Niedawno odszedł Milan Kundera, pisarz światowej sławy, który ostatnie lata swojego życia pragnął przeżyć poza zbiorową pamięcią. Notorycznie unikał wszelkich wywiadów, rozmów, pamiątek po sobie. Autor Nieznośnej lekkości bytu zmarł w wieku 94 lat. W przestrzeni publicznej cisza i “święto nieistotności” trwały od dekady, a także wcześniej.
Być może wszystko, co ważne wolał zawrzeć w swoich książkach. Twórczość Kundery to prawdziwa alchemia znaczeń i egzystencjalnych wątpliwości. Tajemnicza, ironiczna, bezpruderyjna. Co tak naprawdę przyciąga do obrazów świata odartego z uwzniośleń, czy życie to spontaniczny powiew wiatru, a może jednak misterny plan nieprzypadkowych zdarzeń? To właśnie się kryje w tym, co nieznośne, w pytaniu o ciężar ludzkiego bytu.
Sięgnąłem po Nieznośną lekkość bytu z czytelniczej ciekawości, a czytałem jak zwierciadło życiowych doświadczeń, być może trochę wybebeszone, pogmatwane, dojmujące, ale dalej szczere i bliskie kruchości losu. To chyba kwestia rozbrajania naszych systemów doświadczeń – życia i świata. Lekkość w opisie tego, co na co dzień nam ciąży. Co jednak najlepsze, opisywanie bytu występuje tutaj nie tylko na użytek literackiej formy spazmów i erudycyjnych podniet, ale struktury wyrażania z całą mocą słowa pisanego – powieści z krwi, potu, duszy i ciała.
Kunderą zaczytywałem się w Krakowie na początku lipca, nieopodal Wisły, kiedy strona po stronie wnikała i zastanawiała, smakowała wraz z kawą z domieszką soku pomarańczowego. Niepodzielnie, słodko-gorzko. Tak jak dzień po dniu, Twój, mój i Tomasza, głównego bohatera Nieznośnej lekkości bytu, każdego dnia można się przekonywać, dodawać motta i aforyzmy, jednak – jak przekonuje – Kundera, nie ma żadnej możliwości, by sprawdzić, która decyzja jest lepsza. “Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba jest już życiem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic”. W tym egzystencjalnym porównaniu Milan Kundera trwa konsekwentnie, aż do ostatniej strony, aż do momentu ciszy, w którym słychać bicie serca i pracę organów wewnętrznych.
Z jednej strony pogmatwane losy Tomasza i Teresy wzięte z tej „nieznośnej lekkości” ciekawią, pozwalają otrzeźwieć z pozornie budowanych landrynkowych para-światów osobowości. Patrząc jednak głębiej, miałem wewnętrzne poczucie lekkości odwróconej i wdzięczności, że przecież to wcale tak nie wygląda, a z pewnością nie musi. Starałem się w pewnym momencie wpuścić w strony książki trochę światła i poznawczej wartości bardziej duchowego spojrzenia na losy bohaterów. Bez uwznioślenia, jednak z uświadomieniem, że a perspektywa tutaj jest zagłuszana, można ją sobie za to do-wyobrazić. Kundera w usta Tomasza wkłada słowa: “Jeśli coś wydarzyło się raz, to jakby nie wydarzyło się nigdy”. Czy jednak pojedynczość wydarzenia nie świadczy o jego wyjątkowości? Więcej, o wyrazistym fenomenie każdej z przeżywanych chwil? To tylko punkty naświetlenia, bo przecież powieść właśnie ma nas przekonywać do tego, że to życie nie jest takie proste, a świat nie tylko czarno-biały.
Kundera jednak brnie w obawy o ostateczność każdego oddechu, ruchu, przełknięcia śliny i przeżywanej miłości. Lęki okrywają ziemię, spotkania, uczucia, wypijane napoje i trawione posiłki. Pisze właśnie o dwoistości; ciała i duszy. Kiedy Teresa zaczyna przeżywać zauroczenie Tomaszem, na progu jego mieszkania mocno burczy jej w brzuchu – “Teresę zrodziła więc sytuacja, która brutalnie odsłania niemożliwą do pogodzenia dwoistość ciała i duszy, podstawowe ludzkie doświadczenie”. Dusza i ciało istotowo zjednoczone, nieśmiertelność duszy, która odsłania się po śmierci ciała tutaj na ziemi. Opis napięć między duszą i ciałem w Nieznośnej lekkości bytu jest zdumiewający, a w chwilach poszukiwania światła dla stron obarczonych ironią i pesymizmem poznawczym, przyszedł i św. Paweł: “ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody”. Niechybnie wprowadza to w refleksje na poziomie sfery wartości i moralnych decyzji człowieka. I tutaj Tomasz w powieści Kundery płaci cenę najwyższą, właśnie z powodów moralnych choć w innej sferze życia – tracąc możliwość wykonywania zawodu lekarza poprzez brak zgody na warunki ze strony komunistów i układanie się z nimi.
