Chrześcijanin, przyjmując perspektywę wiary religijnej, odkrywa specyficzny sens historii. Tej filozoficznej i teologicznej interpretacji czasu i dziejów świata stara się przy tym nie mieszać z naukową interpretacją historii – pisał ks. prof. Helmut Juros. Był wybitnym znawcą nauczania społecznego Kościoła. Zmarł 4 maja 2025 roku. Publikujemy jego archiwalny tekst, który ukazał się na łamach „Azymutu” – comiesięcznego dodatku do Gościa Niedzielnego wydawanego przez Instytut Tertio Millennio w latach 1998 – 2003.
(…) Pamięć i wspomnienie – to niewątpliwie znaczące pojęcia, które warto przywołać zaraz na początku Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich”. Na pierwszy rzut oka bowiem wspomnienie i historia to pojęcia równoznaczne, nie należy ich oddzielać, jakkolwiek trzeba je w nauce odróżniać. (…)
Jako chrześcijanie przyjęliśmy zaproszenie na Mszę Świętą. Na samym progu Zjazdu dajemy wyraz swemu przekonaniu, że modlitwa skutecznie wspiera naszą pracę naukową; że światło wiary oświeca rozum, nie naruszając autonomii racjonalności naukowej. Wprowadzamy przy tym naszą refleksję historyczną także w horyzont rozumienia dziejów, nakreślony przez chrześcijańską historię zbawienia.
Symbolika liturgiczna Mszy Świętej pozwala nam bowiem mistagogicznie doświadczać napięcia czasu między przeszłością a przyszłością – w teraźniejszości sprawowania tajemnicy zbawczej ofiary Jezusa. Liturgia ta uobecnia „pamiątkę Pana” i aktualizuje nasze wspomnienia dzieł zbawczych Boga. Liturgicznie doświadczamy i przeżywamy historię Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem: historię obecności, ale też opuszczenia – Boga przez człowieka i człowieka przez Boga.
Liturgiczna memoria nie jest historyzacją tego, co stało się niegdyś w dziejach Ludu Bożego. Jej aktualizacja polega na tym, że wyznajemy dziś nasz udział we wspominanych dziejach zbawienia, że uczestniczymy teraz w dokonanych zdarzeniach zbawczych. W rzymskiej liturgii Kościoła tę teraźniejszość dobitnie podkreśla często powtarzane słowo „dzisiaj” (hodie).
Według tej teologicznej opcji Kościoła chrześcijanin, zresztą tak jak Lud Izraela, ma specyficzny stosunek do czasu. Dany mu uprzednio czas pojmuje nie tylko jako przeszłość, która minęła. Przeszłość – to nie jest dla niego czas, który ma „za sobą”. Przeciwnie, przeszłość paradoksalnie jest czasem, który chrześcijanin widzi „przed sobą”.
Chrześcijanin posuwa się niejako plecami do przodu, ku przyszłości. Na podobieństwo wioślarzy, zwróconych plecami do mety, patrzy wstecz i widzi przyszłość – to, co dla człowieka jest dobrem i szczęściem. Wierzący pamięta i wspomina; wyznaje to, czego aktualnie doświadcza, ale też oczekuje i jest czujny wobec Boga, który przychodzi i wchodzi zbawczo w jego życie.
Gdy chrześcijanin przyjmuje perspektywę wiary religijnej, doświadczanej w misteriach liturgicznych, może odkryć specyficzny sens i znaczenie historii. Tej filozoficznej i teologicznej interpretacji czasu i dziejów świata stara się przy tym nie mieszać z naukową interpretacją historii. O tę świadomość metodologicznych różnic należy z całą mocą zabiegać. Zwłaszcza dziś, w czasach ideologicznego uwodzenia, istnieją ku temu szczególne powody. (…)
Nasze widzenie rzeczywistości faktycznie bazuje na wiedzy nagromadzonej w przeszłości. Istotna jednak jest myśl, że przodkowie umożliwiają potomnym lepsze zrozumienie przeszłości i wyciąganie wniosków dotyczących przyszłości. W przeszłości bowiem nie tylko fetowano osiągnięcia poznawcze, ale także samokrytycznie przyznawano się do błędów i win oraz otwierano się na to, co nowe.
