Netanjahu odrodzony niczym feniks z popiołów

Premier Izraela Benjamin Netanjahu jest (zupełnie słusznie) obarczany odpowiedzialnością za nieudolność i kompromitację aparatu rządowego, który dał się w bezprecedensowy sposób zaskoczyć radykalnym islamistom z Hamasu 7 października. Wydawało się, że skala niekompetencji służb, a także ponure informacje na temat ofensywy izraelskiej w Gazie, staną się ostatecznym gwoździem do politycznej trumny szefa rządu z siedzibą w Tel Awiwie. Po pół roku od historycznych wydarzeń okazuje się, że premier Izraela (prawdopodobnie dzięki nadprzyrodzonym zdolnościom) wymyka się czyhającej na jego stołek watasze wilków.

Obóz rządowy szoruje sondażowe dno

W okolicach listopada zeszłego roku opozycyjna prasa izraelska triumfalnie grzmiała wszem i wobec, że dni Netanjahu są policzone, a sondaże wyborcze faktycznie ukazywały rząd stojący nad przepaścią. Automatycznie zaczęto poszukiwania nowego kandydata na premiera państwa położonego w Palestynie, który mógłby posprzątać stajnię Augiasza, którą przypominał Izrael po 7 października. Na lidera sondaży poparcia szybko wyrósł były szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela, Benjamin Gantz. Jego partia National Unity w przypadku przedterminowych wyborów stałaby się największym ugrupowaniem w Knesecie.

Wyniki były miażdżące dla premiera Netenjahu i jego partii Likud.

National Unity mogło w tamtym momencie liczyć nawet na 43 mandaty w 120-osobowym izraelskim parlamencie. Tymczasem partia Likud, która przed atakiem Hamasu mogła liczyć na blisko 30 mandatów w Knesecie, po ataku zanotowała spadek do zaledwie 18 mandatów.

Niebieski – National Unity, pomarańczowy – Likud; grafika: własna, źródło: sondaże firmy Lazar, dla gazety Maariv

To jednak nie był koniec hiobowych wieści dla obozu rządzącego, gdyż ewentualne przedterminowe wybory do Knesetu zakończyłyby się wielkim zwycięstwem opozycji, która mogłaby utworzyć solidną większość parlamentarną. Warto przy tym pamiętać, że scena polityczna w Izraelu charakteryzuje się mnogością partii oraz tym, że żadna z nich nie jest w stanie samodzielnie uzyskać większości potrzebnej do sprawowania rządów. Co za tym idzie – konieczne jest zawarcie koalicji. Przed atakiem Hamasu z 7 października 2023 rządząca koalicja, złożona z partii Likud i ugrupowań skrajnie prawicowych, mogła liczyć na 55 mandatów, będąc zaledwie 5 miejsc za potencjalnym sojuszem partii opozycyjnych. Jednak do listopada tego samego roku, przewaga partii opozycyjnych wzrosła znacząco, osiągając różnicę 33 mandatów na korzyść krytykujących obecny rząd. Ilustruje to poniższy wykres.

Niebieski – koalicja partii opozycyjnych (w tym National Unity), pomarańczowy – koalicja rządząca na czele z Likud; grafika: własna, źródło: sondaże firmy Lazar, dla gazety Maariv

Wyniki badań, które wskazują na ewentualne poparcie dla Benjamina Netanjahu jako obecnego premiera Izraela w potencjalnej rywalizacji z liderem opozycji Bennym Gantzem, stały się ostateczną katastrofą dla samego Netanjahu. O ile jeszcze przed rozpoczęciem wojny w Gazie, po ataku z 7 października, obecny premier był bardziej popularny niż lider National Unity, o tyle w listopadzie Gantz miał przewagę w sondażach, sięgającą 25 punktów procentowych. Nastał czas prawdziwej apokalipsy politycznej dla Benjamina Netanjahu.

Niebieski – Gantz, pomarańczowy – Netanjahu; grafika: własna, źródło: sondaże firmy Lazar, dla gazety Maariv

Jak feniks z popiołów

Mijały kolejne miesiące i wydawało się, że premier Izraela płynie ciągle pod prąd, podejmując niedorzeczne i brutalne decyzje, które zrażały do jego osoby już nie tylko polityków z ościennych państw arabskich, ale również dotychczasowych sojuszników z zachodu. W tym szaleństwie była jednak metoda i to skuteczna.

Na początku tego roku, portale izraelskie zaczęły rozważać czy zepchnięty na ławkę rezerwowych Netanjahu, ma jeszcze szansę zabłysnąć na murawie politycznego boiska. Jak wynika ze specyfiki systemu władzy w Izraelu i kształtu tamtejszej sceny politycznej, urzędujący premier musiał wykonać kilka specyficznych ruchów, aby mieć nadzieję na utrzymanie się na fali wzburzającego opozycją gniewu:

Przekaż darowiznę Fundacja Instytut Tertio Millennio jest organizacją non-profit. Każdego roku wspieramy rozwój intelektualny setek młodych z całej Polski, w duchu nauczania św. Jana Pawła II. Dzięki Twojemu wsparciu możemy się rozwijać i realizować kolejne projekty, służące młodemu pokoleniu. Dziękujemy za każdą wpłatę i zachęcamy do regularnej pomocy!
  1. Zdeprecjonować pozycję Bennego Gantza w oczach społeczeństwa.
  2. Osłabić opozycję, tak aby nie mogła samodzielnie rządzić po ewentualnych wyborach.
  3. Utrzymać za każdą cenę spójność koalicji rządzącej.

