Donald Trump w roli bożego pomazańca

Donald Trump został zaprzysiężony na 47. Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki w atmosferze powrotu Napoleona z wyspy Elba. O ile wydarzenie to już teraz ma liczne reperkusje – a kadencja jeszcze się nie „rozkręciła”, bowiem wielu desygnowanych członków gabinetu nadal oczekuje na senackie zatwierdzenie – to chciałbym zwrócić uwagę na jego religijny, wręcz mistyczny aspekt. Wielu bowiem Amerykanów, w tym sam Trump, wierzą, że to Bóg doprowadził do jego elekcji po 4-letniej przerwie.

Bóg i Ameryka

Bóg i religia w Stanach Zjednoczonych mają nadal, pomimo globalnego spadku religijności w państwach rozwiniętych, ogromne znaczenie – wbrew prostackiemu i niestety coraz częściej przyjmowanemu, stereotypowemu wyobrażeniu obecnemu w najnowszej kulturze popularnej. Opisywałem już na łamach tertio.pl koncepcję „Miasta na Wzgórzu” i znaczenie chrześcijaństwa w kontekście historycznym, odsyłam więc do tekstu dla uzupełnienia, a poniżej skupię się na stricte współczesnym podejściu, bo i o aktualnym wydarzeniu chcę napisać. Zajmę się analizą przekonania, że to dzięki bezpośredniej interwencji Boga 47. prezydentem Stanów został właśnie Donald Trump.

Jak wynika z badań przeprowadzonych w 2018 roku przez Pew Research Center z siedzibą w Waszyngtonie, 53% Amerykanów deklaruje, że religia w ich życiu jest „bardzo ważna”. Jednocześnie raport wskazuje, że w Europie Zachodniej nie ma kraju, gdzie wynik ten osiąga 40%. Tego progu nie przekracza również Polska. Według innego badania, którego wyniki przedstawił w 2024 Instytut Gallupa (również osadzony w stolicy USA), w 2018 roku odsetek ten w Ameryce liczył 50%, a w 2023 już „tylko” 45% (nie znalazłem danych na ten temat w Polsce, ale biorąc pod uwagę komunikat CBOS o spadku religijności w naszym kraju, nie podejrzewałbym, żebyśmy przegonili Amerykanów pod tym względem). Dodać trzeba, że rozszerzając wyniki badania Gallupa na osoby, które na ogół uważają religię za ważną („bardzo” + „dość”), to otrzymamy aż 71% społeczności.

Na samej inauguracji Trumpa wystąpiło aż pięciu duchownych, chociaż początkowo planowano, że będzie ich nawet sześciu. Czterech z nich należało do Kościołów chrześcijańskich, piąty był rabin Ali Berman ze wspólnoty nowojorskich ortodoksów, a szósty miał być szyicki imam Husham al-Hussainy, którego odwołano w ostatnim momencie. Było to zaskakujące, ponieważ od dekad udzielał on duchowego i politycznego wsparcia Republikanom, nazwał w ostatniej kampanii Trumpa liderem, „który mógłby zaprowadzić pokój na świecie” oraz przekonywał, że „przywróci on konserwatywne wartości”, zwłaszcza w zakresie małżeństw homoseksualnych. Spekulacje mówią, że został odwołany po tym, jak w mediach społecznościowych pojawiły się nagrania z udzielonego wiele lat temu wywiadu, w którym Al-Hussainy odmawia nazwania Hezbollahu organizacją terrorystyczną, a także wskazujące na ingerencje konserwatywnych środowisk żydowskich i syjonistycznych. Szkoda, bo według wielu analiz Trump zawdzięczał wygraną w pewnym stopniu poparciu wyborców muzułmańskich, którzy tradycyjnie popierali Demokratów, ale po zbrodniczej wojnie w Strefie Gazy odwrócili się od nich.

Trump jako wybraniec

Przed złożeniem przez Donalda Trumpa przysięgi przemawiał rzymskokatolicki kardynał Nowego Jorku Timothy Dolan oraz ewangelikalny pastor Franklin Graham. Po słowach ślubowania pojawił się wspomniany rabin Berman, czarnoskóry pastor Lorenzo Sewell (który swoją ekspresją chyba niepodzielnie „skradł show” pozostałym duchownym) oraz – kończąc tę część ceremonii błogosławieństwem – ksiądz Frank Mann (ponownie rzymskokatolicki). Na części słów owych duchownych chciałbym się skupić.

„Ojcze, kiedy wrogowie Donalda Trumpa myśleli, że już jest po nim, Ty – i tylko Ty – uratowałeś jego życie i podniosłeś go siłą i mocą swojej cudownej Ręki” – powiedział pastor Graham, nawiązując nie tylko do wyboistej drogi w republikańskich prawyborach, ale przede wszystkim do nieudanego zamachu na życie Trumpa w Pensylwanii, w lipcu 2024. Zresztą nie pierwszy raz, bowiem jeszcze w trakcie kampanii pisał:

„Wierzę, że to suwerenna, miłosierna ręka Boga oszczędziła życie Trumpa tamtego dnia (…). Jeśli naprawdę wierzymy, że Bóg jest jedyną nadzieją dla Ameryki, to zwróćmy się do Niego w modlitwie jak nigdy dotąd, ale nie tylko ze względu na wybory!”.