Liturgiczne „wspomnienie”, liturgiczne świętowanie i celebrowanie „pamiątki” ofiary Jezusa Chrystusa niewiele ma wspólnego ze współczesnym mitologicznym kultem pamięci i wspominania. (…)
Po upadku komunizmu w 1989 r. staliśmy się niejako republiką „historyków”. Zajmujemy się bardziej przeszłością niż projektowaniem przyszłości. Ciąży na nas hipoteka wspomnień przeszłości. Uważamy, że przeszłość nie podlega historyzacji ani teraźniejszość – normalizacji. Wikłamy się w dylemat groźby. Z jednej strony straszy nas świadomość, że jesteśmy społeczeństwem pozbawionym pamięci historycznej, skłonnym do zapominania. Z drugiej strony straszy nas przeszłość, która nie chce minąć. U podstaw tych dylematów tkwi obawa, że powróci, względnie powtórzy się najnowsza historia (totalitaryzmów, Holocaustu, wypędzenia etc.). Dyskurs publiczny, rynek naszej opinii publicznej jest opanowany wspomnieniami oraz rozgrzewany emocjami i patosem moralnym. Wspomnienia mają dziś wysoką wartość rynkową. Na wykorzystaniu przeszłości dla teraźniejszości można zrobić dobry interes. Tym bardziej gdy wspomnienia trywializują niechlubną przeszłość i wyczerpują się w moralizowaniu. Zjawisko to, zwane false memory syndrome, jest opisywane jako wspomnienie z opóźnioną fikcją, która „unieważnia czas” (J. Szacki). Mamy tu do czynienia z kiczem wspomnienia, z retoryką pamięci dziejowej, zabarwioną doznaniowo, afektywnie, dowolnie traktującą czas; z retoryką, w której nie chodzi o racjonalne poznanie prawdy ani o obiektywną wiedzę o przeszłości (najczęściej bolesnej).
Otóż ten współczesny kult pamięci i obrzęd wspomnień, przypominania i wypominania przybiera rysy fundamentalistyczne lub zgoła mitologiczne i staje się czymś w rodzaju owej „religii cywilnej”. Staje się pseudoreligią, której tabu nie wolno naruszać.
Kult pamięci i wspomnienia, bałwochwalczo celebrowany przez współczesnych świeckich kapłanów, posiada aspekt moralny i dogmatyczny. Obydwa są niebezpieczne, zarówno w sferze społeczno-politycznej, jak i w sferze naukowej.
W pierwszym przypadku – moralnym – zrytualizowany kult pamięci narzuca ludziom moralny obowiązek jej zachowania. Przestrzeganie wspomnienia przeszłości staje się XI przykazaniem Dekalogu. Ludzie przymusowo podlegają jego dyktatowi. Wspomnienie zabsolutyzowanego cierpienia, i to tylko „swoich”, przy jednoczesnym przemilczaniu cierpień innych ofiar, zobowiązuje ich – niezależnie od poznania rozumu. Nie dopuszcza dyskusji, mimo możliwości racjonalnego poznania prawdy historycznej. Rewidowanie wspomnienia jest niedopuszczalne. Politycy dialektycznie walczą między sobą o to, co jest autentycznym wspomnieniem i uczczeniem pamięci. Ustanawiają medale zasługi i organizują spektakle wspomnienia. Miejsca kaźni walczą o podwojenie liczby odwiedzających. (..) Walczy się o to, co jest „słusznym” wspomnieniem. W ten sposób uważa się, że wspomnienie decyduje o tożsamości czy też o więzach narodowych wyznawców kultu pamięci.
