnie jak tania próba antagonizacji USA jako kraju protestanckich fanatyków, którzy przybyli do Meksyku by mordować Bogu ducha winnych cywilów.

Często jest to jednak kuszące: Patrzenie na historię nie jako zapis przeszłości, która się wydarzyła, ale jako zbiór postaci, wydarzeń, idei które możemy wyrwać z ich otoczenia i kontekstu i zawłaszczyć swojej ideologii czy religii.

Polityczne kanonizacje zdarzały się, a niektórzy powiedzą, że nadal się zdarzają. Historia przeze mnie opisana to jednak tylko przyczynek zachęcający do zastanowienia się, czy przypadkiem my również nie próbujemy czasami szukać katolickich wątków tam, gdzie ich nie ma lub są tylko pozornie, by móc ustanowić barykadę zza której obrzucilibyśmy tych czy innych oponentów błotem.

Krzysztof Konieczny
Krzysztof Konieczny"Emerytowany" redaktor naczelny portalu. Absolwent historii na Uniwersytecie Wrocławskim ze specjalizacją w zakresie historii USA. Obecnie kontynuuje studia na drugim kierunku historycznym oraz aktywny członek Studenckiego Koła Naukowego Historyków oraz Franciszkańskiego Duszpasterstwa Akademickiego. Zaangażowany w rekonstrukcję historyczną Wojska Polskiego, zafascynowanymi pieszymi wędrówkami długimi i krótkimi oraz amerykańską kinematografią.