Tam, gdzie nie sięga wzrok. Kwietniowe spotkanie formacyjne Tertio w Laskach [RELACJA I ZDJĘCIA]

Od 11 do 13 kwietnia w Laskach pod Warszawą odbył się (jak zawsze co pół roku) zjazd członków środowiska Tertio. Oprócz nauk rekolekcyjnych wygłoszonych przez Gawła Włodarczyka OP i tradycyjnego spotkania w domu Krzysztofa Zanussiego odbyło się też spotkanie z siostrami franciszkankami prowadzącymi Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej, z którego gościnności w obrębie domu rekolekcyjnego korzystaliśmy, a także z dr Darią Chibner o prawicowej kulturze oraz Mateuszem Ciasnochą o ewangelicznym, ekologicznym i nowoczesnym rolnictwie.

[galeria na dole strony]

Dlaczego pewne opowieści – zakorzenione w tradycji, konserwatyzmie czy patriotyzmie – zdają się odbijać od niewidzialnej ściany w głównym nurcie kultury? Z dr Darią Chibner podczas dyskusji dokonaliśmy intelektualnej „sekcji zwłok” współczesnej polskiej debaty kulturalnej.

Na stół jako pierwsza trafiła hipoteza o narzuconej niemocy. Czy przypadkiem sami nie uwierzyliśmy w opowieść, że „prawica nie potrafi w kulturę”? Natychmiast pojawiły się kontrprzykłady, niczym anomalie w danych – od monumentalnego „Ben-Hura”, przez kontrowersyjną „Pasję”, po rodzime produkcje, takie jak „Ludzie i Bogowie”. Sugestia była klarowna: może problem nie leży w braku potencjału, lecz w odwadze nazywania rzeczy po imieniu oraz w sile dominującej narracji, która pewne treści z góry etykietuje.

Innym analizowanym czynnikiem były systemowe patologie. Zdiagnozowano destrukcyjny wpływ politycznej kadencyjności – ciągłe „czystki” w instytucjach kultury po zmianie władzy uniemożliwiają budowanie długofalowych strategii i projektów. Wskazano również na swoisty kompleks niższości i brak umiejętności strategicznego wykorzystania sukcesów, nawet gdy te się pojawiają – case study „Wiedźmina” i niewykorzystanej szansy na promocję słowiańskich narracji historycznych (jak choćby historia Bolesława Chrobrego, która potencjalnie mogłaby wyprzeć z mainstreamu „Wikingów”) był tu koronnym dowodem.

Istotnym aspektem problemu okazała się głęboka polaryzacja i erozja dialogu. Z jednej strony – trudność w zaproszeniu „drugiej strony” do rzeczowej debaty, oskarżenia o agresję, brak gotowości do konfrontacji. Z drugiej – zarzut, że środowiska prawicowe tworzą treści hermetyczne, skierowane wyłącznie do „swoich”, co zamyka drogę do szerszego odbiorcy i zniechęca do interakcji.

Pobocznym wątkiem było to, co w kulturze destrukcyjne. Pojawił się temat literatury Young Adult. To, co na pierwszy rzut oka wygląda na krzewienie czytelnictwa, zostało przedstawione jako potencjalnie niebezpieczne zjawisko. Pod atrakcyjną, często infantylną okładką, mają się kryć treści toksyczne: gloryfikacja przemocy, normalizacja patologicznych relacji, a nawet elementy pornograficzne – wszystko to podawane bez kontroli młodym, często nieletnim czytelniczkom na półkach popularnych księgarni. Wskazano też na cyniczny model biznesowy, wykorzystujący młode autorki. Choć pojawił się głos łagodzący – przypominający, że młodzież i tak zetknie się z trudnymi tematami – dominowała perspektywa alarmistyczna, widząca w YA narzędzie znacznie groźniejsze niż dawne, poczciwe „Bravo”.