W drugim przypadku – doktrynalnym – mamy do czynienia z ideologicznymi dogmatami. Kult pamięci i wspomnienie bezpośredniej przeszłości każe ludziom wierzyć: z jednej strony w kolektywną winę za zbrodnie faszyzmu (nazizmu) i w uniwersalną odpowiedzialność, z drugiej zaś – w „samonieporozumienie” (Selbst-Mißverständnis) zbrodni komunistycznej utopii. Podobnie takimi pseudoreligijnymi dogmatami kultu pamięci są tezy o patriotyzmie konstytucyjnym i ponadnarodowej tożsamości nowoczesnych społeczeństw demokratycznych.
Łatwo dostrzec, że chrześcijaństwo niewiele ma wspólnego z tą „świecką religią”, ani też kult pamięci i wspomnień dopiero co minionej przeszłości z liturgiczną pamięcią Kościoła we Mszy Świętej, ze wspomnieniami jego świętych, zwłaszcza męczenników (por. Wprowadzenie do Instrumentum Laboris II Synodu Biskupów dla Europy). „Kapłanami” tego bałwochwalczego kultu pamięci i wspomnienia nie są i nie mogą być ani prawdziwi uczestnicy kapłaństwa Chrystusowego, sprawujący Pamiątkę Pana, ani też historycy-naukowcy. Historycy nie mogą się zgodzić, aby współczesne kultywowanie pamięci przez ideologów narzucało im rolę świeckich duszpasterzy społeczeństwa; rolę i zadanie reedukacji społeczeństwa lub urzędowego określania racji stanu państwa. Nie są kapłanami czy apostołami zastępującymi filozofów i teologów w odkrywaniu sensu życia i w nadawaniu kierunku postępowaniu ludzi.
Historycy (Henri Rousso i inni) słusznie nie chcą opisywać najnowszych dziejów w cieniu trybunałów i sądów lustracyjnych. Nie są bowiem sędziami orzekającymi o winie albo niewinności aktorów najnowszej historii. (…)
Wspomnienia nie są oddzielone od historii. Należy je jednak odróżnić od historii i nie mieszać z nią. Historycy wiedzą jednak, że dyskusje historyczne toczą się nie tylko wśród historyków (U. Raulff), ale także na rynku opinii publicznej. Między najnowszą historią a świadomością publiczną nasyconą wspomnieniami zachodzi kongruencja.
Trudna sytuacja poznawcza i wolnościowa historyka najnowszych dziejów – dziejów teraźniejszości – polega na tym, że kult wspomnienia, o którym była mowa, nie chce dopuścić do historyzacji wspomnień ani do „oczyszczenia przeszłości”. W imię ofiar przeszłych tragedii (jako że wspomnienia nie są procesem zakończonym), obrońcy kultu wspomnień domagają się dehistoryzacji najnowszych dziejów. Ofiary przeszłości upominają się bowiem, aby nie czynić z nich przedmiotów badań w zakładach naukowych i obiektów przedstawień artystycznych. Wzbraniają się nie tylko przed tym, aby ich tragedia stawała się tematem salonowych rozmów, ale też przed wynoszeniem ofiar na ołtarze. Dotyczy to np. wrocławskiej Żydówki, św. Edyty Stein.
Wspomnienia i pamięć o najnowszej historii to tworzywo, które historyk obrabia. Historyk odkrywa w nich, że najnowsza historia, choć obciążona błędami i zbrodniami, zawiera też pozytywne pouczenie, że nawet w sytuacjach bez wyjścia pojawiają się drogi, które prowadzą do przyszłości (Hans Maier). Niepisaną konstytucją w okresie totalitaryzmów była pamięć o wolności i demokracji. Ona dawała nadzieję społeczeństwom (P. Kirchhoff).
Historyk jest jednak równocześnie świadomy tego, że czczenie pamięci i ożywianie wspomnień jest raczej zadaniem poetów. Historykowi znana jest słynna sentencja Fryderyka Schlegla (opublikowana w 1798 r., czyli 200 lat temu, w Athenäum): „Historyk jest odwróconym do tyłu prorokiem” („Der Historiker ist ein rückwärts gekehrter Prophet”). Sentencja ta, swoisty bon mot na temat historyków, kłopotliwa w interpretacji (m.in. dla S. Kierkegaarda, H. Heinego, W. Ratcliffa), nie tylko zbliża do siebie historię i poezję, wiedzę i wizję, lecz także naraża się na zarzut, sformułowany wprost przez F. Nietzschego, że „historyk patrzy wstecz, a w końcu także jego myślenie jest wsteczne” (Der Historiker sieht rückwärts, endlich glaubt er auch rückwärts).
