Wszystko wskazuje na to, że od przyszłego roku szkolnego uczniowie wpiszą w swoje plany lekcji nowy przedmiot – edukację zdrowotną. Kontrowersyjne zajęcia, mimo protestów rodziców, obowiązkowo trafią do szkół, a uczęszczać na nie będą już czwartoklasiści. Czy krytyka tych planów, wyrażana przede wszystkim przez szeroko pojęte środowiska konserwatywne, jest uzasadniona? Czy może sprzeciw powodowany jest światopoglądowym zaślepieniem i braku dobrej woli w dostrzeżeniu wartościowych elementów projektu ministerstwa?
Przyglądając się projektowi zaprezentowanemu przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, nie sposób odmówić mu wielu pożytecznych i słusznych elementów – w planowanym programie edukacji zdrowotnej dotknięto niezwykle aktualnych i ważkich problemów. Znajdziemy w nim między innymi: podkreślenie wartości aktywności fizycznej i zbilansowanej diety, docenienie roli relacji międzyludzkich dla zdrowia psychicznego czy przywołanie zagrożeń płynących ze zbyt głębokiego zanurzenia się w świecie wirtualnym. Lekcje będą traktować także o sposobach zapobiegania uzależnieniom i walki ze stresem. Uczniowie dowiedzą się także, jak ustrzec się przed przestępcami seksualnymi, również przed tymi, którzy szukają swych ofiar w sieci. Kto z nas nie chciałby, żeby dzieci miały możliwość zdobycia takiej wiedzy i praktycznych umiejętności jej wykorzystania?
Szczegóły mają znaczenie
Gdzie zatem leży źródło niepokoju przeciwników tych zmian w edukacji? Już wielu komentatorów dało odpowiedź na to pytanie, wskazując, że podstawa programowa tego przedmiotu, obok treści pożytecznych, zawiera w sobie punkty, które zasługują na krytykę.
Najwięcej kontrowersji, co nie dziwi, budzą części materiału związane z seksualnością. Napisałam „nie dziwi”, ponieważ pochylamy się nad sferą przez każdego z nas intuicyjnie postrzeganą jako niezwykle delikatna i, co za tym idzie, szczególnie podatną na zranienia. Wynika to z doniosłości roli, jaką pełni ona w życiu człowieka. W aktach seksualnych realizują się nasze najpiękniejsze powołania: do miłości oblubieńczej i miłości rodzicielskiej. Z przyjęcia tej prawdy wypływa chrześcijańska troska o nienaruszalność tego aspektu w osobie ludzkiej.
Jakie zatem punkty programu edukacji zdrowotnej, moim zdaniem, mogą wywołać największy niepokój? W programie dla klas IV – VI szkoły podstawowej znajdziemy informację, że uczniowie obowiązkowo będą uczeni na temat zmian dotyczących dojrzewania należących do normy medycznej, wśród których wymieniono zachowania autoseksualne. Innymi słowy dzieci w wieku od 10 do 13 lat usłyszą w szkole z ust nauczyciela, że masturbacja jest takim samym przejawem dojrzewania, jak pojawienie się miesiączki czy zmiana sylwetki. W wyższych klasach podstawówki młodzież będzie omawiać pojęcie orientacji psychoseksualnej i kierunki jej rozwoju (heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, aseksualna) oraz wyjaśniać pojęcia: tożsamość płciowa, cispłciowość, transpłciowość. Wydaje się zatem, że problemy te zostaną przedstawione jako obowiązująca teoria naukowa.
Jak podejrzewam, takie ujęcie wspomnianych zagadnień ma za zadanie, powołując się na autorytet nauki, zneutralizować zastrzeżenia podnoszone przez środowiska nieprogresywne wobec takiego rozumienia seksualności człowieka.
W szkole średniej natomiast program edukacji zdrowotnej przewiduje w ramach tematów obligatoryjnych m.in. dyskusję nad etycznymi, prawnymi, zdrowotnymi i psychospołecznymi uwarunkowaniami dotyczącymi przerywania ciąży. Fakultatywnie zaś nauczyciel ma prawo omówić m.in. kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób LGBTQ+ czy stereotypy płciowe, ich negatywny wpływ na rozwój człowieka i relacje interpersonalne oraz sposoby im przeciwdziałania.
Większość z tych tematów przynależy jedynie do sfery światopoglądowej, niemającej wiele wspólnego z ustaleniami naukowymi. Dlatego oświadczenia ministerstwa głoszące, że edukacja zdrowotna nie ma wymiaru propagandowego, a w jej programie umieszczono tylko ustalenia współczesnej nauki, są głęboko fałszywe.
Podkreślić należy, że każdy uczeń będzie musiał uczęszczać na lekcje edukacji zdrowotnej – według zapowiedzi ma być ona przedmiotem obowiązkowym. Konieczność brania udziału w zajęciach, które w wyraźny sposób przekazują konkretną linię światopoglądową to niezwykle alarmujące zjawisko. Nie jest ono bynajmniej nowe – podobne zabiegi stosował poprzedni rząd wprowadzając zmiany w nauczaniu przedmiotów historycznych i społecznych. Nie może to jednak usprawiedliwiać bieżących działań ministerstwa, przeciwnie, kontynuacja takich praktyk powinna tym bardziej zmusić rodziców do pochylenia się nad rolą szkoły w procesie wychowania ich dzieci.
Zło (nie)pozorne
Wielu komentatorów, nie wyłączając członków Kościoła, przekonuje, że sprzeciw niektórych środowisk wobec edukacji zdrowotnej jest co najmniej nieuzasadniony, jeśli nie bezpodstawny.
Jako koronny argument potwierdzający przesadzoną reakcję podaje się fakt, iż tematy związane z dojrzewaniem, aborcją czy seksualnością stanowią jedynie niewielki ułamek programu nowego przedmiotu – na każdym etapie kształcenia wyniósłby około dziesięć procent z całości materiału.
Pozostałe zagadnienia, jak podkreślają, dotykają palących i narastających problemów związanych ze zdrowiem Polaków. Trudno nie zgodzić się z tymi rachunkami. Czy, biorąc pod uwagę przeważającą ilość pozytywów, sprzeciw wobec kilku kontrowersyjnych punktów programu nie jest wylaniem dziecka z kąpielą?
Wydaje się jednak, że w tak racjonalnym wyliczaniu korzyści i strat zapomniano o przewrotnej naturze zła. Nierzadko przyjmuje niepozorną, a nawet piękną postać, wykorzystując kłamstwo, dla niepoznaki przeplatając je z prawdą. Jako chrześcijanie nie jesteśmy zobowiązani do paktowania ze złem, by otrzymać jakieś „większe dobro”. Ta ścieżka jest skazana na porażkę: raz godząc się na dziesięć procent zła, już dokonaliśmy wyboru – kwestią do negocjacji pozostaje wówczas tylko skala. Czyż nie wiecie, że odrobina kwasu całe ciasto zakwasza?
Tekst jest częścią cyklu „Świat w witrażu”, w którym na problemy społeczne patrzymy w świetle nauczania społecznego Kościoła.
Obraz autorstwa Aleksieja Akindinowa: „Randka. Feromony morza”, olej na płótnie, 2018.