Ordo amoris kontra polityka migracyjna

W ostatnich miesiącach gwałtownie zmieniają się kierunki polityki zagranicznej i wewnętrznej, w które wplatają się… wątki teologiczne.

Amerykańska teologia polityczna

Pod koniec stycznia, w wywiadzie dla telewizji Fox News, świeżo zaprzysiężony wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance zaskoczył amerykańską (i nie tylko) opinię publiczną, wywołując gorącą medialną debatę. Emocje wzbudziła przede wszystkim wypowiedź na bardzo aktualny w USA temat migracji. Vance krytykował postawę osób odczuwających więcej współczucia dla obywateli innych państw, którzy niekoniecznie legalnie dostali się do Stanów, niż dla własnych współrodaków. W wywiadzie powołał się pośrednio na, jak to określił, „starożytną chrześcijańską koncepcję”, tworzącą hierarchię miłowania, a zatem nakazującą w pierwszej kolejności kochać rodzinę, później rodaków, a później dopiero każdego innego człowieka.

Jako że słowa te odbiły się szerokim echem w mediach, dyskusja przeniosła się na poziom portalu X. Tam już wprost, w odpowiedzi na krytykę ze strony Rory’ego Stewarta, Vance powołał się na koncepcję ordo amoris – porządku miłości. Jako katolików, cieszyć nas może, chociaż z pewnością chwilowe, zainteresowanie opinii publicznej klasyczną chrześcijańską koncepcją, nieco zapomnianą wśród skarbów mądrości Kościoła. Umiejscawiając jednak te słowa na tle innych działań i słów Vance’a można mieć jednak wątpliwości, czy nie wyświadcza on Kościołowi niedźwiedziej przysługi. Jednak szkopuł sprawy tkwi w czym innym – czy amerykański wiceprezydent, protestancki konwertyta, słusznie powołuje się na porządek miłowania, broniąc w ten sposób polityki migracyjnej nowej administracji Donalda Trumpa?

A jeśli kto nie dba o swoich…

Zacznijmy od wyjaśnienia genezy pojęcia. Jego pierwotnych źródeł możemy szukać w Piśmie Świętym. Św. Paweł w Liście do Tymoteusza, wskazując na zasady pomocy wdowom w młodym jeszcze Kościele, poleca je najpierw trosce własnych dzieci, dopiero potem wspólnoty. Dalej pisze też: A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego (1 Tm 5,8).

Opierając się na fundamencie Pisma Świętego, Augustyn z Hippony, jeden z ojców i doktorów Kościoła, jako pierwszy sformułował i nazwał tę koncepcję w swoim dziele Państwo Boże: „Zdaje mi się przeto, że krótko a trafnie określiliśmy cnotę jako porządek miłowaniu (ordo amoris)”. Święty Augustyn dochodzi do wniosku, że grzech ludzki jest skutkiem zatracenia owego porządku – zbytniego poważania dobra niewartego takiego starania, i zaniedbania takiego, o jakie człowiek w danych okolicznościach powinien się starać. Chociaż więc „wszystkich należy jednakowo kochać”, to jednak „[…] nie wszystkim możemy pomóc, więc trzeba pomagać tym, którzy ze względu na miejsce, czas albo inne okoliczności niejako losem są z nami bliżej złączeni” (św. Augustyn, O nauce chrześcijańskiej).

Św. Tomasz rozwija jeszcze tę myśl, poświęcając jej jeden z artykułów Sumy teologicznej (S.Th.). Jak wskazuje, wydawać się może, że skoro wszystkim ludziom powinniśmy życzyć tego samego dobra (zbawienia), to wszystkich jednakowo kochamy. Perspektywę zmienia jednak aspekt negatywny. Brak miłości rodziców jest większą niesprawiedliwością wobec nich niż brak miłości dla przypadkowego przechodnia (S.Th., II-II, q. 26). Akwinata podkreśla również, że jeśli miłość jest cnotą, to musi też być poddana rozumowi. Podlega logicznemu porządkowi, a zatem hierarchii.

Wróćmy jednak do kluczowego pytania: czy koncepcja ordo amoris może być teologicznym uzasadnieniem masowych deportacji migrantów, mających obecnie miejsce w Stanach Zjednoczonych?

