Podziwiam Antonego Blinkena. Tak po ludzku, szanuje jego zapał i tytaniczną pracę jaką wykonuje na Bliskim Wschodzie. To, że to syzyfowa mordęga, której efekty są znikome, to zupełnie inna sprawa. Od października podróżuje do krajów Azji Mniejszej, gdzie musi stawać przed poważnymi arabskimi dostojnikami ubranymi w najdroższe garnitury i powabne bishty i słuchać jak spod owiniętej agalem kefiji jeden czy drugi książe grzecznie acz stanowczo daje mu do zrozumienia, że jego misja, o której można by nakręcić niejeden film „kina drogi„, jest skazana na porażkę.
Jak zakończyć konflikt w Gazie?
Próba zapobieżenia rozlaniu się konfliktu izraelsko-palestyńskiego na inne kraje w regionie była motywem przewodnim tourne Blinkena. Z każdego z odwiedzonych państw departament stanu wydał oświadczenie i każde brzmi niemalże dokładnie tak samo; przytoczę tylko jedno z nich, w którym Matthew Miller, Rzecznik Departamentu Stanu opisał przedmiot rozmowy Blinkena premierem Arabii Saudyjskiej, księciem koronnym Mohammedem bin Salmanem (bodaj najważniejszym graczem w regionie):
Sekretarz podkreślił potrzebę pilnego zajęcia się sytuacją humanitarną w Gazie i zapobieżenia dalszemu rozprzestrzenianiu się konfliktu.
Sekretarz i książę koronny omówili trwające wysiłki na rzecz zmniejszenia napięć regionalnych, w tym odstraszanie ataków Houthi na żeglugę handlową na Morzu Czerwonym.
Sekretarz Blinken podkreślił znaczenie budowy bezpieczniejszego, zamożnego i zintegrowanego regionu, w tym poprzez utworzenie niepodległego państwa palestyńskiego.
Niepodległa Palestyna – temat ten przewija się w niemal każdej wypowiedzi nie tylko liderów arabskich, ale również chińskich, rosyjskich czy wielu spośród europejskich. Pozornie sprawa wydaje się być przesądzoną. Skoro wszyscy chcą niepodległego państwa dla Palestyńczyków, to w czym problem?
Rozwiązanie dwupaństwowe
Kto według wizji amerykańskiej mógłby sprawować władzę w, o ile utworzonym, nowym państwie po zakończeniu konfliktu? Waszyngton naciska na restytucję władz Autonomii Palestyńskiej (AP) pod przywództwem OWP, a dokładniej partii Fatah, która teoretycznie rządzi do tej pory na Zachodnim Brzegu.
Sami Amerykanie mają jednak świadomość, że dotychczasowe rządy politycznych spadkobierców Jasira Arafata były dalekie od ideału, a charakteryzowała je potężna korupcja oraz mała efektywność, zwłaszcza w obszarze zapewnienia bezpieczeństwa – czy to Palestyńczykom nękanym przez izraelskie służby, czy to obywatelom Izraela, którzy byli ciągle narażeni na projekcję siły ze strony radykalnych organizacji palestyńskich.
Problemem jest też niskie zaufanie jakim Palestyńczycy darzą Fatah. W 2023 roku chęć oddania głosu w wyborach na tę partię deklarowało zaledwie 35% mieszkańców Zachodniego Brzegu. Już w 2006 roku w wyborach do Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, czyli organu ustawodawczego AP, wygrał Hamas, a nie Fatah. Możemy tylko się domyślać, jaka dzisiaj byłaby popularność tej organizacji terrorystycznej, biorąc pod uwagę skalę brutalności izraelskiej względem Gazy.
Podczas spotkania z Abu Mazenem w Ramallah (AP), podczas którego wściekły tłum Palestyńczyków chciał koniecznie “wymienić kilka uwag z sekretarzem” stanu USA a rządzący (87-letni!) prezydent AP robił ewidentne afronty w stronę Blinkena, ten podkreślił, że:
…wszystkie dochody z podatków pobierane przez Izrael powinny być konsekwentnie przekazywane AP zgodnie z wcześniejszymi porozumieniami.
