Odkładając na bok kryształową kulę i wynikające z niej przepowiednie co do zwycięzcy amerykańskich wyborów w 2024 roku zwrócić warto uwagę na jednego z głównych bohaterów tego dnia. James David Vance, chwytliwie skrócony do J.D. Vance’a, kandydat republikanów na stanowisko wiceprezydenta, to niezwykle ciekawa – i dająca spore nadzieje – postać. Skąd się wziął ten pochodzący z ubogiej rodziny w Pasie Rdzy katolik w najważniejszym wyścigu roku?
Katolicy nie są w USA kojarzeni z urzędem głowy państwa i jej zastępcy. Chrześcijanie odpowiadają za 67% społeczeństwa Stanów, przy czym 34% to różne wyznania protestanckie i okołoprotestanckie, 11% to „chrześcijanie niezrzeszeni” a 22% to właśnie katolicy. W długiej, prawie 250-letniej historii amerykańskiej demokracji spotkamy się z jednym katolikiem na stanowisku wiceprezydenta (to… Joe Biden, obecnie prezydent i vice w czasie prezydentury Baracka Obamy) i dwoma pełniącymi urząd prezydenta (obok Bidena mowa o J.F. Kennedym zamordowanym w czasie swoich rządów w 1963 roku). Sam fakt zatem, że J.D. Vance ma spory potencjał na uzupełnienie tego grona, jest wartym odnotowania.
Jednocześnie katolicy, wbrew stereotypom, zawsze brali udział w politycznym życiu Stanów Zjednoczonych. W 1836 roku mianowany został pierwszy katolicki sędzia Sądu Najwyższego, i to na stanowisko szefa tej instytucji – Roger B. Taney. Co prawda po jego śmierci w 1864 na kolejnego sędziego z tego wyznania czekać trzeba było aż do 1894, ale od tego czasu po dziś nie było roku bez choćby jednego katolika w najwyższym organie sądowniczym Ameryki. W 2024 roku w Sądzie Najwyższym na 9 stanowisk aż 6 jest obstawionych przez katolickich sędziów (na marginesie – w 1993 roku Ruth Ginsburg otworzyła podobną „złotą erę“ dla sędziów pochodzenia żydowskiego, którzy w latach 1994–2020 obstawiali 3 stanowiska; od przyjaciela z rodziny waszyngtońskich prawników usłyszałem, że współcześnie Ameryką może i rządzą protestanci, ale to katolicy i Żydzi sprawują pieczę nad jej prawem).
W parlamencie USA, zwanym Kongresem, katolicy również się odznaczają: w izbie wyższej stanowią ponad ¼ senatorów (przy czym większość z nich to demokraci). Podobnie ma się sprawa w izbie niższej, gdzie katolicy odpowiadają za 124 spośród 435 reprezentantów; tutaj podobnie jak w senacie, większość z nich (bo 66 kongresmenów) stanowią demokraci. Katolicy jako grupa wyborcza również mają tendencję do głosowania na kandydatów Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich – od 1948 roku na demokratów głosowali większościowo 12 spośród 19 razy.
Dla poszukujących klucza: w 2008 i 2012 głosowali na duet Obama-Biden (a więc na duet z katolickim elementem), w 2016 głosowali na duet Trump-Pence (chociaż akurat Timothy Kaine, kandydat na vice Hillary Clinton, był katolikiem podczas gdy kandydaci republikanów byli protestantami), a w 2020… na duet Biden-Harris. Zwróćmy uwagę, że w 2024 jedyny katolik w wyścigu prezydenckim to właśnie J.D. Vance. Sam nie lubię usilnego układania puzzli z informacji, ale jeśli wygrają w tym roku republikanie, to chętnie będę się chwalił, że to zauważyłem.
Słowem uzupełnienia – katolicy mieli swoje zasługi w tworzeniu USA. Rodzina Carrollów wydała dwóch Ojców założycieli tego państwa: Charlesa Carrolla z Carrollton, jedynego katolika-sygnatariusza Deklaracji Niepodległości i jego kuzyna, Daniela Carrolla, który ratyfikował w 1781 roku Artykuły Konfederacji oraz Konstytucję Stanów Zjednoczonych w 1787 roku (jego brat to notabene John Carroll, pierwszy katolicki biskup i arcybiskup USA oraz założyciel prestiżowego Georgetown University).
