Koniec mitu irańskiej potęgi? Izrael pisze nowy porządek regionu

Izraelski F-35 Autor: Amit Agronov, IDF Spokesperson's Unit, licencja CC BY-SA 3.0, commons.wikimedia.org

Niespodziewany izraelski atak na strategicznie ważne cele oraz czołowych dygnitarzy wojskowych Islamskiej Republiki obnażył przed światem prawdę – kurtyna opadła, ukazując słabość reżimu. Od początku wojny prowadzonej przez Izrael – rozpoczętej 7 października 2023 roku – Siłom Zbrojnym Izraela udało się skutecznie eliminować kolejnych sojuszników Teheranu, skupionych wokół tzw. Osi Oporu. Obecnie to nie Izrael balansuje na krawędzi oblężenia, lecz sam reżim ajatollahów staje przed egzystencjalnym zagrożeniem – a przynajmniej musi pogodzić się z kompromitującą porażką własnego systemu bezpieczeństwa.

Izrael przeprowadził operację „Rising Lion”, angażując ponad 200 samolotów bojowych i dokonując precyzyjnych ataków na około 100 celów rozmieszczonych na terytorium Iranu. Bombardowania objęły kluczowe lokalizacje związane z programem nuklearnym i rakietowym: Teheran, Natanz, Tabriz, Kermanszah, Isfahan, Arak i Fordow, a także infrastrukturę wojskową oraz energetyczną w prowincji Bushehr. Celem izraelskich działań było osiągnięcie dominacji strategicznej poprzez zniszczenie zdolności obronnych i odstraszających Islamskiej Republiki.

Skala strat po stronie irańskiej jest bezprecedensowa. Według dostępnych danych, w wyniku nalotów zginęły 224 osoby, a ponad 1200 zostało rannych. Co szczególnie uderzające, wśród ofiar znalazło się wielu członków elity państwowej – zginęli m.in. gen. Mohammad Bagheri, szef sztabu sił zbrojnych, gen. Hossein Salami, głównodowodzący Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC), oraz gen. Amir Ali Hajizadeh, dowódca jednostki powietrzno-kosmicznej. Wśród zabitych są także czołowi naukowcy programu nuklearnego oraz wysocy rangą politycy, tacy jak Ali Shamkhani, były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i jeden z architektów polityki strategicznej Iranu.

Odpowiedzią Iranu była operacja „True Promise 3”, w ramach której wystrzelono około 350 rakiet balistycznych w kierunku izraelskich miast. Choć 80–90% z nich zostało przechwyconych, część trafiła w cele cywilne, powodując śmierć 24 osób. Mimo tych strat izraelskie dowództwo ogłosiło zdobycie przewagi powietrznej nad Iranem, co może zwiastować kontynuację działań ofensywnych. Konflikt wkroczył tym samym w fazę systemowego starcia o regionalną dominację, z wyraźnym przeniesieniem pola walki na terytorium Iranu.

Dekapitacja elit Islamskiej Republiki

Zadziwiający jest fakt, z jaką brutalną precyzją i skutecznością Siły Obronne Izraela były w stanie zlikwidować tylu czołowych wojskowych, polityków i naukowców Islamskiej Republiki – i to w ramach jednej, skoordynowanej akcji ofensywnej. Na tle tej operacji, likwidacja Hassana Nasrallaha i innych przywódców Hezbollahu, Hamasu jawi się niczym rozgrywka szachowa z uczniem szkoły podstawowej.

Mossad musiał z wyprzedzeniem rozpracować miejsca przebywania wszystkich celów – z niemal chirurgiczną precyzją, zapewne z wykorzystaniem zarówno agentury terenowej, sił specjalnych operujących wewnątrz Iranu, jak i zwiadu satelitarnego. Szczegóły tej operacji nieprędko ujrzą światło dzienne, ale już teraz wydaje się, że mamy do czynienia z jedną z najlepiej zaplanowanych i przeprowadzonych akcji typu decapitation strike w historii współczesnych konfliktów zbrojnych. Dla porównania – nawet katastrofa smoleńska, choć tragiczna w skutkach, była wypadkiem; tutaj zaś mowa o intencjonalnym, wieloetapowym uderzeniu przeprowadzonym na terytorium państwa totalitarnego, z rozmysłem godnym podręczników sztuki wojennej.