Zadania historyka nie są poetycko-prorockie ani kapłańsko-duszpasterskie, zaś miejscem ich realizowania nie jest Kościół. Nie znaczy to jednak, że Kościół nie jest miejscem zbiorowej pamięci.
Kościół w Polsce, czy gdzie indziej, nie musi zakładać „izb pamięci” lub „instytutów pamięci narodowej”, ani też organizować imprez – „memoriałów”. Budowle kościołów szerzą samą swą architekturą i ikonografią „kulturę anamnetyczną”, kulturę niezapominania. Nad ich portalami nie ma napisu Amnesie macht frei (angielski dziennikarz A. A. Gill złośliwie sugeruje, że właśnie taki napis mógłby obecnie widnieć na Bramie Brandenburskiej w Berlinie). Przeciwnie, mają one zakodowane w sobie ogromną przestrzeń czasu i miejsca, mają wielką pojemność historyczną.
Papież Jan Paweł II powiedział w Zakopanem na Krzeptówkach w 1997 roku: „Kościół jest miejscem pamięci i zarazem miejscem nadziei, wiernie przechowuje przeszłość i równocześnie otwiera człowieka na przyszłość”. W homilii zaś, w czasie tegorocznej pielgrzymki, odczytanej dokładnie 3 miesiące temu (Kraków, 15.06.1999), Papież pokazał nam, na przykładzie Katedry Wawelskiej, bogactwo dziejów Kościoła krakowskiego, które zrosły się z dziejami miasta i kraju, a które narodziły się u grobu św. Wojciecha wraz z powstaniem metropolii gnieźnieńskiej, obejmującej biskupstwa w Kołobrzegu, Krakowie i Wrocławiu.
Nasz XX wiek chyli się ku końcowi. Chciałby zamknąć swe dzieje i zakryć niejako wstydliwe fakty, które go charakteryzują i kompromitują. Okropności wydarzeń z ostatnich miesięcy mówią nam jednak, że krótki XX wiek – wbrew datownikom historyków – może okazać się dłuższy. Jako historycy nie wiemy, czy w końcu zwycięży dobro nad złem, pokój nad wojną, europeizacja Bałkanów czy balkanizacja Europy. Wiek XX, także w okresie ostatnich pięćdziesięciu lat pokoju w Europie, nosił już od pewnego czasu oznaki niepokoju, konfliktu cywilizacyjnego, zderzenia kultur, walki ideologicznej. Te oznaki znów zapowiadają globalne niebezpieczeństwa.
Przyszłość XXI wieku wymaga od historyków, aby uważnie przypatrywali się faktom, aby patrzyli im wprost w oczy. Obraz historii nie może być instrumentalizowany, nawet w imię tego, aby stanowił moralny fundament społeczeństwa. Tylko prawda historyczna, prawda dawnej i najnowszej historii, nie zaś mitologia wspomnień, może dać światu szansę i pobudzić ludzi do odwagi na miarę wyzwań przyszłości. Nie ma racji J. Habermas twierdząc (w 1985 r.), że nasza przyszłość jest „negatywnie zajęta zamętem niespójnych idei, mętnymi wizjami, brakiem projektów nowego ładu, wyobrażeniem alternatywnych stylów życia, bladymi hasłami emancypacji i wyzwolenia w kierunku wolności negatywnej”. Jako chrześcijanie możemy odważnie przekroczyć próg nadziei” (por. Jan Paweł II): Nasze liturgiczne wspomnienie i sprawowanie pamiątki ofiary Chrystusa, jej uobecnienie w tej Mszy św., jest najgłębszym motywem nadziei dla świata. Wierzymy bowiem, że Jezus Chrystus jest podstawą ładu świata i zwornikiem jego dziejów.
