Wojna w Ukrainie stała się dla dyplomacji Stolicy Apostolskiej najpoważniejszym testem od dziesięcioleci. W starciu z otwartą, cyniczną agresją zasada bezstronności, mającej chronić rolę Watykanu jako potencjalnego mediatora, została wystawiona na próbę. W ostatnich latach ostrożność Franciszka nie była jednak czymś nowym, a raczej echem dawnych obaw i wyborów decydujących o życiu i śmierci.
Logika watykańskiej strategii dyplomatycznej ukształtowała się w ogniu II wojny światowej. Jej ważną zasadą jest unikanie publicznego wskazywania winnych i potępiania konkretnych państw. Ta strategia nie wynika z obojętności, lecz z pragmatyzmu. Celem jest utrzymanie otwartych kanałów komunikacji z wszystkimi zaangażowanymi, co pozwala zachować pozycję ewentualnego rozjemcy oraz, co często ważniejsze, umożliwia niesienie pomocy humanitarnej ofiarom po obu stronach frontu. Stolica Apostolska pozostaje więc bezstronna, ale nigdy neutralna – jej działania zawsze podporządkowane są ocenie moralnej i trosce o los ludności cywilnej.
Lekcje z przeszłości
Ta ostrożność, charakterystyczna w szczególności dla Piusa XII, stanowiła świadomy zwrot od bardziej konfrontacyjnej polityki jego bezpośredniego poprzednika, Piusa XI. Zaledwie dwa lata przed wybuchem wojny, w marcu 1937 roku, Pius XI opublikował w odstępie kilku dni dwie potężne encykliki potępiające wprost dwa totalitaryzmy. W Mit brennender Sorge, napisanej w języku niemieckim i skierowanej przeciw nazizmowi, nazwał ubóstwienie rasy i państwa „bałwochwalstwem” i fałszowaniem porządku boskiego.
Dokument, w którego redakcję zaangażowany był kardynał Pacelli (przyszły Pius XII), potajemnie przemycono do Niemiec, rozprowadzono i odczytano z ambon niemieckiego Kościoła katolickiego w Niedzielę Palmową, wywołując furię reżimu. Z kolei w encyklice Divini Redemptoris Pius XI określił „bezbożny komunizm” jako system „zły w samej swej istocie” i „szatańską zarazę”, nie pozostawiając miejsca na dyplomatyczną dwuznaczność. Pius XI uważał, że wobec tak fundamentalnego zła moralnym obowiązkiem jest otwarte i bezkompromisowe potępienie.
Jego następca w 1939 roku wiedział już jednak, że w starciu z totalitarnym reżimem publiczne potępienie może pogorszyć los ofiar, zamiast go polepszyć. Wybrał więc inną drogę: dyplomację dyskretnych nacisków, cichych interwencji i zakulisowej pomocy, prowadzonej przez rozbudowaną siatkę kościelnych instytucji. Jego ostrożność, tak często krytykowana jako milczenie, była w istocie wyborem metody, którą uznał za jedyną możliwą do ratowania życia w warunkach totalnej wojny.
O zasadności tej postawy świadczyły późniejsze wydarzenia. Na przykład w okupowanej Holandii tamtejsi biskupi katoliccy 11 lipca 1942 roku wydali głośny, publiczny list protestacyjny przeciwko deportacji Żydów. Reakcja nazistów była natychmiastowa i brutalna. W sierpniu 1942 roku represje uderzyły nie tylko w autorów listu, ale przede wszystkim w tych, których chcieli ochronić. Aresztowano i wywieziono do obozów zagłady setki Żydów, którzy przeszli na katolicyzm, w tym filozof Edytę Stein (św. Teresę Benedyktę od Krzyża).
Przyjęta przez Piusa XII strategia nie była jednak jedyną, którą stosowali jego następcy. Jan Paweł II, opierając się na tych samych doświadczeniach, twórczo rozwinął watykańską dyplomację, nadając jej nową dynamikę i moralną klarowność. Nie odrzucając zasady bezstronności, nadał jej bardziej aktywny i publiczny wymiar. Jego pontyfikat stał się serią precyzyjnych, strategicznych interwencji, które na nowo zdefiniowały rolę Stolicy Apostolskiej na arenie międzynarodowej.
Jednym z najważniejszych kroków była kwestia ingerencji humanitarnej. W obliczu ludobójstwa w Bośni, gdy dyplomacja okazała się bezsilna, a ludność cywilna była systematycznie masakrowana, Jan Paweł II ogłosił, że społeczność międzynarodowa ma moralny obowiązek interweniować, by rozbroić agresora. Było to jednoznaczne odrzucenie pacyfistycznej bierności, która w stuleciu wojen bynajmniej nie była strategią Watykanu, ale bywała mu przypisywana.
