Święto Świętej Rodziny, które w tym roku obchodzić będziemy 31 grudnia, swoimi korzeniami sięga XVII wiecznej Kanady. To właśnie tam, za zgodą papieża Aleksandra VII, ustanowił je jeden z biskupów: Francois Montmorency-Laval. Beatyfikował go Jan Paweł II, a w poczet świętych włączył papież Franciszek. Jego popularność w Kościele zawdzięczamy jednak papieżowi Benedyktowi XVI. Z perspektywy czasu trudno nie odnieść wrażenia, że wsparcie Maryi i Józefa jest szczególnie potrzebne współczesnemu światu, który zmaga się z kryzysem powołań nie tylko w rozumieniu kapłańskim i zakonnym, ale także rodzinnym. Świadczą o tym nie tylko statystyki związane ze wstępowaniem w związek małżeński, ale także z rozwodami – w samej Polsce rozpada się już co trzecie małżeństwo! Dane pozyskane przez Główny Urząd Statystyczny pozwalają nam lepiej poznać motywacje osób, które w ostatnich latach zdecydowały się na rozwód. Wśród nich wymieniana jest m.in. niezgodność charakterów, zdrada oraz trudności mieszkaniowe. Nie macie wrażenia, że po wspomniane przyczyny równie dobrze mogliby sięgnąć bohaterowie niniejszego tekstu już na początku swojej miłosnej historii?
Trudne dobrego początki
Zaskakujące może być uświadomienie sobie, jak niewiele wiemy o najsłynniejszej rodzinie opisanej na kartach Biblii, bez której historia Bożego Narodzenia mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Nie wiemy wprawdzie, jak się poznali; próżno możemy szukać także informacji o wieku św. Józefa. W tamtych czasach małżeństwa nastoletnich dziewcząt z mężczyznami nawet w średnim wieku były znacznie mniej szokujące aniżeli decyzja o ślubie podejmowana przez samych zainteresowanych. Nie jest to więc klasyczna love story, do której obserwowania na szklanych ekranach jesteśmy przyzwyczajeni.
Niezależnie od tego, ile Józef miał lat i czy w jego znalezienie zaangażowane były osoby z zewnątrz, wiemy, że był człowiekiem sprawiedliwym i nieprzypadkowo to właśnie jego historię Bóg połączył z losami nastolatki z Nazaretu, która była znacznie bardziej odważna i decyzyjna, niż wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka.
Na konfrontację z niełatwą rzeczywistością nie trzeba było długo czekać. Spotkanie z archaniołem Gabrielem zapewne nie było czymś, czego spodziewała się Maryja. Wyobrażenie jego przebiegu w dużej mierze zawdzięczamy jednej z adwentowych pieśni, w której słyszymy:
Panna się wielce zdumiała
Z poselstwa, które słyszała;
Pokorniuchno się skłoniła,
Jako panna wstrzemięźliwa,
Zasmuciła się z tej mowy,
Nic nie rzekła Aniołowi
Zdumieniu młodziutkiej dziewczyny trudno się dziwić, aczkolwiek w krytyczny sposób warto przeanalizować kolejne słowa przywołanego utworu. Maryja, pomimo młodego wieku, nie pobiegła do rodziców albo innych członków rodziny po radę przed wypowiedzeniem słynnego fiat [łac. “niech mi się stanie” – przyp.red.]. Postanowiła bardzo konkretnie porozmawiać z wysłannikiem Boga. Zadawała mu jak najbardziej sensowne pytanie dotyczące m.in. tego, w jaki sposób zostanie matką, jeśli nie zna męża.