Geniusz Netanjahu polega na tym, że w zakulisowych gierkach jest „utytułowanym” mistrzem. Samo wciągnięcie Gantza do gabinetu wojennego, z pozoru dające mu wgląd w sprawy związane z operacją w Gazie, było zagraniem iście makiawelicznym. Lider National Unity zyskał sporo na wejściu do gabinetu wojennego, gdyż jawił się w oczach społeczeństwa jako ten odpowiedzialny, który w obliczu zagrożenia państwa, jest gotów rozmawiać nawet z szatanem, byle tylko ratować sytuację. Co ciekawe, po miesiącach konfliktów, licznych incydentach kompromitujących izraelskie służby, braku sukcesów w konfrontacji z Hamasem i nieudanych próbach uwolnienia zakładników z Gazy, to nie Netanjahu „oberwał obuchem” od rozjuszonego społeczeństwa, lecz właśnie Gantz. Politycy i wyborcy opozycji zaczęli coraz śmielej zwracać uwagę, że obecność byłego szefa Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela w gabinecie wojennym legitymizuje działania rządu Netanjahu i powoduje, że Gantz staje się współodpowiedzialnym za wszystkie błędy i wypaczenia władzy. Według izraelskich mediów, przebiegły Netanjahu prawdopodobnie maczał też palce w rozłamie w partii Gantza i Eisenkota. 12 marca Gideon Sa’ar zdecydował się odejść z National Unity wraz ze swoją organizacją New Hope, co mocno wpłynęło na notowania największej partii opozycyjnej.

Finałem tych zakulisowych działań osób powiązanych z premierem Izraela, było osłabienie pozycji Gantza, który obecnie cieszy się zaledwie pięcioprocentową przewagą poparcia społeczeństwa względem Netanjahu! Oprócz tego obecny premier w cuglach wygrywa z innymi ewentualnymi kandydatami na premiera, w tym z Yairem Lapidem z Yesh Atid. Oprócz tego partia Gantza, która notowała rekordowe 43-44 mandaty do Knesetu w sondażach z listopada, obecnie zbliża się do granicy 30.

Ponadto, dzięki osłabieniu National Unity poprawiły się nieco notowania Likudu, ale co ważniejsze – szanse na triumf opozycji jako całości stopniały niczym lodowiec wpadający do wulkanu.

Partie opozycyjne nadal prowadzą i mogą liczyć na około 65 mandatów w ewentualnych przedterminowych wyborach do Knesetu. Jednak najważniejszy w tym wypadku jest trend, który pokazuje, że z 33 mandatów przewagi sondażowej, popularność opozycji stopniała do zaledwie 15 mandatów przewagi.

Umiejętność przetrwania

Zdolności polityczne Benjamina Netanjahu są niewątpliwie ponadprzeciętne. Tylko czy umiejętność lawirowania i podgryzania rywali do stołka premiera, jest aby na pewno kluczowym argumentem w CV męża stanu?

Nad premierem Izraela rozpościerają się ciemne chmury sprawiedliwości w związku z zarzutami korupcyjnymi, które obecnie rozwiewa nimb immunitetu ze względu na sprawowaną funkcję.

Ponadto rozliczenia, jakim zostanie poddany w związku z zaniedbaniami wokół 7 października oraz ewentualne międzynarodowe sprawy karne z tytułu popełnianych w Gazie niegodziwości (mówiąc łagodnie) ze strony armii izraelskiej powodują, że Netanjahu trzyma się kurczowo teki premiera, niczym szalupy ratunkowej.

Wydaje się jednak, że dla chwilowej popularności dającej upragnione, poprawne sondaże, jest on w stanie zaprzepaścić wszystkie strategiczne szanse Izraela, które pojawiały się na horyzoncie. Atak na Rafah popiera obecnie 75% żydowskich Izraelczyków. Dlatego mimo, że wszyscy dookoła (łącznie z amerykańskimi sojusznikami) ostrzegają Netanjahu by tego nie robił, bo doprowadzi do „hekatomby” niewinnych ofiar, premier Izraela brnie w tym szaleństwie coraz dalej.

Gdy skuteczna prowokacja względem Iranu (którą opisywałem przed tygodniem i dwoma) dała szefowi rządu szansę (prawdopodobnie niepowtarzalną) do ostatecznego rozliczenia się z reżimem ajatollahów, ten na pewno spoglądał na sondaże, które mówiły że 52% Izraelczyków było przeciwnych odwetowi na Iranie i nie zdecydował się na eskalację.

Zresztą z perspektywy globalnej zapewne postąpił słusznie. Pytanie tylko czy dla Izraela to nie była ostatnia okazja, w której mógłby liczyć na poparcie Ameryki przy próbie anihilacji Islamskiej Republiki z mapy Azji?

W bezpośrednim starciu z Waszyngtonem i Tel Awiwem, państwo ze stolicą w Teheranie wydaje się być bez szans. Jednak utrwalenie status quo, w którym to szyickie organizacje zrzeszone w Osi Oporu będą nadal kąsać państwo żydowskie i kawałek po kawałeczku destabilizować region, może doprowadzić do ostatecznego upadku projektu Izrael.

Marcin Lupa
Marcin LupaAbsolwent Wydziału Prawa i Administracji UWr poświęcający swój czas wolny na rekonstrukcję historyczną przedwojennego Wojska Polskiego oraz studiowanie historii XX wieku. Z zamiłowania biegacz i miłośnik górskich wędrówek, interesujący się geopolityką, astronomią, muzyką, książkami (od biografistyki i literatury faktu po klasyki fantastyki) i filmami wojennymi.