Jednocześnie doktryna ta nie była bezwarunkowym poparciem dla interwencji Zachodu. Gdy w 1999 roku NATO rozpoczęło bombardowania Kosowa z pominięciem mandatu ONZ, papież ostro skrytykował tę akcję, widząc w niej przejaw niebezpiecznego prawa silniejszego. Jego celem był porządek międzynarodowy oparty na prawie i instytucjach, a nie na hegemonii jednego mocarstwa. Z tych samych powodów sprzeciwiał się interwencji w Iraku w 2003 roku, trafnie przewidując, że zdestabilizuje ona cały region.
Papież mostów w czasach pożarów
Pontyfikat Franciszka przyniósł wyraźną zmianę tonu i strategii. Choć zakorzeniona w tej samej tradycji, jego dyplomacja w obliczu wojny w Ukrainie zdaje się bliższa ostrożności Piusa XII niż strategii Jana Pawła II. Franciszek od pierwszych dni inwazji przyjął dwoistą postawę, która dla wielu obserwatorów stała się źródłem konfuzji. Z jednej strony, jego potępienie wojny jako zjawiska było absolutne i bezkompromisowe. Z drugiej – w przypadku ataku na Ukrainę unikał jednoznacznego wskazania Rosji jako agresora, co sam tłumaczył jako celową strategię.
Już 27 lutego 2022 roku, zaledwie trzy dni po inwazji, papież grzmiał: „Kto prowadzi wojnę, zapomina o ludzkości. […] Oddaje się diabolicznej i perwersyjnej logice broni, która jest najbardziej odległa od Woli Bożej”. W kolejnych tygodniach określał konflikt jako „okrutną i bezsensowną rzeź” oraz „świętokradztwo, ponieważ jest sprzeczne ze świętością życia ludzkiego”. Ten język moralnego oburzenia nie pozostawiał wątpliwości co do oceny samej agresji.
Jednak za tymi ogólnymi, choć mocnymi potępieniami, kryła się precyzyjna dyplomatyczna kalkulacja. W wywiadzie dla argentyńskiego dziennika „La Nación” Franciszek określił, że celem ostrożności w dyplomacji wobec Ukrainy czy Rosji jest umożliwienie realizacji celów takich jak zakończenie wojny czy pomoc humanitarna. Franciszek postawił na dyplomację, która nie pali za sobą mostów, aby zachować choćby cień szansy na mediację. Jego osobista wizyta w ambasadzie rosyjskiej dzień po inwazji była tego symbolicznym wyrazem – gestem mającym pokazać, że drzwi do dialogu pozostają otwarte.
Ten dyplomatyczny pragmatyzm łączył się z odmiennym, równie ważnym wymiarem pontyfikatu Franciszka: jego głęboko pastoralną i emocjonalną bliskością z ofiarami. W przejmującym liście do narodu ukraińskiego pisał: „Chciałbym dołączyć moje łzy do waszych i powiedzieć wam, że nie ma dnia, w którym nie byłbym blisko was i nie nosił was w moim sercu i moich modlitwach. Wasz ból jest moim bólem”. Wspominał imiona zamordowanych dzieci, „Kirę w Odessie czy Lisę w Winnicy”, nazywając ich śmierć „porażką całej ludzkości”. Tę bliskość manifestował również przez konkretne czyny, wysyłając na Ukrainę swojego jałmużnika, kard. Konrada Krajewskiego. Jak sam mówił, „obecność tam tych dwóch kardynałów jest obecnością nie tylko papieża, lecz całego ludu chrześcijańskiego, który chce wyrazić solidarność”.
Dyplomacja Franciszka postrzegała wojnę w Ukrainie nie jako odizolowany incydent, ale jako kulminację globalnych patologii, które piętnuje od początku swojego pontyfikatu. Był to dla niego fragment toczącej się „III wojny światowej w kawałkach”. W jego optyce korzenie konfliktu sięgają głębiej: do logiki zbrojeń, niesprawiedliwości ekonomicznej i tego, co w przemówieniu w Kongo nazwał „kolonializmem gospodarczym”. Jego płomienny apel „Ręce precz od Afryki!” odzwierciedla przekonanie, że świat jest areną, na której potężne interesy bezwzględnie wykorzystują słabszych. W tym kontekście agresja Rosji staje się tragicznym przejawem „bałwochwalstwa władzy” i porażką ludzkości, która „woli prężyć muskuły, gdy ludzie cierpią”.