Na granicy most, nie mur

10 lutego papież Franciszek wystosował do biskupów amerykańskich list, chcąc w tej sytuacji politycznej pobudzić ich do większej wrażliwości na godność osobową migrantów. Odniósł się w nim pośrednio do słów Vance’a, wskazując, że porządek miłowania musi być interpretowany z perspektywy przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, a więc – według papieża – jako wezwanie do „budowania braterskiej wspólnoty otwartej na każdego” [tłum. własne]. Franciszek widzi w działaniach amerykańskiego rządu niebezpieczeństwo przedkładania interesu narodowego ponad dążenie do budowania mostów między ludźmi.

Czy niepokój papieża jest jednak słuszny? Czy ordo amoris rozumiane jako dbanie w pierwszej kolejności o dobro własnej rodziny czy wspólnoty jest sprzeczne z katolicką nauką społeczną?

Największym wyzwaniem dla polityka chcącego pozostać wiernym magisterium Kościoła jest znalezienie balansu pomiędzy prawem człowieka do opuszczenia swojego kraju ze słusznych powodów (Pacem in terris, 25) oraz prawem państwa do ochrony własnych granic. Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK) w punkcie 2241 mówi, że władzom wolno prawnie regulować migrację, gdyż jest to potrzebne dla zachowania dobra wspólnego. Na migrantach również spoczywa odpowiedzialność: powinni z wdzięcznością szanować kulturę społeczeństwa, które ich przyjęło, respektować jego prawo i przyczyniać się do jego rozwoju (ibidem). Z tego punktu nauczania można też wyciągnąć wniosek, że jeśli powodem migracji nie jest poszukiwanie „bezpieczeństwa i środków do życia”, władze nie są zobowiązane ich przyjąć. Natomiast zasada preferencyjnej opcji na rzecz ubogich wskazuje na potrzebę serdecznego przyjęcia tych, którzy uciekają od głodu i wojen.

Sprzeczność, której nie ma

Ostatecznie wydaje się, że sprzeczność między porządkiem miłowania a otwartością na przybyszów jest pozorna. Nie można sądzić, że dbając najpierw o własne dzieci i współmałżonka, nie wystarczy nam już miłości dla nikogo innego. Przeciwnie – gdy porządek zostanie zachowany, dalsi bliźni powinni być kochani w takim stopniu, w jakim tego od nas potrzebują. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie wręcz potwierdza omawianą koncepcję; Samarytanin mógł przecież zachować swoje pieniądze i pomóc większej liczbie innych potrzebujących osób, zamiast skupić swój czas, wysiłek i majątek akurat na tej jednej, którą Bóg pozwolił mu spotkać na swojej drodze. W Ewangelii św. Łukasza potwierdza się refleksja Augustyna, przytoczona także w Sumie teologicznej: „Pomagaj przede wszystkim, stosownie do okoliczności, miejsca, czasu, czy potrzeby, tym, którzy są ci bliżsi niż ci, co ci są bliscy dzięki przypadkowi” (S.Th., II-II, q. 26, a. 6).

Paradoksalnie, ściślejsza kontrola i selekcja osób przekraczających granicę, łącznie z (czasami demonizowanymi) deportacjami przestępców w razie konieczności, mogłaby przyczynić się do lepszej realizacji miłosierdzia chrześcijańskiego. Obywatele państwa nie obawialiby się wzrostu przestępczości, a więc dobro społeczności bliższej, pozostającej zawsze pod szczególną opieką państwa – wspólnoty narodowej – pozostawałoby chronione. Równocześnie państwo byłoby w stanie przyjąć więcej osób rzeczywiście potrzebujących, które chciałyby zasymilować się ze społeczeństwem goszczącym, nie naruszając jego obyczajów.

Jak wiadomo, proste rozwiązania trudnych problemów rzadko są tak skuteczne, jak się wydają. Będziemy śledzić społeczną skuteczność teologicznych wędrówek intelektualnych J.D. Vance’a i ich wpływ na amerykańską geopolitykę.

 

Instytut Tertio Millennio, stawiając sobie za cel popularyzację nauczania społecznego Kościoła, ceni pluralizm opinii służący prawdzie, przy zachowaniu kultury dyskusji i wzajemnego szacunku. Teksty z tego działu przedstawiają opinię autorów, które nie zawsze odzwierciedlą poglądy redakcji – zapraszamy do polemiki z nimi, również na łamach tertio.pl.

Anna Tarnacka
Anna TarnackaStudentka prawa na Uniwersytecie Warszawskim, pasjonatka wszystkiego co iberyjskie (zatem również portugalskie). Próbuje dowiedzieć się o świecie wszystkiego, co przybliży ją do Prawdy. Zakochana w Tradycji katolickej i historii Kościoła, chociaż ta nie zawsze była prosta.