Konserwatysta, liberał i wieśniak
J.D. Vance to absolutnie amerykański kandydat. Pochodzi z ubogiej rodziny z Ohio, stanu z regionu kojarzonego z poważnym kryzysem ekonomicznym, wynikającym ze spadku produkcyjności amerykańskiej gospodarki. Pierwszą „normalną” pracę podjął na stanowisku ekspedienta i uczył się w szkole publicznej. Jak sam mówi, odpowiedział na wezwanie swojego kraju do tak zwanej „wojny z terroryzmem” i po dołączeniu do Korpusu Marines (USMC) odbył czteroletnią służbę jako „dziennikarz wojskowy”, w tym w 2005 roku służąc 6 miesięcy w Iraku (warto dodać, że nie był cywilnym korespondentem, tylko wojskowym odpowiedzialnym za dokumentację wydarzeń na wojnie).
Po powrocie do ojczyzny ukończył studia pierwszego stopnia na publicznej uczelni Ohio State University oraz studia prawnicze na Yale, na które dostał się dzięki rządowej pomocy finansowej. Od 2013 pracował na różnych stanowiskach – w gabinecie senatora Cornyna, jako aplikant w sądzie Wspólnoty Kentucky, a wreszcie w licznych firmach z Doliny Krzemowej, które przyniosły mu duże pieniądze i jeszcze większe znajomości. W wyborach do Senatu w 2022 z sukcesem kandydował na urząd w Kongresie, stając się drugim najmłodszym senatorem 118. Kongresu USA (oraz 22. najmłodszym kongresmenem w całym parlamencie).
W międzyczasie, w 2016 stał się autorem bestsellerowej książki Hillbilly Elegy (zekranizowanej przez Netflix w 2020 roku pod tym samym tytułem z kapitalną rolą Amy Adams). Tytuł ten tłumaczyć można jako „Elegia dla bidoków” lub wręcz „…dla wieśniaków”, pamiętając o pejoratywnym określeniu „hillbilly”.
Pozycję tę bardzo ciepło powitała większość amerykańskich liberałów, widzących w niej odważną i zwracającą uwagę na źródła problemów analizę trudności białej klasy niższej, oraz konserwatystów, którzy chwalili jej treść zwracającą uwagę na potrzebę wzmacniania tradycyjnych wartości religijnych i rodzinnych jako remedium na problemy społeczne XXI wieku. Radykalni konserwatyści widzieli w tej książce jednak zamach na kapitalistyczne dogmaty i socjalistyczną propagandę, a skrajni liberałowie oskarżali o rasizm.
J.D. Vance nie zawsze był katolikiem. Podobnie jak jego żona, Usha Vance, pochodząca z rodziny indyjskich imigrantów, wychowywany był w religii protestanckiej.
Jak sam jednak wspomina, w pewnym momencie zauważył, że wszyscy ludzie którzy mają dla niego znaczenie w sensie wychowawczym, są katolikami. Po kilkuletnim rozważaniu swojej religijności, w 2019 roku, wraz z żoną przyjęli chrzest rzymskokatolicki.
Jego poglądy polityczne również korespondują z tymi wyrażanymi w katolickim nauczaniu. Nie zajmuje radykalnych, instruktażowych stanowisk, a raczej wywyższając stanowcze pryncypia poszukuje balansu w relacjach społecznych i politycznych. Nie boi się zwracać uwagi na błędy własnej partii i poszukiwać dobrych stron w działaniach tej drugiej. Odrzuca frazesy na rzecz realnych koncepcji, nieraz trudnych i wymagających wystawienia popularności wśród sojuszników i wrogów na szwank. Najczęściej przywoływaną inspiracją dla jego poglądów jest Patrick Deneen, katolicki autor uchodzący za ideologa „nowego konserwatyzmu”, odpowiadającego na błędy tego dotychczasowego i porażki konkurującego z nim liberalizmu.
W centrum J.D. Vance stawia rodzinę. W dyskursie nt. aborcji, która jest jednym z najważniejszych tematów wyborczych, zwraca uwagę, że jej przeciwnicy wyrobili sobie (prawdopodobnie zasłużenie) opinię osób, którym nie tyle zależy na „życiu”, co na samym „urodzeniu”. Wskazuje, że problem ten dotyczy najczęściej ubogich ludzi, którzy nie potrafią zapewnić godnego życia dziecku – na co remedium ma być taka polityka rządu, która „uatrakcyjni” dzietność.
Rodzina, podstawowa komórka społeczności lokalnej (która w amerykańskim stylu życia zawsze pełniła ważną rolę tożsamościową), nie powinna być jego zdaniem zostawiona sama sobie; nie należy oczywiście podejrzewać Vance’a o bliskość do programów socjalnych. Raczej stawia on na zwiększanie możliwości ekonomicznych amerykańskich mas, poszkodowanych offshoringiem, który w ostatnich dekadach mocno zubożył krajową produkcję Stanów Zjednoczonych.