Papież z innego świata
Franciszek był papieżem z innego świata, dla którego świat zachodni, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, to nie bezdyskusyjny sojusznik w walce o wolność, lecz siła opresyjna, kojarzona ze wspieraniem krwawych dyktatur w jego rodzinnej Ameryce Południowej. To zerwanie z tradycyjną, prozachodnią linią Watykanu stało się fundamentem jego własnej dyplomacji – nieprzewidywalnej i osobistej. Jego symboliczne gesty, jak na przykład wspólne niesienie krzyża przez Ukrainkę i Rosjankę podczas Drogi Krzyżowej w 2022 roku, bywały odbierane w Kijowie jako próba zrównania ofiary z katem.
Również wypowiedzi Franciszka wielokrotnie były wykorzystywane przez kremlowską narrację. W sierpniu 2023 roku zachęcał młodych Rosjan do pielęgnowania swojego dziedzictwa. „Jesteście spadkobiercami wielkiej Rosji, wielkiej Rosji świętych, królów, wielkiej Rosji Piotra Wielkiego i Katarzyny II, tego Imperium Rosyjskiego, wielkiego i oświeconego, o wielkiej kulturze i człowieczeństwie. Nigdy nie wyzbywajcie się tego dziedzictwa. Jesteście dziedzicami wielkiej matki Rosji”. Sam określił później te słowa jako niefortunne oraz zapewnił, że miał na myśli kulturę, a nie rosyjski imperializm.
Mimo to dla Ukrainy, która od wieków walczy o wyzwolenie spod rosyjskiej dominacji, takie słowa były szokiem. Były one instrumentalnie wykorzystywane przez rosyjską propagandę, która wyrywała je z kontekstu, by wspierać swoją ulubioną tezę: „nie wszystko jest tak oczywiste” (Не всё так однозначно).
Papież Franciszek podejmował działania, tworzące obraz niepozbawiony przynajmniej PR-owych sprzeczności. Wysyłał swoich zaufanych ludzi, jak kard. Matteo Zuppiego, w misje pokojowe, które, choć ostatecznie nieskuteczne i sprowadzone do mediacji w sprawie deportowanych dzieci, były wykorzystywane propagandowo przez Kreml jako dowód jego otwartości. Jednocześnie Watykan udzielił Ukrainie realnej pomocy: wysłał 260 tirów z darami, karetki i sprzęt medyczny. Wspomniane już osobiste zaangażowanie jałmużnika papieskiego, kard. Konrada Krajewskiego, podróżującego na linię frontu, było konkretnym wyrazem wsparcia, przeczącym tezie o obojętności.
Niejednoznaczność w spontanicznych wypowiedziach i gestach przyczyniła się do tego, że Stolica Apostolska straciła wiarygodność jako mediator w oczach obu stron wojny w Ukrainie. Dla Ukrainy Franciszek stał się prorosyjski, dla Rosji – pozostał reprezentantem Zachodu.
Wojna w Ukrainie postawiła więc dyplomację Franciszka na rozdrożach. Jego osobista wizja, oparta na perspektywie Globalnego Południa, zderzyła się z rzeczywistością brutalnej, imperialnej agresji. W efekcie, zamiast stać się skutecznym rozjemcą, papież pozostał tragicznym symbolem niezrozumienia – głosem, który chciał budować mosty tam, gdzie jedna ze stron była zainteresowana wyłącznie ich paleniem.
Franciszek zdawał się wierzyć, że jedyną drogą jest dialog za wszelką cenę. Zerwał z koncepcją wojny sprawiedliwej, stwierdzając w rozmowie z patriarchą Cyrylem (samej w sobie kontrowersyjnej), że „Wojny są zawsze niesprawiedliwe […] Kiedyś, nawet w naszych Kościołach, mówiło się o świętej wojnie lub wojnie sprawiedliwej. Dziś nie możemy tak mówić. Rozwinęła się chrześcijańska świadomość znaczenia pokoju”. Ta myśl była już obecna w encyklice Fratelli tutti.
Wojna w Ukrainie postawiła tę nadzieję pod znakiem zapytania. W oczach wielu Ukraińców i obserwatorów na Zachodzie watykańska bezstronność zaczęła wyglądać jak niezrozumienie natury reżimu, który nie postrzega dialogu jako drogi do pokoju, lecz jako oznakę słabości. Strategia Franciszka, choć szlachetna w intencjach, w starciu z bezwzględną siłą okazała się niewystarczająca. Świat, a zwłaszcza cierpiąca Ukraina, zamiast dyplomatycznej ostrożności posuniętej do granic, zdaje się potrzebować dziś moralnego autorytetu na miarę Jana Pawła II. Czy okaże się nim Leon XIV?