Według jednego z korespondentów powiązanych z Siłami Obronnymi Izraela, Mossad miał zbudować na terytorium Iranu tajną bazę dronów, która umożliwiła precyzyjne uderzenia w wyrzutnie rakiet balistycznych rozmieszczone na obrzeżach Teheranu – jeszcze przed rozpoczęciem właściwej fali izraelskich nalotów. Równolegle izraelscy komandosi rozmieszczali systemy precyzyjnego rażenia w centralnych regionach Iranu, w pobliżu strategicznych instalacji obrony powietrznej. Ich użycie skutecznie zakłóciło funkcjonowanie radarów i systemów wykrywania, otwierając przestrzeń powietrzną nad kluczowymi celami dla izraelskich myśliwców.

Fakt, że wszystkie te działania mogły być przeprowadzone tuż pod nosem Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, obnaża poważne luki w zdolności irańskiego reżimu do zapewnienia bezpieczeństwa nie tylko na granicach, ale i wewnątrz kraju – w tym na jego pustynnych, słabo zaludnionych obszarach. Stopień infiltracji aparatu władzy przez izraelski wywiad wydaje się wręcz szokujący: bez dostępu do ściśle tajnych informacji o lokalizacji kluczowych figur polityczno-wojskowych, operacja o takiej skali i precyzji nie mogłaby się powieść.

Izrael dokonał skutecznej dekapitacji najwyższych struktur wojskowych Islamskiej Republiki, nie ponosząc przy tym istotnych strat w lotnictwie. Choć władze w Teheranie informowały o zatrzymaniu kilku osób powiązanych z Mossadem, był to jedynie symboliczny gest w obliczu tak dotkliwej porażki. Szczególnie kompromitujący dla irańskiego aparatu bezpieczeństwa jest fakt, że ostrzeżenia płynące z Jerozolimy – zarówno z ust premiera Netanjahu, jak i Donalda Trumpa – zostały zignorowane. Oparcie się na polityce blefu okazało się kosztowne. 13 czerwca, w dzień pierwszej fali izraelskich uderzeń, Iran przez długie godziny nie był w stanie zareagować, co świadczy o głębokim chaosie decyzyjnym na najwyższych szczeblach władzy.

Odpowiedź Iranu i przewaga powietrzna Izraela

Odpowiedź Teheranu na tę bezprecedensową, cyniczną i zuchwałą operację IDF – ujmując to delikatnie – była nieproporcjonalna. W odwecie Iran wystrzelił setki rakiet balistycznych, z których większość trafiła w cywilne rejony izraelskich metropolii. Choć izraelska cenzura wojskowa skutecznie ogranicza informacje o potencjalnych trafieniach w obiekty strategiczne, dostępne dane wskazują, że systemy obrony powietrznej zdołały przechwycić zdecydowaną większość pocisków. Mimo to, udało się przeciążyć infrastrukturę antyrakietową, co umożliwiło irańskim rakietom dotarcie do centrum Tel Awiwu – efektem były dramatyczne obrazy eksplozji w sercu państwa żydowskiego.

W poniedziałek Izrael ogłosił, że uzyskał pełną swobodę operacyjną w przestrzeni powietrznej nad zachodnim Iranem. Teheran, pozbawiony realnych możliwości przeciwdziałania, nie stanowi już zagrożenia dla izraelskiego lotnictwa. W efekcie można spodziewać się kontynuacji „krwawego deszczu stali”, który spadnie na głowy irańskich dygnitarzy – pogrążonych nie tylko w kryzysie strategicznym, ale i mentalnym.

Czy Teheran zdoła odbudować potencjał nuklearny?