Vance w Polsce niekoniecznie jest popularny ze względu na swoje komentarze dotyczące trwającej wojny na Ukrainie, w której – wbrew hurraoptymistycznym twierdzeniom polskich analityków o „politycznej wygranej” Kijowa – trwający miesiące impas przeradza się powoli w mozolne, ale konsekwentne zdobycze terytorialne Rosjan, wspomaganych w obronie ziemi kurskiej przez wojsko Korei Północnej (wedle doniesień).
W swoim eseju napisanym dla The New York Times w kwietniu 2024 roku (a więc zanim nawet dostał propozycję startu jako running-mate Donalda Trumpa) napisał wprost: administracja Bidena nie ma żadnego możliwego do wykonania planu, który umożliwiłby Ukraińcom wygranie tej wojny.
Faktycznie. Polska (czy szerzej mówiąc – Europa) wydaje się chcieć, żeby wojna za naszą wschodnią granicą wygrana została rękami Ukraińców, mniej lub bardziej hojnie obdarowywanych wsparciem. Oczekiwania Europy wobec USA są ogromne – a jej wkład własny znikomy.
Zgodnie z duchem republikańskiego prezydenta z lat 2016–2021, J.D. główne zagrożenie widzi w Chinach. „Rozpraszacze”, takie jak wojna na Ukrainie czy narastający konflikt na Bliskim Wschodzie, to jedynie koszta bez wyraźnych profitów dla USA. Pomimo własnej służby w Iraku, której nie żałował, Vance nazwał „wojnę z terroryzmem” najgorszą decyzją Waszyngtonu od dekad, wskazując na setki tysięcy zabitych bez wyraźnych oznak poprawy sytuacji, a wręcz przeciwnie – aktywność amerykańska, chaotyczna i ośmielająca Izrael, popchnęła region w stronę Iranu. Tymczasem Tajwan i region Pacyfiku, najważniejszy zdaniem konserwatystów obszar pod kątem potencjalnego zagrożenia globalnego, stoi w obliczu ciągłych prowokacji i zapowiedzi wcielenia do komunistycznego imperium ze stolicą w Pekinie.
Nowa nadzieja?
Amerykanie tęsknią za nieco idealistycznymi, ale zdaje się prawdziwymi „starymi, dobrymi czasami”, w których polaryzacja polityczna nie dzieliła aż tak bardzo. Naiwnością jest mówić, że kiedyś nie było chamstwa, fake newsów, politycznego skandalizmu i podżegania społecznych prymitywów przeciwko sobie.
Kampanie wyborcze w początku XIX wieku w USA były nie mniej zażarte i brutalne. Kampania wyborcza 1828 roku pomiędzy Andrew Jacksonem a J.Q. Adamsem przeszła do historii jako jedna z najobrzydliwszych, obskurnych i drastycznych kampanii. Natomiast kampania 1872 roku (Grant vs Greeley) obfitowała w medialne kalumnie, korupcję i sfabrykowane oskarżenia.
Ale faktycznie – kampania wyborcza 2024 roku może zapisać się niechlubnie tuż obok tych dwóch, zważywszy na niezmierzoną ilość skandali, fake newsów, brutalnego języka i wreszcie – co najmniej dwóch zamachów na kandydata (Donalda Trumpa), z których jeden jedynie największym cudem nie zakończył się powodzeniem.
J.D. Vance kontrastuje z aroganckim grubiaństwem, z jakim kojarzą się Trump i Harris (nawet jeśli ta druga próbuje to ukryć za cudacznym uśmiechem). Jest prostolinijny, szczery, twardo stąpający po ziemi. Wie czym jest ciężka, fizyczna praca i wdzięczność za najprostsze rzeczy. Wydaje mi się, że nie pasuje do groteskowych, jakby pisanych na potrzeby komedii absurdu pozostałych bohaterów tegorocznego wyścigu o fotel prezydencki.
Z mojego zaś fotela, odległego od Ameryki o 7000 kilometrów, staram się nie kibicować jednemu czy drugiemu kandydatowi. Polska musi umieć dogadać się z rządem USA niezależnie od jego barwy. Niemniej mam nadzieję, że J.D. Vance przedłuży linię czasu obecności katolików w ekipie kierującej tym wspaniałym supermocarstwem (to chyba jednak przeczy temu, że nikomu nie kibicuję?). Życzę z całego serca Amerykanom, by cieszyli się tym self-made politykiem jeszcze wiele lat – oby kandydowanie, nieważne czy z sukcesem czy bez, nie było początkiem jego końca, ale uwerturą kariery tak fascynującej, że za trzy czy cztery dekady pisane będą o niej książki, a nie artykuły.