Tam, gdzie nie sięga wzrok

Laski to miejsce zaszyte w cichym lesie, w którym od ponad stu lat rozwijany jest potencjał człowieka w obliczu jednej z największych barier sensorycznych – utraty wzroku. W Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej. W historię tego miejsca wprowadziły nas posługujące w nim Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża.

Wszystko zaczęło się od hipotezy. Śmiałej jak na początek XX wieku. Postawiła ją kobieta niezwykła – arystokratka Róża Czacka. Sama tracąc wzrok w wyniku upadku z konia jako dwudziestokilkulatka, nie skupiła się na deficycie, lecz na potencjale. Jej założenie było proste, choć rewolucyjne: niewidomi nie są skazani na bierność i zależność – mogą się uczyć, pracować, tworzyć, żyć pełnią życia. W 1921 roku, na podarowanym skrawku ziemi pod Warszawą, zaczęła weryfikować tę hipotezę w praktyce. W samym założeniu miał to być „ośrodek badań naukowych tyflologicznych” (to nauka zajmująca się problemami utraty wzroku) i miejsce szkolenia kadr.

Od przedszkola, przez szkoły podstawowe, liceum, technika, aż po szkoły branżowe i policealne – program nauczania jest standardowy, ale metody dostosowane: Braille, technologie wspomagające, orientacja przestrzenna. To nie tylko transfer wiedzy, ale też trening adaptacyjny.

Laski to nie tylko mury. To społeczność. Siostry franciszkanki, nauczyciele, wychowawcy, wolontariusze, ale także intelektualiści i artyści, którzy tu bywali (Herbert, Słonimski, Twardowski, Mazowiecki…). To tworzy unikalne środowisko, daje impuls do rozwoju.

Po stu latach mamy twarde dane: ponad 2000 wykształconych absolwentów. Ale dane jakościowe są równie imponujące. Laski dowiodły, że hipoteza Róży Czackiej była słuszna. Ich absolwenci to programiści, masażyści, muzycy, rzemieślnicy – ludzie samodzielni, aktywni zawodowo i społecznie.

Co więcej, „projekt Laski” przetrwał ekstremalne „testy warunków zewnętrznych”: II wojnę światową (zniszczenia sięgające 75%, działalność konspiracyjna, szpital polowy), próby przejęcia przez władze komunistyczne, zmiany systemowe. Ta odporność systemu sama w sobie jest fascynującym wynikiem obserwacji.

My, nieśmiało kolejny raz korzystając z gościnności domu rekolekcyjnego, wsiąknęliśmy w to środowisko i mieliśmy okazję poznać ich życie – dzięki siostrom franciszkankom, które opowiedziały nam o ośrodku w muzeum oraz podczas warsztatów, gdzie podstawy Braille’a były tylko tłem wprowadzającym w życie osób, które poza utratą wzroku nie różnią się niczym od innych.

Jedna z sióstr wprowadziła nas w życie osób niewidomych – jak funkcjonują, z jakimi problemami się zmagają. Uczestnicy warsztatów mogli także poczuć namiastkę tego doświadczenia, wykonując parę prostych czynności z zakrytymi oczami.

Niewidomi nie poznają świata tak jak my. Nawet dotykając figurki słonia, nie wiedzą, jak wygląda w rzeczywistości. Zoo to stały punkt programu dla podopiecznych ośrodka. A jeśli ktoś po powrocie nadal nie zdążył pojąć, jak to zwierzę wygląda – trzeba wrócić tam ponownie. I tak z każdą rzeczą, którą my możemy obejrzeć na ekranie smartfona.

Siostra wprowadziła nas również w niełatwą historię osób, które doświadczyły ociemnienia. Młodzi ludzie, często wskutek nieszczęśliwych wypadków, nagle tracą wzrok. Z dużym dystansem siostra mówiła, że niejednokrotnie pewny siebie młody człowiek (niekoniecznie pobożny) nagle musi polegać na zakonnicy. Jej niezwykły humor przełamuje wszelkie lody, choć życie takich osób diametralnie się zmienia.

To tylko migawki. Na kolejny zjazd zapraszamy już w październiku.