Wątek ten kontynuował pastor Sewell. Ponawiając swoją deklarację z Krajowego Konwentu Republikanów w Milwaukee w Wisconsin, mówił o „milimetrowym cudzie”, dzięki któremu zamachowiec nie zabił, a jedynie lekko ranił republikańskiego kandydata. W swojej modlitwie powiedział:

„Jesteśmy wdzięczni, że to Ty [Boże] wezwałeś go w czasie takim jak ten, by Ameryka mogła zacząć ponownie śnić (…) Modlimy się, abyśmy umieli wypełnić przesłanie naszej przysięgi: że uważamy »następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi (…)«“

Mistyczny PR

Duchowni katoliccy i rabin, o ile w bardzo wzniosły i patriotyczny sposób mówili o Bogu i Ameryce, to zachowali dystans co do mianowania Donalda Trumpa bardziej wyjątkowym pomazańcem Bożym niż poprzedni prezydenci. Nie zdystansował się jednak sam Donald Trump, który w swojej mowie inauguracyjnej sam zaznaczył:

„Zaledwie kilka miesięcy temu (…) kula zamachowca przebiła mi ucho. Ale wtedy czułem i wierzę jeszcze bardziej teraz, że moje życie zostało uratowane z jakiegoś powodu. Zostałem uratowany przez Boga, aby uczynić Amerykę znów wielką”.

Być może trzeba to podkreślić: prezydent największego imperium w historii, posiadającego najsilniejszą armię i gospodarkę na globie, wierzy, że został wybrany przez Boga do rządzenia.

Jest również utwierdzany w tym przekonaniu, podobnie jak ponad 34 miliony osób w szczytowym momencie oglądających inaugurację – licząc tylko tych, którzy śledzili ją za pomocą głównych stacji amerykańskiej telewizji (przy niepoliczalnej liczbie osób, które śledziły ją za pomocą transmisji – jak na przykład autor). Wedle tej narracji Bóg wybrał nie tylko Trumpa, ale i cały naród amerykański, uznający się za szczególny, wyjątkowy, powołany do zwiastowania wolności i pokoju. Ta retoryka nie jest objawem chwilowego zachwytu, ekstremistycznej fali ekscytacji wygraną Trumpa w wyborach, ale raczej amerykańskim konsensusem sięgającym początków państwowości USA, a nawet wieków je poprzedzających.

Ocenę takiego stanu rzeczy pozostawiam oczywiście czytelnikom. To z pewnością egzotyczne – a więc, jako nieznane, dla wielu w naturalny sposób niebezpieczne – by jakiś naród uznawał swojego lidera za namaszczonego przez Boga do rządzenia. Mówimy jednak o narodzie, który jak podkreślono podczas inauguracji, nie zaprzysięga swojego prezydenta w jego miejscu rezydowania, ale zaprasza go (mówiąc dyplomatycznie o „zmuszeniu”), aby ten przybył do „domu ludu”, Kapitolu, w którym przysięgać będzie jako e pluribus unum (łac. z wielu, jeden).

Cała mistyczna otoczka amerykańskiej demokracji z pewnością zadaje kłam modernistycznej filozofii, czczonej szczególnie przez Europejczyków, w której państwo i religia to niemal wrogie sobie byty, a Msza z udziałem prezydenta to najwyższa, zasadniczo radykalna i fanatyczna oznaka zacofanego ciemnogrodu.

Może więc, z całą naszą dumą „przedmurza chrześcijaństwa”, zwracajmy uwagę na zachodnie wzorce (w sensie mentalnym, nie geograficznym), pokazujące jak budować republikę? 125 lat po Nietzschem (okresie obejmującym dwie wojny światowe i jedną rewolucję komunistyczną) okazuje się, że uśmiercenie Boga niezbyt Europie pomaga.

Świat w witrażu to cykl, w którym informujemy o ważnych, współczesnych problemach społecznych i wydarzeniach na całym świecie (w tym w Polsce), patrząc na nie w świetle nauczania społecznego Kościoła i proponując rozwiązania. Kierujemy się roztropną troską o dobro wspólne, szukając uniwersalnej solidarności – ponad podziałami.

Obraz wyróżniający publikacji (kadrowany): pastor Lorenzo Sewell podczas błogosławieństwa po złożeniu przez Donalda Trumpa przysięgi

Instytut Tertio Millennio, stawiając sobie za cel popularyzację nauczania społecznego Kościoła, ceni pluralizm opinii służący prawdzie, przy zachowaniu kultury dyskusji i wzajemnego szacunku. Publikowane teksty przedstawiają opinię autorów, które nie zawsze odzwierciedlą poglądy redakcji. Zapraszamy do polemiki z naszymi autorami, również na łamach tertio.pl.

Krzysztof Konieczny
Krzysztof Konieczny"Emerytowany" redaktor naczelny portalu. Absolwent historii na Uniwersytecie Wrocławskim ze specjalizacją w zakresie historii USA. Obecnie kontynuuje studia na drugim kierunku historycznym oraz aktywny członek Studenckiego Koła Naukowego Historyków oraz Franciszkańskiego Duszpasterstwa Akademickiego. Zaangażowany w rekonstrukcję historyczną Wojska Polskiego, zafascynowanymi pieszymi wędrówkami długimi i krótkimi oraz amerykańską kinematografią.