Czy taka sama wina obciąża przestępcę, który jako dziecko był akceptowany i kochany, a potem tę miłość odrzucił, by przemocą osiągać swoje cele, jak przestępcę, który w swym dzieciństwie doznał koszmaru wzajemnej walki rodziców? Czy taka sama wina obciąża człowieka, który w młodości był wykorzystywany seksualnie i popełnia czyny amoralne, jak tego, który nie ma takich doświadczeń z przeszłości, a czyni podobnie dla zaspokojenia swych niskich popędów? Czy taka sama wina ciąży na osobie, która od uzależnionych rodziców otrzymała gen ułatwiający uzależnienie się od alkoholu i w stanie odurzenia popełniła zbrodnię, jak na człowieku, który upiwszy się, popełnił ten sam czyn, ale nie jest uzależniony?
Wyraźnie widać, że stopień grzeszności czynów zależy od wpływu innych ludzi. Nie wolno jednak w łatwy sposób przerzucić na nich z kolei całej winy. Oni też kształtowali się pod wpływem innych ludzi.
Popatrzmy na ten problem także w wymiarze wspólnoty. Nieewangeliczne świadectwo wielu synów Kościoła w ogromnej mierze przyczyniło się do tego, że schizmatyckie i heretyckie ruchy katarów i waldensów zyskały wielką popularność w XII i XIII wieku. Agresywne niekiedy zachowania członków owych ruchów, a także oburzenie i zacietrzewienie wielu prawowiernych katolików doprowadziło do serii samosądów dokonywanych na „odszczepieńcach”. Natomiast lęk przed zburzeniem ładu społecznego spowodował, że władcy na obszarach objętych wpływami katarów i waldensów zdecydowali się na prowadzenie przeciwko nim wojen w obawie, że obalą oni istniejący porządek. Z kolei Kościół, po długich wahaniach, aby przeciwstawić się narastającej fali przemocy, powołał inkwizytorów, których celem było obiektywne zbadanie stopnia winy ludzi, na których rzucono oskarżenie. Tak więc utworzenie osławionej instytucji inkwizycji, której dzieje zostały w wielkim stopniu zmistyfikowane, ale która z pewnością była antyewangeliczna w swoim rdzeniu, zostało spowodowane przez działania bardzo wielu ludzi należących do różnych generacji, którzy bądź do Kościoła należeli, bądź też zdecydowali się go porzucić.
Inny przykład. Znane są z historii przypadki, że ludzie bardzo ideowi, którzy po 1945 roku pozostali w podziemiu, w wyniku – w znacznej mierze – okropnych warunków, w których wegetowali, brutalności życia, beznadziei, braku środków do przetrwania, dopuścili się czynów bandyckich. Czyż ich grzech nie obciąża w jakimś – zresztą zróżnicowanym – stopniu zarówno cynicznego Stalina, jak i krótkowzrocznego Roosevelta oraz pasywnego Churchilla, którzy oddali Polskę pod władanie Sowietów?
Powtórzmy: człowiek jest istotą rozumną i wolną, każdy grzech ma zatem swojego konkretnego sprawcę. Żadne okoliczności nie mogą grzechu „zdepersonalizować”. Jednakże ludzkie czyny transcendują czasoprzestrzeń, mają swoją historię i współtworzą historię innych ludzi. Dlatego możemy mówić o społecznych uwarunkowaniach grzechu, o strukturach grzechu i o jego społecznych implikacjach. Dlatego wbrew wielu krytycznym opiniom – i to nie tylko integrystów, ale i ludzi z wnętrza Kościoła, w tym często dobrych teologów – rachunek sumienia synów i córek Kościoła jest możliwy. Więcej: ma spore znaczenie. […]
Esej został pierwotnie opublikowany 7 listopada 1999 roku w „Azymucie” – redagowanym przez Instytut Tertio Millennio od kwietnia 1998 do maja 2003 roku comiesięcznym dodatku religijno-społecznym do „Gościa Niedzielnego”.