I tutaj po raz kolejny rodzi się pytanie – dlaczego powiedziała, że nie zna męża, skoro została zaślubiona Józefowi? W tym momencie koniecznie należy wyjaśnić, że żydowski ślub różnił się od tego, co jest nam dzisiaj znane. Przede wszystkim składał się z dwóch etapów i to dopiero w drugiej części dochodziło do wspólnego zamieszkania małżonków i rozpoczęcia relacji seksualnej. W związku z tym, w pytaniu Maryi nie chodzi o to, że Maryja „nie znała Józefa”, bo już przecież go poślubiła, ale po hebrajsku termin yada, czyli „znać” odnosi się też do relacji intymnych: chodzi o to, że się kogoś tak głęboko zna, że stajemy się jednym ciałem. Wg. Barbary Strzałkowskiej i o. Dominika Jarczewskiego OP dziś Maryja powiedziałaby raczej: “Jakże się to stanie, skoro jeszcze nie współżyłam z moim mężem?”. Owocem tego spotkania było nie tylko wyrażenie przez Maryję zgody na zostanie matką Syna Bożego, ale także jej podróż do ciężarnej Elżbiety, która mieszkała, bagatela, 150 kilometrów dalej, w Ain Karim. Tam też nastąpiło pierwsze spotkanie Jezusa z Janem Chrzcicielem – w łonach ich matek.
„Nie było miejsca dla Ciebie…”
Trudno dziwić się rozterkom, które przeżywał Józef po powrocie Maryi i informacji o tym, że zostanie ona matką Jezusa. Wbrew pozorom jego pierwsza myśl o oddaleniu kobiety nie była przejawem niehonorowego tchórzostwa. W ten sposób chciał wziąć winę na siebie i sprawić, aby to on znalazł się na ludzkich językach zamiast poślubionej przez niego kobiety, której – przypomnijmy – w ówczesnym świecie groziłoby ukamienowanie, a w najlepszym wypadku samotne rodzicielstwo i społeczny ostracyzm.
Pomimo trudnych do przyjęcia z logicznego punktu widzenia wyjaśnień Józef uwierzył ukochanej, w czym umocnił go objawiający mu się we śnie anioł. To trudne doświadczenie nie okazało się więc początkiem końca ich małżeństwa. Wręcz przeciwnie – zamiast oskarżeń o niewierność i zawodu związanego np. z nieprzyjściem Maryi do Józefa przed podjęciem decyzji, pomiędzy małżonkami umocniło się wzajemne zaufanie i gotowość wspierania się w trudnych, często po ludzku nierozwiązywalnych sytuacjach. A takich także w kolejnych miesiącach nie brakowało.
Młodzi małżonkowie nie rozpoczęli bowiem spokojnego życia; nie przygotowywali wyprawki dla będącego w drodze dziecka, ale udali się w długą i męczącą podróż związaną ze spisem ludności. To właśnie w Betlejem Maryja zaczęła rodzić i po raz kolejny okazało się, że lekkie i przyjemne życie nie było pisane małżonkom. Spotykają się oni z niechęcią mieszkańców, którzy nie otwierają przed przybyszami ani swoich drzwi, ani serc, przez co rodząca Maryja rodzi Jezusa w ubogiej stajence. Zanim jednak surowo osądzimy Betlejemitów, którzy najczęściej przedstawiani są jako nieczuli na ludzkie potrzeby egoiści, weźmy pod uwagę kilka kwestii.
Po pierwsze – mieszkańcy Betlejem mogli być przytłoczeni tym, co działo się wówczas w ich mieście w związku ze spisem ludności. Być może ich nieufność wynikała z niekoniecznie dobrych doświadczeń związanych z szeregiem przybyszów, którzy chcieli gdzieś się zatrzymać. Po drugie – starożytne gospody, do których pukała para, w niczym nie przypominały dzisiejszych hoteli. Najczęściej była to jedna izba, w której do spania trzeba było znaleźć sobie kawałek podłogi między innymi podróżnymi. Nie były to więc komfortowe warunki do mogącego trwać długie godziny porodu. Po trzecie – czas rozwiązania oraz połogu wiązał się z ryzykiem zaciągnięcia na mających kontakt z krwią nieczystości rytualnej, która wiązała się m.in. z czasową izolacją społeczną. Mając to na uwadze, cichy i spokojny poród w stajence staje się nie tylko łatwiejszy do zrozumienia, ale także w niektórych aspektach wydaje się nawet… lepszym rozwiązaniem, które zaplanował Bóg!