W tym aspekcie życia sprzeciw i konsekwencja są ukazane bardzo wyraźnie. No właśnie, człowiek nie jest zero-jedynkowym systemem. Słusznie zauważa także Jan Maciejewski w Szesnastu taktach Kundery, że “każda powieść, o ile jest nią naprawdę, mówi czytelnikowi: rzeczy są dużo bardziej skomplikowane niż myślisz. Powieściopisarstwo jest najtrudniej uchwytną, ale żelazną formą moralności”. Dość znośne wyjaśnienie nieznośnych doświadczeń.
I jeszcze znamiona przypadku. Tomasz wyliczył, że do spotkania Teresy, miłości swojego życia, poprowadziło go sześć przypadków. Różne jest do tych zjawisk podejście, czasem jeśli chcemy, to i mamy świadomość, że nic nie dzieje się przypadkiem. Z drugiej strony, często w taki sposób usprawiedliwiamy swoją historię, przykrości z dnia codziennego, mleko, które wykipi. Jakieś wewnętrzne zobowiązanie, które nie jest jednak regułą, pozwala nam pytać o sens przypadkowości. I przypomina się tutaj Krzysztof Zanussi, który stwierdził, że „to, co boskie, objawia nam się przez przypadek”. Stanowi to zresztą jeden z głównych wątków najnowszego filmu reżysera, „Liczba doskonała”. W obliczu przypadków i wątpliwości przychodzi nam stawać każdego dnia. Ks. Michał Heller w swojej książce „Filozofia przypadku” wyraża pogląd, że nawet w strukturze całego Wszechświata, miejsca przypadków są nieprzypadkowe. I dobrze to się komponuje wobec filozoficznego tła książki Kundery, którą sytuować można bliżej nihilizmu. Z bohaterem mamy możliwość dowolnych dyskusji biegnących równolegle z fabułą, która nie jest sztucznie skomplikowana, wiedzie różnorako, od erotyki do mistyki.
Dla mnie czytanie tej powieści to sinusoida, pewna próba dojrzałości wobec wahań między niesamowitą głębią niektórych refleksji a ocieraniem się o banał i jałowość egzystencjalnych wyziewów. Polecam lekturę dla sprawdzenia, bo przystępność języka może zaprowadzić w dziwne kierunki ludzkiego doświadczenia. Spotkania z bohaterami pełnymi sprzeczności, w końcu tak jak sama nazwa książki. Postsekularne myślenie niekiedy wymusza na nas wpadanie w sprzeczności od znaku po przypadek. Nie ma przypadków, są tylko znaki. I tak rodzi się często nieracjonalna i duchowo niezdrowa nadinterpretacja czasów, miejsca oraz wydarzeń, z pierwiastkiem mesjanizmu.
Niekiedy przypadek potrafi sprowadzić na ziemię. Bez zapominania o niebie. Bo przecież fałszywych proroków, znaków i przypadków nie brakuje. Stąd ponad miarę zachęcam do czujności.
Do Nieznośnej lekkości bytu można byłoby dopisać jeszcze jeden rozdział, sięgający momentu rozstania się duszy z ciałem i przejścia w ramiona wieczności. Długo poszukiwałem obrazów, które wyrażałyby losy Tomasza post mortem. I chyba byłoby to bliskie poczuciom eschatologicznym Pana Cogito z wiersza Zbigniewa Herberta, kiedy to “podobnie jak inni/ będzie uczęszczał/ na kursy tępienia/ ziemskich nawyków/ (…) i pozwolą mu wrócić/ przez zarosłą ścieżkę/ nad brzeg białego morza/ do groty początku”. Być może tamtą lekkość wraz z niebieskim puchem udaje się łatwiej znieść, powracając z zabazgranego szkicu do czystej kartki początku.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030