Wydaje się, że wciąż znajdujemy się w początkowej fazie tego konfliktu, a jego dalszy przebieg pozostaje niepewny. Nie sposób dziś przewidzieć, czy w pewnym momencie nie dołączą do niego Stany Zjednoczone, które – zgodnie z jednoznaczną deklaracją Donalda Trumpa – wkroczą do bezpośredniej konfrontacji: „Jeśli zostaniemy zaatakowani w jakikolwiek sposób, w jakiejkolwiek formie przez Iran, pełna siła i potęga Sił Zbrojnych USA spadnie na was z intensywnością, jakiej świat jeszcze nie widział”. Jeśli jednak założyć, że ajatollahowie jeszcze całkowicie nie zatracili instynktu samozachowawczego i nie zdecydują się na samobójczy atak na amerykańskie bazy w regionie, istnieje prawdopodobieństwo, że konflikt zacznie wygasać w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

Analizując konsekwencje tej nagłej eskalacji, warto postawić pytanie o zasadniczy cel izraelskiego ataku na Iran. Deklaracje oficjeli z Jerozolimy wskazują jednoznacznie na dążenie do zniszczenia programu nuklearnego Teheranu oraz dekapitacji struktur wojskowych i naukowych zaangażowanych w rozwój broni jądrowej. Czy jednak Izrael jest w stanie całkowicie zakończyć ten projekt jedynie przy pomocy własnych sił? Jest to wątpliwe. Kluczowe ośrodki, takie jak Natanz i Fordow, posiadają rozbudowaną infrastrukturę podziemną, w której prawdopodobnie składowany jest wzbogacony uran. Ich skuteczne zniszczenie wymagałoby użycia bombowców strategicznych wyposażonych w superciężkie bomby penetrujące typu „bunker-buster” – a takimi środkami Izrael nie dysponuje. Jedynym państwem zdolnym do przeprowadzenia takiej operacji pozostają Stany Zjednoczone. Tym samym jedynie wciągnięcie USA do wojny mogłoby realnie zagrozić istnieniu irańskiego programu nuklearnego – co na tym etapie konfliktu wydaje się scenariuszem mało prawdopodobnym.

Nie oznacza to jednak, że cała operacja pozbawiona jest sensu z punktu widzenia neutralizacji irańskiego programu nuklearnego. Owszem, Jerozolima nie posiada zdolności do fizycznego zniszczenia podziemnych kompleksów w Natanz czy Fordow, ale eliminacja infrastruktury naziemnej – niezbędnej do obsługi, rozbudowy i logistyki – może poważnie utrudnić Teheranowi odbudowę potencjału jądrowego, a tym bardziej szybkie przejście do etapu produkcji broni masowego rażenia. Co więcej, zniszczenie warstw obrony przeciwlotniczej oraz demonstracja izraelskiej przewagi operacyjnej w przestrzeni powietrznej może sprawić, że każda przyszła próba odbudowy programu zostanie błyskawicznie i bezkarnie zniweczona przez Siły Obronne Izraela.

Warto podkreślić również skalę zniszczeń zadanych szeroko pojętej infrastrukturze wojskowej Iranu – od radarów, przez lotniska i magazyny, aż po zakłady produkujące drony i rakiety, czyli zasoby stanowiące realne zagrożenie dla państwa żydowskiego. Kluczowe znaczenie ma także eliminacja czołowych naukowców powiązanych z programem atomowym – ich doświadczenie, wiedza i lojalność wobec reżimu są niemożliwe do odtworzenia z dnia na dzień. Właśnie ta strata – intelektualna i kadrowa – może okazać się dla Islamskiej Republiki najtrudniejsza do przezwyciężenia.

Geopolityczne reperkusje: Oś Oporu, USA i przyszłość regionu

Jakie są zatem najważniejsze aspekty izraelskiego uderzenia na Iran oraz jego reperkusje?

Po pierwsze, na szczególną uwagę zasługuje skala ataku oraz zdolność Sił Obronnych Izraela do przeprowadzenia wielowymiarowej operacji z użyciem 200 samolotów bojowych na dystansach sięgających 1500–2000 kilometrów od własnych granic.Trudno nie zauważyć, jak ogromna przepaść dzieli Jerozolimę od reszty państw Bliskiego Wschodu pod względem potencjału militarnego. Zdolności operacyjne IDF wielokrotnie przewyższają możliwości jakiegokolwiek innego aktora regionalnego, co sprawia, że każdy potencjalny przeciwnik, zanim podniesie rękę na Izrael, będzie musiał dziesięć razy rozważyć konsekwencje takiego kroku. Innymi słowy, Izrael właśnie przywrócił strategię odstraszania – element, który od 7 października 2023 roku był wyraźnie artykułowany jako jeden z celów polityki bezpieczeństwa.

