- Kościół z właściwą sobie rozwagą patrzy na kwestie suwerenności państw i narodów, tak jak na suwerenność rodziny i jednostki
- Dla katolika nie istnieje problem tzw. “podwójnej lojalności” – wyboru pomiędzy miłością Boga a Państwa
- Istnieje jednak porządek, w którym wpierw kocha Boga, i dopiero z tej miłości wypływa zdolność do kochania ludzi, wspólnoty, świata go otaczającego.
11. listopada jak co roku przypomina nam o wielkim darze, ale i zadaniu, jakim jest wolność; mówił o tym oczywiście św. Jan Paweł II w swoim jasnogórskim kazaniu z 1983 roku, ale również Kościół naucza o tym od dawna. Państwo i naród – słowa te wymagają rozróżnienia, ale nie antagonizacji – są w naturalny sposób bliskie człowiekowi, który został stworzony nie do życia w egoizmie, ale w miłości własnej.
Miłość własna bowiem nie ma w sobie nic z samolubstwa, interesowności i innych złudnych dróg do osiągnięcia szczęścia, często jednak promowanych przez materialistów i nihilistów jako sposób na ucieczkę od rzeczywistości. Inaczej nas jednak nauczał Jezus powołując do służby sobie nawzajem (Mk 9, 35) i miłowania bliźniego tak, jak miłujemy samych siebie (Mk 12, 31). W różny sposób chrześcijanie wypełniają te wezwania; działalność charytatywną, aktywizm społeczny, działalność we wspólnocie lokalnej; poprzez codziennie małe uczynku dobra, poprzez wypełnianie zadań swojego stanu etc. 11. listopada zatrzymajmy się choć na chwilę i pozwólmy sobie na chwilę zadumy nad możliwością pełnienia ewangelicznego posłannictwa w kontekście niepodległości kraju.
Osiem miliardów jednostek
Bóg dał człowiekowi ziemię, aby czynił sobie ją poddaną, mówi Pismo. Poprzez tysiąclecia mniej więcej tym właśnie zajmowaliśmy się jako ludzkość – nieraz w zgodzie z boskimi przykazaniami, nieraz pogwałacając je myśląc, że tak będzie lepiej. Antropologia, historia i socjologia dostarczają nam narzędzi pozwalających stwierdzić, że życie wspólnotowe było zasadniczo wspólnym mianownikiem rozsianych po globie jednostek, liczonych w setkach tysięcy aż po współczesną gromadę ośmiu miliardów “siebie samych” rozciągających się poprzez doliny, góry, lasy, stepy, pustynie i oceany. Nigdy nie rozciągały się te tysiące i miliardy samotnie.
Na miejscu pierwszym znajduje się oczywiście rodzina, która stanowi podstawę każdego państwa i narodu; bez niej bowiem niemożliwe jest dalsze przekazanie pewnego kodu kulturowego, który nas spaja.
To rodzina jako pierwsza wychowuje młodego człowieka na prawego obywatela, i to w jej ramach przeżywa on najważniejsze momenty swojego pobytu na ziemi: w niej uczy się szanować i kochać dobro, dla którego z kolei zakłada swoją własną rodzinę, i dla którego pracuje, żyje i umiera.
Podobnież jak rodzina, na drodze człowieka ku Zbawieniu stoją różnorakie inne wspólnoty: kluby, stowarzyszenia, parafie, organizacje, miejsca pracy i setki innych. W nich wszystkich człowiek kształtuje się i w nich wszystkich powołany jest do ewangelizowania słowem, przykładem, czynem i każdą inną sposobnością. Tak też Polacy mają swój kawałek ziemi, swoich współobywateli, swoje miasta i wsie a wreszcie sejmy i sejmiki. Nie zostały one dane z życzliwości czy dla humoru jakiegoś cesarza albo króla. Odkąd Polacy odczuwać zaczęli wspólnotowość narodową pod zaborami (nic tak nie jednoczy przecież jak wspólny ucisk) przeszli długą drogę poprzez kilka powstań i dwie wielkie wojny, a wreszcie przez piekło marksistowskiej, dehumanizującej kontroli sowieckiej.