Wychowanie (nie)zwykłego dziecka
Dalsze losy cieśli i młodej kobiety z Nazaretu, którzy raz jeszcze musieli udać się w niebezpieczną podróż – tym razem do Egiptu w związku z wydanym przez Heroda dekretem dotyczącym zamordowania chłopców z Betlejem i okolicy po to, aby nikt nie zagroził jego władzy – obfitowało w obowiązki, które są nam dziś dobrze znane. Praca zawodowa Józefa, w której mógł pomagać mu Jezus, przeplatała się z wypełnianiem przez Maryję obowiązków uważanych wówczas za przypisane kobietom takich jak gotowanie, dbanie o czystość domostwa, zakupy, przynoszenie wody, czy też wyplatanie koszy. O dzieciństwie Jezusa i szczegółach rodzinnego życia nie dowiadujemy się z kolejnych stron Biblii zbyt wiele – różnego rodzaju narracje na ten temat znaleźć można w tekstach apokryfów. Sytuacja, na którą warto zwrócić uwagę, dzieje się wówczas, gdy Jezus wkracza w nastoletni wiek i znika z oczu swoim rodzicom, którzy pielgrzymowali do Jerozolimy. Co ciekawe, obowiązek pielgrzymowania dotyczył tylko dorosłych mężczyzn, więc decyzja o rodzinnej wędrówce po raz kolejny pozwala zwrócić uwagę na silne więzi pomiędzy Maryją i Józefem. Z opisanej przez Łukasza Ewangelistę historii dowiadujemy się, że dopiero po trzech dniach udało im się odnaleźć syna, który spokojnie nauczał w świątyni. Pomimo tak trudnego doświadczenia jak zgubienie własnego dziecka i niemożność szybkiego odnalezienia go, Józef i Maryja nie przerzucają się winą. Co więcej – szczególnie poruszające są czasowniki w trzeciej osobie liczby mnogiej („szukali”, „wrócili”, „odnaleźli”), które akcentują jedność małżonków w obliczu tak trudnego doświadczenia, które po raz kolejny staje się dla nich wydarzeniem umacniającym.
Życie po życiu
Milczący na kartach Biblii Józef umiera jako pierwszy. Niewiele wiemy na ten temat – możemy się domyślać, że ma to miejsce jeszcze przed ukrzyżowaniem Jezusa, skoro nie ma go na Golgocie, a Maryja zostaje oddana pod opiekę Janowi. Troska, którą roztaczał w ziemskim życiu nad Maryją i Jezusem, zwraca uwagę na coś więcej aniżeli tylko na wypełnianie obowiązków względem własnej rodziny. Wspomniani małżonkowie nie skupiają się na tym, co ich dzieli, pozostają wolni od wzajemnych podejrzeń i poszukiwania własnej racji za wszelką cenę. Trudne doświadczenia nie są dla nich początkiem końca – szukają pośród nich oparcia w Bogu i w sobie nawzajem, koncentrując się na swoich wzajemnych potrzebach. Co ciekawe, widoczna w ich małżeństwie jedność i zaufanie Bogu nie oznaczają utraty własnej podmiotowości. Maryja nie boi się powiedzieć Bogu „tak” bez konsultacji z Józefem, który nie przejmuje się opiniami innych ludzi, gdy wraz z żoną krąży po betlejemskich gospodach lub po Jerozolimie, szukając syna. Ich przykład – pozbawiony irytującego wielu ludzi kościelnego lukru – pokazuje współczesnym parom, na czym polega patrzenie w tym samym kierunku i urzeczywistnia małżeńskie powołanie, które – choć niepozbawione trudów – warte jest podjęcia.