Jak widać celem Waszyngtonu jest przywrócenie rangi władzom Autonomii Palestyńskiej wśród Palestyńczyków, a służyć ma temu odblokowanie środków finansowych z podatków pobieranych przez Izrael od miejscowych Arabów. Aktualnie są one, decyzjami ministra finansów Izraela, Becalela Smotricza, konfiskowane przez Tel-Awiw. Jest oczywiste, że bez potężnego zastrzyku gotówki Fatah nie będzie w stanie stworzyć odpowiedniego aparatu państwowego, stąd oprócz danin publicznych, źródłem utrzymania dla władz AP mają być inwestycje ze strony zainteresowanych państw takich jak USA, Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Pytaniem jest, czy środki finansowe, które trafią do Ramallah, nie wyparują z niego tak szybko jak znikały w poprzednich trzech dekadach, wiążąc się często z żoną Jasira Arafata. Aby zapobiec dezintegracji tych funduszy, Stany Zjednoczone proponują również Autonomii Palestyńskiej bliżej nieokreślone reformy administracyjne, coś na kształt VIII Plenum KC PZPR, które miało zagwarantować PRL nowy „kurs demokratyzacji i odnowy„, a mówiąc językiem XXI wieku, Waszyngton chce „Fatahu 2.0„.
Pozornie, rozwiązanie amerykańskie wydaje się być całkiem sensowne. Wzmocnić organizację która była uznawana za jedynego reprezentanta narodu palestyńskiego na arenie międzynarodowej, do tego ma charakter świecki, a jej główną motywacją jest niepodległość Palestyny, a nie islamski dżihad.
Wady opisywanego planu administracji Bidena dla zakończenia kilkudziesięcioletniego konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami? Jeśli dało się w ten prosty sposób rozwiązać problem, to Blinken już dzisiaj, mógłby się ogłosić laureatem pokojowej nagrody Nobla. W czasie swojego tournee Sekretarz Stanu odwiedził jeszcze jedno państwo, które w swojej istocie ma decydujące zdanie na temat losu Palestyny. Wizja Waszyngtonu, mówiąc delikatnie, nie jest mu najbliższa.
Perspektywa Izraela
Nie oszukujmy się. Stany Zjednoczone, aby wprowadzić swoją idylliczną wizję Państwa Palestyńskiego musiałyby przekonać do niej Izrael. Po pierwsze, jeżeli faktycznie Fatah miałby stać się organizacją sprawnie i efektywnie rządzącą tym nowym państwem, musiałby dostać wsparcie militarne tak, żeby być w stanie ugruntować swoją władzę nad terytorium. Zagłębiając się dalej w tę fantastykę iście lemowskiego kalibru, załóżmy, że tym wsparciem militarnym dla AP byłyby wojska izraelskie (IDF); automatycznie Fatah 2.0, zostałby okrzyknięty organizacją kolaborującą z okupantem i stałby się pierwszym obiektem ataku ze strony Hamasu i Islamskiego Dżihadu oraz utraciłby jakąkolwiek legitymację władzy w palestyńskim społeczeństwie.
Idźmy dalej, innym pomysłem na rozwiązanie tej kwestii byłby udział wojsk koalicji państw muzułmańskich, które wsparłyby stabilizację nowej AP w trakcie umacniania władzy Fatahu 2.0. Miałoby to zagwarantować, że radykalne partie palestyńskie straciłyby argument walki religijnej, gdyż ich teoretycznym przeciwnikiem byliby także wyznawcy Proroka. Problem jednak jest taki, że Rijad czy Abu Zabi nie kwapią się by zostać tymi siłami bezpieczeństwa, a z drugiej strony wielce tym pomysłem zainteresowana jest Turcja, a to nie do zaakceptowania dla Izraela. Stany Zjednoczone po doświadczeniach z Iraku, Afganistanu czy Syrii też nie chciałyby wchodzić do pogrążonej w chaosie Palestyny jako rozjemca, zwłaszcza że popularność G.I. Joe’s jest co najmniej wątpliwa w tym regionie świata. Amerykańska wizja, którą próbował zainspirować bliskowschodnich przywódców Blinken, jest zmontowana na bardzo niestabilnej podstawie – wspierany przez Waszyngton Fatah nie jest w stanie utrzymać władzy i zapewnić bezpieczeństwa na obszarze Palestyny bez radykalnego wsparcia z zewnątrz, które na ten moment nie nadchodzi.