Ten kawałek ziemi, rozciągający się od Tatr po Morze Bałtyckie, od Odry po Bug wsiąknął tak wiele krwi i łez, że wrażenie można odnieść jakby jego gleba, napuchnięta tą mieszanką, błagała o choć trochę więcej miłości w sercu ludzi ją przemierzających. Państwo, którego stolica w Warszawie rozciąga swoją kontrolę na szesnaście województw i blisko czterdzieści milionów ludzi jest młode, i chociaż postawiło już swoje pierwsze kroki, to nadal uczy się otaczającej jej rzeczywistości. Pamięta spuściznę poprzednich pokoleń, ale musi odnaleźć własny charakter i pomysł na życie.
Państwo jako dobro wspólne
Katolik żyjący w Polsce, jak i każdym innym państwie na świecie, ma swoje zobowiązania wobec niej samej i jej mieszkańców nadane od Boga i Kościoła wyrażającego jego wolę. Myli się kto chowa sprawę wiary przed sprawami publicznymi; “nikt nie zapala lampy i nie stawia jej pod korcem” (Łk 8, 16). Jeśli uznajemy, że państwo jest naturalnym konstruktem społecznym dla człowieka (KKK 1882), to logicznym jest, że chcemy dbać o nie tak, aby służyło jako dobro wspólne. Zawsze przychodzi mi na myśl genialny zapis prawny z XVII-wiecznej Nowej Anglii przywołany przez Alexisa de Tocqueville’a w jego „O demokracji w Ameryce„:
“Zważywszy że Szatan, nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego, w ciemnocie człowieka znajduje swoje najpotężniejsze oręże oraz (…) zważywszy, że wychowywanie i kształcenie dzieci jest jednym z najważniejszych interesów państwa, w obliczu Boga… [tu następuje powołanie szkół gminnych – przyp. autor]”
Piękne stwierdzenie: potrzeba powszechnej edukacji wynika z walki z siłami nieczystymi, chętnie wdzierającymi się do słabych umysłów. Mówimy o drugiej połowie XVII wieku! W podobnym duchu pisał J. S. Mill, liberał angielski, uznając odmowę edukacji dzieci za rodzaj przemocy wobec nich i uznawał, że tak postępujący rodzic płacić powinien grzywnę. Kościół nie odstaje od takiej postawy, stwierdza wręcz, że świeccy “Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i zdolności (…) przysługuje im prawo, a niekiedy nawet obowiązek wyjawiania swego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła oraz – zachowując nienaruszalność wiary i obyczajów (…) – podawania go do wiadomości innym wiernym”. Tak jak poszerzamy swoje zdolności i wiedzę, by jeszcze lepiej służyć Kościołowi, podobnież winni jesteśmy swoim współobywatelom zwiększać swoje możliwości pracy dla dobra wspólnego.
Służba państwu i innym jego uczestnikom nie oznacza w żadnej mierze obowiązku podporządkowania się jego akcjom i polityce, wbrew przeciwnie; interesem i zadaniem chrześcijan jest sprzeciw tym aspektom państwa, które uderzają w obywateli, które interes państwa i narodu traktują jako cel sam w sobie a nie środek do polepszenia świata. Podobnie jak “istnieje nie po to, by niszczyć prawo natury, ale by je chronić” (Centesimus Annus, 1991), Państwo ma służyć obywatelom a nie traktować ich jako elementy maszyny. Ale jak to, obywatele służyć mają państwu, a państwo obywatelom? Pozornie wykluczająca się zależność nabiera głebi i sensu, gdy spojrzy się na nią z perspektywy chrześcijańskiej, w której służba to nie poddańcze wypełnianie rozkazów, ale szczególny wyraz troski i dbałości.
Pozbawienie filozofii politycznej tej duchowej perspektywy prowadzić może bądź to do założeń kolektywistycznych (spośród wszelkich denominacji totalitarnych systemów oscylujących wokół socjalizmu i faszyzmu najpełniej chyba tę ideę ujął włoski dyktator, Benito Mussolini, twierdząc, że „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciw państwu”) lub egoistycznych; libertariańskich, nihilistycznych, w których człowiek sam jest dla siebie a każdy inny jest potencjalnym zagrożeniem, konkurencją.
