Rafał Smoczyński
Zetknąłem się kiedyś z prostym, ale ciekawym opisem dynamiki rozwoju wczesnego chrześcijaństwa. Był to podział na początkowy okres Piotrowy i późniejszy, dynamiczny okres Pawłowy. Ten pierwszy okres miał się charakteryzować wzrastaniem uczniów Chrystusa w wierze, nadziei i miłości, otrzymywaniem formacji duchowej, powolnym zdobywaniem śmiałości. Okres Pawłowy to apostolska ekspansja duchowego potencjału, wcześniej rozwiniętego w ukryciu.
Wspominam ten schemat, aby sobie lepiej uzmysłowić prawdę, że zdolność do ekspresji apologetycznej nie jest zwykłą sztuką oratorską, że wymaga dojrzałości duchowej. Zharmonizowane widzenie rzeczywistości, gdzie pasja tropienia ,,zła tego świata” ani naiwny optymizm nie deformuje prawdy, jest zasługą spojrzenia nadprzyrodzonego na historię i człowieka. Takie spojrzenie wypływa z życia wewnętrznego.
Wiem, że krytyka często poprzedza apologię. Krytyka porządku świata bez Boga jest nierzadko pierwszym rozpoznaniem w wierze, pierwszą diagnozą religijną. To nie jest mało. Jednak to nie wystarcza, a na pewno nie zachwyca. Zachwyca apologia. Dzieje się tak być może dlatego, bo ujawnia się w niej ciągłość tej samej prawdy, na przestrzeni dziejów, prawdy która powraca stale w różnych świadectwach. W dziełach Ojców Pustyni, w książkach Johna Henry’ego Newmana, Gilberta Chestertona czy André Frossarda i wielu innych apologetów swoich czasów odnajduję siłę, której nie ma w żadnej, choćby najbardziej przenikliwej „rewolcie przeciw nowoczesnemu światu”. Apologeta naturalnie nie stroni od wskazywania błędów, nie skrywa się za fasadą ,,humanistycznej paplaniny”, kiedy należy wybrać ,,raczej świętość niż pokój”. Jednak to, że pisze czy mówi z mocą, nie jest tylko refleksem światła jego rozumu czy wyobraźni.
Prawdziwa apologia – jak ją rozumiem – jest zasadniczo wysiłkiem ukazania rzeczywistości Objawienia, taką, jakiej została przekazana Kościołowi i teraz trzymana jest w ,,glinianych naczyniach”. Wymaga stałego oczyszczania intencji, aby to Chrystus wzrastał, a chrześcijanin się umniejszał.
Dopóki będą żyli ludzie, świat będzie potrzebował ekspansji okresu Pawłowego. Tej ekspansji potrzebuje też współczesna kultura, która dławi się doczesnością. Jednak przewietrzenia obecnych areopagów nic da się przeprowadzić – jak to postulują niektórzy pesymistyczni krytycy współczesności budując samotne komandorie rycerskie, które trzeba mocno ufortyfikować, aby ocalić cokolwiek przed zalewem nowego barbarzyństwa. To nie jest roztropność, to jest rozpacz. Rozpacz może pokonać ufne przekonanie, że świat prawdziwie został odkupiony. Jeśli będziemy chcieli współpracować z Bogiem, pogłębiać nasze życie wewnętrzne, dostrzegać nadprzyrodzonym spojrzeniem obecność Stwórcy w zdarzeniach codziennego życia spowodujemy, że w nowym millennium Chrystus będzie królować.
Stefan Wilkanowicz
Oczywiście każdy chrześcijanin powinien szerzyć wiarę i jej bronić. Ale jak ?
Zauważmy najpierw, że w polskiej kulturze nie ma zwyczaju swobodnej rozmowy na tematy religijne – to tematy wstydliwe, zbyt osobiste. Owszem, w grupie, w czasie nabożeństwa czy jakiejś religijnej manifestacji dajemy wyraz naszym przekonaniom, ale prywatnie to raczej nie – chyba że chodzi o krytykowanie kleru. Rodzice nieraz mają kłopoty z odpowiadaniem dzieciom na teologiczne pytania – nie tylko dlatego, że już zapomnieli o katechezach lat dziecinnych, ale przede wszystkim dlatego, że między sobą o tych sprawach nie rozmawiają. Potwierdziły to przeprowadzone przed laty szerokie badania nupturientów (czyli tych, którzy się przygotowują do kościelnego ślubu), którzy w większości wyznali, że właściwie nie znają przekonań religijnych partnera, bo o tych sprawach ze sobą nie rozmawiają …
Dlatego też apologia wiary kojarzy się z takimi czy innymi manifestacjami, które dotyczą obrony religii czy jakichś religijnych wartości lub symboli (o to najłatwiej), ale mają zazwyczaj dość świecki, wiecowy, nieraz nawet agresywny charakter.
Tymczasem apologia ma być przede wszystkim świadectwem i dialogiem (a nie meczem !). Najlepsze oczywiście jest postępowanie tego rodzaju, które może się obyć bez słów, samo ,,bije w oczy”, zmusza do zastanowienia i podziwu.
Niekoniecznie muszą to być wielkie czyny (te zdarzają się rzadko i tylko niektórym), na co dzień ważna jest wytrwałość w modlitwie i dobrych uczynkach, które nie polegają jedynie na doraźnym pomaganiu biedakom, ale także na stałej trosce o dobro wspólne na różnych poziomach – od dobra rodziny i mieszkańców bloku do dobra kraju i ,,globalnej wioski”. Ta codzienna , wytrwała troska o innych jest bardzo cennym świadectwem, także silni , bo długo oddziaływającym.
Ale chrześcijanin ma także świadczyć słowem, przekazywać Dobrą Nowinę, pomagać innym w znalezieniu drogi i postępowaniu na tej drodze. Nie znaczy to, że ma nauczać czy, co gorsza, pouczać (bo często pouczanie daje skutki odwrotne od zamierzonych). Ma obowiązek rozmawiać (obowiązuje to także księży !) z zachowaniem taktu i kultury, nie wciskać swych poglądów, lecz starać się dzielić z rozmówcą doświadczeniem swego życia chrześcijańskiego lub wspólnie z nim szukać pogłębienia życia.
Zarówno świadectwo życia, jak i słowa wymagają stałego uczenia się i także dzielenia się tą wiedzą. Bez tego uczenia się nie będziemy umieli ani rozmawiać, ani działać.
Syntezą apologii wiary jest po prostu naśladowanie Chrystusa. On się modlił i cierpiał za innych, rozmawiał z nimi, wskazywał im drogę, karmił ich i uzdrawiał. Czasami gromił i nawet używał bicza, ale to zupełnie wyjątkowo. Kiedy karmił, to równocześnie wskazywał na pokarm duchowy. Kiedy prosił o wodę, to zaraz mówił o ,,wodzie żywej”. Kiedy uzdrawiał to wskazywał na wiarę, która uzdrawia.
To wszystko jest nam dostępne – choć w bardzo niedoskonały sposób. Trzeba się tylko przyzwyczaić do tego, że to jest normalny sposób życia chrześcijanina.
Esej został opublikowany (7 lutego 1999 roku) w Azymucie (Redagowany przez Instytut Tertio Millennio od kwietnia 1998 do maja 2003 roku comiesięczny dodatek religijno-społeczny do Gościa Niedzielnego.)