Czarne chmury nad waszyngtońskimi planami zakończenia konfliktu w Palestynie tworzy głównie nieprzejednana postawa Izraela. Premier Netanyahu, jeszcze wiele lat przed wydarzeniami z 7.10, robił wszystko żeby osłabić Autonomię Palestyńską kosztem Hamasu, któremu między innymi miał przekazać 500mln dolarów w latach 2012-2018, o czym poinformował izraelski portal Haaretz. Wydaje się, że premier Izraela nie zmienił swojego zdania na temat Aby Mazena i Autonomii Palestyńskiej:
„Jestem dumny, że zapobiegłem utworzeniu państwa palestyńskiego, ponieważ dzisiaj wszyscy rozumieją, czym mogło być to państwo palestyńskie, teraz, gdy widzieliśmy małe państwo palestyńskie w Gazie. Wszyscy rozumieją, co by się stało, gdybyśmy skapitulowali przed naciskami międzynarodowymi i umożliwili utworzenie takiego państwa w Judei i Samarii, wokół Jerozolimy i na obrzeżach Tel Awiwu”.
Komu się wydaje, że gdyby tylko ustąpił Netanyahu, to szybciej można by było zakończyć konflikt i wprowadzić proponowane rozwiązanie amerykańskie, ten jest w dużym błędzie. jakiekolwiek rozmowy ze strony arabskich państw na temat tego czym ma być Gaza, czy szerzej całe palestyńskie terytorium w przyszłości, są uzależnione od natychmiastowego zakończenia operacji wojskowej IDF i zezwolenia na przekazanie pomocy humanitarnej dla ludności enklawy. Tymczasem w kwestii wojny w Gazie Izrael mówi właściwie jednym głosem od lewa do prawa: operacja musi być kontynuowana aż do ostatecznego zwycięstwa. Zarazem określenie co jest celem tej interwencji wojskowej wydaje się być „płynne„. Czasem mowa jest o odbiciu wszystkich zakładników, czasem o wyeliminowaniu Yahya Sinwara (najwyższego rangą przywódcy Hamasu ukrywającego się na terenie Gazy) a pomysły odnośnie przyszłości enklawy nie mają nic wspólnego z utworzeniem niepodległego państwa.
Yoav Gallant, Minister Obrony Izraela, uważa, że w Gazie po zakończeniu operacji stricte militarnej „Palestyńczycy mają zajmować się sprawami cywilnymi wraz z globalną grupą zadaniową”, ale w kwestiach bezpieczeństwa i swobody działania optuje za pełną izraelską kontrolą.
Mówiąc w skrócie: okupacja militarna i „jakieś tam” cywilne rządy Palestyńczyków, raczej w ramach małych zamkniętych społeczności, które podlegają izraelskiemu urzędnikowi. Gallant nie przewiduje roli w tym względzie dla Autonomii Palestyńskiej.
Opozycyjny wobec rządów Netanyahu polityk Yair Lapid, uważa że w kwestiach cywilnych być może warto będzie postawić na urzędników Autonomii Palestyńskiej, ale co do spraw związanych z bezpieczeństwem nie można mieć złudzeń, a Izrael będzie musiał kontrolować bezpieczeństwo w Gazie „przez lata, dopóki nie dowiemy się, że Hamas nie ma możliwości powrotu do władzy”.