Nie chodzi o podatki
Część ludzi nie zasługuje na posłuszeństwo; chcący źle dla innych muszą zostać powstrzymani, czy to poprzez wezwanie do opamiętania, czy to poprzez pojmanie i resocjalizację (KKK 2266). Podobnie, państwo które pragnie zła – np. wojny, wyzysku, prześladowań – musi zostać sprowadzone na dobrą drogę. Czasami konieczna jest interwencja sił zewnętrznych, co często wiąże się z tragedią starcia zbrojnego i chaosu z niego wynikającego. Mądry i dobrze ukształtowany w sumieniu naród jednak sam potrafi rozpoznać zło i mu się przeciwstawić, im bardziej pokojowo tym lepiej. Wiedzą o tym dobrze nasi sąsiedzi, którzy widząc okrutną niesprawiedliwość marionetkowych rządów sprzed 2014 roku powstali przeciwko ciemiężycielom ziemi i ludu Ukrainy; przypłacili to straszną ceną, którą nadal spłacają w okopach wojny.
Rządzący państwami, ich doradcy, pomocnicy i konsultanci zobowiązani są również do służby (KKK 1884). Samo słowo minister nawiązuje przecież do łacińskiego określenia na sługę, pomocnika, a określenie premier nie oznacza „primusa” w sensie człowieka ponad innymi; wręcz przeciwnie, szczególnie dobrze oddaje naturę tej funkcji dewiza „primus inter pares„, „pierwszy pośród równych„. Przykładów można mnożyć, chodzi jednak o podkreślenie zasady: władza w dobrze pojmowanym prawie nie oznacza kontroli, ale szczególną możliwość usługiwania szerszej społeczności, która zazwyczaj dobrowolnie powierza ją osobom o najlepszych ku temu umiejętnościach (a przynajmniej tak powinno być…). Relacja państwo-obywatel jest jednak z natury swojej dwustronna.
Tak jak osoby delegowane do sprawowania różnorakich urzędów na szczeblach lokalnych, krajowych a nawet globalnych mają powinność tej właśnie służby, tak też obywatele kierować się powinni duchem wspólnej staranności o kondycję państwa w którym żyją. Nie chodzi o podatki, które są bardzo zauważalnym, ale nie najważniejszym aspektem tej relacji. Nie chodzi nawet o fetyszyzację wyborów prezydenckich, parlamentarnych itd. które często są jedynym aktem życia w demokracji wielu ich uczestników. W służbie, którą obywatele są winni państwu, leży przede wszystkim staranność w dbałości o szeroko pojęte dobro. Różne są do tego drogi, ale z pewnością nie wiodą one w kierunku nieinteresowania się sprawami publicznymi. Dobrze wychowane dziecko będzie cennym i prawym obywatelem; dobrze wykonana praca ubogaci duchowo i materialnie nie tylko człowieka, ale również wspólnotę; każda akcja podjęta w celu pobożnego wypełniania obowiązków swojego stanu prowadzi do wzrostu jednostki, a przez to całego narodu i państwa.
J. R. R. Tolkien napisał, że „głównym celem życia dla każdego z nas jest powiększać zgodnie z naszymi zdolnościami, i za pomocą wszelkich dostępnych nam środków, naszą wiedzę o Bogu i pod jej wpływem wielbić Go oraz Mu dziękować„. Ta sentencja odnieść się może również dla państwa, które przecież jest wynikiem takiej organizacji życia publicznego, która przede wszystkim służy dobru wspólnemu; a kto służy właściwie rozumianemu dobru wspólnemu, służy również Bogu, od którego ono pochodzi.
I nie ma podstaw by twierdzić, że interes tego czy innego państwa stoi w sprzeczności z Bogiem, chyba że mowa o państwie złym, gnuśnym, żerującym na szczęściu swoich obywateli i majątku sąsiadów. Taki „smok” pośród państw musi zostać przywrócony do wspólnoty państw sprawiedliwych dla dobra wszystkich.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030