Po drugie, przy takiej przewadze technologicznej i operacyjnej Izrael de facto staje się regionalnym mocarstwem – państwem, które nie tylko potrafi uderzyć pierwsze, ale także zadać przeciwnikowi cios o skali nieporównywalnie większej niż sam mógłby otrzymać. Realnie zagrozić mu może jedynie Turcja, jednak i ten potencjał jest dziś ograniczony, głównie przez amerykańskie embargo na dostawy nowoczesnych samolotów bojowych. Co więcej, Izrael pozostaje jedynym posiadaczem broni jądrowej w regionie, co w praktyce czyni go nietykalnym dla państwowych rywali. Oczywiście, państwo żydowskie nadal pozostaje narażone na ataki asymetryczne ze strony organizacji terrorystycznych, lecz z perspektywy geopolitycznej jego pozycja w regionie nie była tak silna od lat.

Po trzecie, w odniesieniu do całej sieci organizacji dżihadystycznych i antyizraelskich, można śmiało stwierdzić, że Izrael skutecznie złamał Oś Oporu – a ostatnie uderzenie w Teheranie brutalnie podcięło jej głowę. Zdolności ofensywne Hamasu zostały praktycznie unicestwione, a sama organizacja nie ma już pewności co do swojej przyszłości – ani nawet przetrwania trwającej wojny w Gazie. Euforia, z jaką Izrael przyjął swoje sukcesy w walce z Iranem, czyni perspektywę jakichkolwiek negocjacji z Palestyńczykami jeszcze mniej realną, a rozwiązanie kwestii Strefy Gazy może przybrać formę definitywnego rozprawienia się z ruchem dżihadystycznym. Hezbollah poniósł najdotkliwszą porażkę w swojej historii – stracił niemal całe kierownictwo polityczne i wojskowe, a jego potencjał militarny został poważnie zredukowany, o czym najlepiej świadczy stanowisko milczenia zajęte przez organizację po izraelskim uderzeniu na Iran.

Syria – przez lata „klejnot koronny” irańskiego systemu wpływów – zdaje się wymykać spod kurateli Teheranu. Przestała pełnić funkcję regionalnego centrum logistycznego dla sił antyizraelskich, a precyzyjne naloty IDF skutecznie wyeliminowały jej pozostałości zdolności obronnych. Prezydent Ahmad al-Shaara ma dziś zapewne świadomość, że jakiekolwiek prowokowanie Jerozolimy oznaczałoby polityczne samobójstwo. Irackie milicje lojalne wobec Iranu trwają w stanie całkowitego paraliżu, licząc na to, że izraelskie samoloty nie zwrócą na nie uwagi. Na arenie pozostał jedynie marginalny aktor w postaci Huti z Jemenu – zdolni raczej do zakłócania izraelskiej obrony powietrznej niż realnego zagrożenia dla jego terytorium.

Po czwarte, paradoksalnie, izraelska operacja może przynieść niebezpieczne skutki odwrotne od zamierzonych. Jeżeli program nuklearny Iranu nie został rażąco zdewastowany, a przynajmniej jego kluczowe podziemne komponenty przetrwały, to obecny reżim ajatollahów nie będzie miał już żadnych skrupułów przed próbą posiadania broni jądrowej. Otwarta agresja ze strony Izraela zerwała resztki międzynarodowych ograniczeń i tabu, które jeszcze powstrzymywały Teheran przed przekroczeniem nuklearnego Rubikonu. Jeśli rozmowy z Waszyngtonem pozostaną zawieszone – a tak się obecnie dzieje – oraz jeśli izraelskie uderzenia okażą się niewystarczające w skali, Iran może przy wsparciu Moskwy dążyć do jak najszybszego wejścia w posiadanie broni atomowej, aby przywrócić strategiczną równowagę. Choć dziś wydaje się to odległym scenariuszem, nie sposób przewidzieć skali determinacji, jaką kierować się będą w kolejnych miesiącach irańscy decydenci – zwłaszcza w obliczu utraty twarzy i geostrategicznego osłabienia.