Trudno raczej wywnioskować, że ktoś – w każdym razie znaczący – w Tel-Awiwie dopuściłby do głowy myśl o utworzeniu samodzielnego państwa palestyńskiego. Dla Izraela powstanie niezależnej Palestyny jawi się jako koszmar, jak odrodzenie Amalekitów, jak restytucja Saurona w Śródziemiu, czy odbudowa Gwiazdy Śmierci przez Imperium. Według państwa syjonistycznego nikt nie jest w stanie zagwarantować, że ten niezależny twór będzie zarządzany sprawnie, i że za kilka lat nie stanie się punktem werbunkowym dla armii, która będzie chciała dokonać anihilacji Izraela. Jeżeli proklamowana Palestyna miałaby być zupełnie niezależna i do tego jeszcze mogła demokratycznie wybierać swoich przedstawicieli, to szanse na reinkarnację Hamasu jako partii politycznej, są więcej niż wysokie; wtedy IDF nie tylko będzie musiał sobie radzić z bojownikami na paralotniach i motorynkach, ale być może z czołgami czy nawet lotnictwem nowego-starego wroga.
Osobnym zagadnieniem jest kwestia żydowskich, często ekstremistycznych osadników, siłą osiedlających się na na Zachodnim Brzegu, wspierani przy tym przez izraelskie wojsko. Jak rozwiązać kwestię tych ludzi, gdyby faktycznie miało powstać niezależne państwo palestyńskie? Kto by miał ich wysiedlić i jakim kosztem, zwłaszcza politycznym? Próżno szukać odpowiedzi w relacjach ze spotkań Antonego Blinkena z przywódcami świata arabskiego.
Last stand administracji Bidena
Po co właściwie Blinken pojechał na Bliski Wschód? Jeżeli nie zakładamy, że jest zwyczajnie zafascynowany urokiem strzelistych minaretów, lub z upodobań do potraw z hummusem, to jedyną logiczną odpowiedź znajdziemy w wydarzeniu ukrytym pod datą “5 listopada 2024” – w wyborach prezydenckich w USA.
Wojna w Gazie i związana z nią eskalacja napięć w regionie zupełnie nie służy obecnej administracji w Waszyngtonie w poprawianiu rankingu słupków poparcia pomiędzy głównymi kandydatami do fotelu głowy państwa. Można wręcz nawet zauważyć jakby nowe prawo fizyczne, zgodnie z którym rosnąca ilość ofiar śmiertelnych (zwłaszcza dzieci) w Gazie działa wprost proporcjonalnie do zmniejszania poparcia społecznego w Stanach Zjednoczonych dla Demokratów, a zwłaszcza dla uznawanego za będącego w wątpliwej kondycji fizyczno-psychicznej prezydenta Bidena. Topniejące poparcie i wizja powrotu Donalda Trumpa do białego domu powoduje, że poplecznicy obecnego prezydenta próbują zmienić obraz jaki jawi się z ich rządów w ostatnich niemal czterech latach, w czasie których prestiż międzynarodowy Stanów Zjednoczonych uległ deprecjacji. Wydaje się, że to jest właśnie powód dla którego mogliśmy oglądać sekretarza stanu USA w tylu arabskich stolicach w ciągu tygodnia. Antony Blinken chciał pokazać, że Amerykanie nadal się liczą w grze na globalnej szachownicy, że są w stanie tkać sieci misternych powiązań dyplomatycznych na Bliskim Wschodzie i być moderatorem najważniejszych regionalnych kwestii.
Zakończenie konfliktu w Gazie mogłoby pomóc odwrócić katastrofalny trend spadającego poparcia dla obecnego prezydenta, stąd też naciski na szybkie rozwiązanie kwestii palestyńskiej. Oczywiście takie pospieszne ruchy nie służą uzyskaniu rzeczywistego rozwiązania, ale świetnie się nadają do stworzenia „prowizorki„, która zapewne eksploduje niczym granat z opóźnionym zapłonem za jakiś czas. Na pocieszenie Demokratów można powiedzieć, że patrząc na ich obecne poparcie, to ten granat prawdopodobnie wybuchnie już nie w ich dłoniach.