O apologii wiary uwag kilka

Częstokroć w czasie rekolekcji adwentowych lub wielkopostnych spotkać można młodych ludzi mówiących o sobie: „po prostu chrześcijanie”. Niezainteresowani zbytnio głoszonym Słowem, stoją przed kościołami gotowi do „nawracania” wychodzących wiernych. Charakterystycznym rysem ich chrześcijaństwa jest przede wszystkim odejście od Kościoła , który przeszkadza im – jak twierdzą – w pełni żyć Ewangelią. Pewnego razu, przejęta swoją apostolską misją, sama postanowiłam jednego z nich nawrócić. Podczas naszej żywiołowej dyskusji próbowałam wyłożyć mojemu rozmówcy całe bogactwo katolicyzmu. Po godzinie szermierki słownej i żonglowania cytatami z Pisma Świętego zapaliło się w mojej głowie światełko STOP.

Z niemałym wstydem powracam do tego wydarzenia, tym bardziej że nie zdążyłam wtedy naprawić sytuacji i młody mężczyzna odszedł, ciskając pod nosem gromy na „innowierców”. Otworzyłam ten obraz jako przykład wybitny nieprofesjonalnej ewangelizacji. Spróbujmy zatem odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czym jest ów profesjonalizm, bez którego o ewangelizacji czy apologii mówić nie można?

W naszych rozważaniach przydatne będzie przypomnienie słów Pana Jezusa: „gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6, 5).

 

W tej ewangelicznej izdebce tkwi pierwszy sekret profesjonalizmu. Ona właśnie, niepozorna i pogrążona w półmroku człowieczej samotności w obliczu Stwórcy, jest źródłem, z którego wytryska prawdziwa apologia. Z obcowania sam na sam z Bogiem rodzi się siła i umiejętność głoszenia Słowa.

 

Święty Dominik, założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, był przede wszystkim człowiekiem pogrążonym w modlitwie. Potrafił spędzać całe noce w kaplicy, rozmawiając z Panem. Modlił się w czasie marszu, a podczas Eucharystii wzruszał się do łez. Na wielu obrazach Fra Angelico Dominik całuje krzyż, przy którym stoi. Nie byłby tak znakomitym kaznodzieją, gdyby – dosłownie lub w głębi swojego serca – nie przebywał w Izdebce, gdzie już bez otaczających go tłumów trwał w obecności Najwyższego. To Duch Święty jest „głównym sprawcą nowej ewangelizacji”, napisze Papież [Jan Paweł II – przyp.red.] w Tertio millennio adveniente (45). Warto pamiętać te słowa, gdyż w rzeczywistości apologia może być naszym dziełem tylko w pięćdziesięciu procentach. W przeciwnym razie istniałoby niebezpieczeństwo, iż zaczniemy głosić własną chwałę, dumni z wrodzonych talentów oratorskich.

Uzupełnijmy refleksję o profesjonalizmie innymi słowami Chrystusa, również z Ewangelii św. Mateusza: „Co wam w ciemności mówię, powtarzajcie w świetle, a co na ucho słyszycie, rozgłaszajcie na dachach„. Oto gdzie mamy skierować swoje kroki po wyjściu z Izdebki. Stawanie na Dachach pociąga jednak za sobą pewne konsekwencje. Tam już każdy nas zobaczy i, co gorsza, niekoniecznie zaakceptuje. Nie jest prosto mówić o Bogu wszem i wobec; wzruszenie ramion czy zdziwione spojrzenia znajomych mogą być niekiedy gorsze od jawnego wyszydzenia. Czy nasza wiara jest na tyle żywa, żeby uzdolnić nas do powtórzenia za św. Justynem, iż „przejęci pragnieniem żywota wiecznego i czystego, dążymy do obcowania z Bogiem (…) i jak najchętniej składamy wyznanie” ? Po wtóre, samo stawanie nie wystarczy, jeśli nie będziemy na owych Dachach odpowiednio się zachowywać.

 

Łatwo ewangelizację zamienić w agitację, a natchnieni prorocy często są zwykłymi bigotami.

 

Zgadzam się ze Stefanem Wilkanowiczem, że w apologii niezmiernie ważny jest dialog, którego zabrakło w opisanej na początku sytuacji. Dialogu nie stanowią dwa monologi licytujących się adwersarzy ani nabijanie punktów w meczu, przed jakim ostrzega Wilkanowicz. A dialog apologetyczny nie przyniesie owoców, jeśli nie spełni kilku warunków. Primo: to truizm, ale nie sposób głosić skutecznie Ewangelii nieewangelicznymi metodami. Ziejący nienawiścią obrońca wiary zyskuje tylko tyle, że sam zostanie znienawidzony. Poza tym w głowach wielu mogą się zrodzić wątpliwości: co jest najważniejsze dla naszego apologety ? Czy rzeczywiście Pan Bóg, czy też rozłożenie przeciwnika na obie łopatki w celu poprawienia sobie samopoczucia? Niestety, przykładów takiej apologii nie brakuje. Secundo, w dialogu potrzeba stanowczości (nie ślepego uporu). Otwartość i życzliwy stosunek do rozmówcy nie oznaczają bowiem rezygnacji z jednoznaczności własnych poglądów. Tertio, ważne jest świadectwo jako swoista preewangelizacja – niezbędny fundament, na którym buduje się prawdziwą apologię. Potęgę świadectwa znów ukazuje wydarzenie z życia św. Dominika. Na miejsce dysputy z heretykami udał się boso, nie godząc się ponadto na obstawę zbrojnego orszaku. Zgubiwszy drogę, spytał o nią napotkanego człowieka, nie wiedząc, że rozmawia z heretykiem. Ów pokierował Dominika ścieżką kaleczącą jego bose stopy. Koniec końców heretyk nawrócił się dzięki „radosnej cierpliwości” Kaznodziei, który bez słowa znosił ból.

Fascynujący jest św. Dominik w swoim apologetycznym profesjonalizmie, tak zgodnym z zasadą Contemplata aliis tradere, a który ja nazywam profesjonalizmem Izdebki i Dachów. Jego specyfika tkwi w tym, by z zaciemnionej samotni intymnego spotkania z Bogiem zawsze wychodzić na zewnątrz i „to, co On mówi w ciemności  powtarzać na świetle”. Niezbędne są jednak oba te elementy: jeśli spróbujemy wejść na Dachy, omijając Izdebkę, szybko się z nich ześliźniemy. Gdy z kolei na Izdebce poprzestaniemy, nie wypełnimy woli Tego, z którym się w niej spotkamy.

 

Esej został opublikowany 4. kwietnia 1999 roku w Azymucie (Redagowany przez Instytut Tertio Millennio od kwietnia 1998 do maja 2003 roku comiesięczny dodatek religijno-społeczny do Gościa Niedzielnego.)