Po piąte, nie można pominąć roli Stanów Zjednoczonych, które znalazły się w sytuacji dwuznacznej i niekomfortowej. Z jednej strony neokonserwatywne skrzydło Partii Republikańskiej przyjęło izraelski atak z aprobatą, widząc w nim powrót do strategii siły. Z drugiej strony środowisko MAGA – lojalne wobec Donalda Trumpa – wyraziło rozczarowanie, że ofensywa izraelska pokrzyżowała perspektywę finalizacji umowy z Teheranem. Pytaniem otwartym pozostaje, czy Iran w ogóle będzie gotowy powrócić do stołu negocjacyjnego w sprawie nowej wersji porozumienia JCPOA. Szef irańskiego MSZ Abbas Aragchi stwierdził, że ofensywa z Teheranu wygaśnie, jeśli Izrael wstrzyma ataki na irańskie terytorium. Może to sugerować, że kanał dyplomatyczny wciąż istnieje, choć nie sposób wykluczyć, że twardogłowi w irańskim reżimie ostatecznie przeważą, pogrzebując szansę na jakiekolwiek porozumienie z Zachodem.

Puenta: Netanjahu i cena determinacji

Choć w swoich wcześniejszych tekstach niejednokrotnie krytykowałem premiera Benjamina Netanjahu — co łatwo odnaleźć w archiwach — to mimo całego cynicznego zła, które wyrządził, choćby wobec palestyńskich cywilów, nie sposób odmówić mu żelaznego charakteru i niezłomnej determinacji. Od chwili, gdy zdecydował się na pełnoskalową inwazję na Gazę, a w istocie — na regionalną wojnę na wyniszczenie, ryzykował ogromnie. Nie tyle w swoim imieniu, co w imieniu całego państwa żydowskiego. Tym bardziej zaskoczył Oś Oporu, przyzwyczajoną do krótkich konfliktów, wymiany ognia, rozejmów i transakcji zakładniczych — rytuałów, które przez lata definiowały mechanikę konfrontacji z Izraelem.

Tym razem było inaczej. Izrael się nie ugiął. Mimo grzęźnięcia w Strefie Gazy, Netanjahu uparcie realizował założone cele, nie bacząc na międzynarodowe naciski. Przekraczał czerwone linie wyznaczane przez Bidena — jak ta w sprawie Rafah — i był za to otwarcie krytykowany przez część izraelskiego społeczeństwa. Mimo to nie ustąpił. A gdy od czerwca 2024 roku rozpoczął systematyczną eliminację najwyższych dowódców Hamasu i Hezbollahu, szala zwycięstwa zaczęła się wyraźnie przechylać na jego stronę. Okazało się, że to Izrael dysponuje większą determinacją i siłą, i że potrafi zejść kolejny szczebel na drabinie eskalacyjnej, zadając przeciwnikom kilka precyzyjnych sierpowych, po których musieli cofnąć się do narożnika.

Nie jest jednak tak, że Netanjahu działał wyłącznie z przekonania o własnej misji, niczym współczesny Churchill — swoją drogą jego ulubiona postać historyczna. Popychał go również strach przed konsekwencjami zaniedbań z okresu sprzed 7 października. Ale mimo wszystko to on wraca z tej regionalnej wojny z tarczą.

Marcin Lupa
Marcin LupaNa portalu prowadzi autorski cykl "Globalne Południe pod Lupą". Absolwent Wydziału Prawa i Administracji UWr poświęcający swój czas wolny na rekonstrukcję historyczną przedwojennego Wojska Polskiego oraz studiowanie historii XX wieku. Z zamiłowania biegacz i miłośnik górskich wędrówek, interesujący się geopolityką, astronomią, muzyką, książkami (od biografistyki i literatury faktu po klasyki fantastyki) i filmami wojennymi.