Polska sprawność w obszarze stosunków dyplomatycznych jest ściśle skorelowana z ogólnym chaosem organizacyjnym panującym w systemie zarządzania krajem. Kompetencyjna niejednoznaczność wynikająca z konstytucyjnego rozmycia zapisów utrudnia określenie tego czy to gabinet prezydenta czy też kancelaria premiera odpowiada za kreowanie polityki zagranicznej oraz brak strategicznego planowania. Panuje czysty „dojutrkizm” w obszarze stosunków międzynarodowych. Taki stan rzeczy wyłania się kart najnowszej książki Zbigniewa Parafianowicza „Polska na wojnie”; stanowi relację anonimowych urzędników na temat ostatnich blisko dwóch lat funkcjonowania dyplomacji.
Polskie 5 minut
Zbigniew Parafianowicz na początku przenosi nas do prezydenckiego ośrodka w Wiśle, gdzie w przeddzień wybuchu wojny na Ukrainie toczy się spotkanie polskich i ukraińskich dyplomatów, z Dudą i Zełeńskim na czele. Osoby uczestniczące w wydarzeniu opisują ten proces jako tzw. alkopolitykę, która podniosła poziom zaufania po obu stronach oraz umożliwiła znane wszystkim zbliżenie prezydentów, tak widoczne w pierwszych miesiącach konfliktu.
„Wisła była najlepszym spotkaniem, jakie na tym szczeblu odbyliśmy z Polakami.
Wcześniej miewaliśmy problem z tym, czego właściwie oczekują od nas”
Polityk ukraiński obecny w Wiśle
Niewiele osób pamięta, że inwazja rosyjska zastała naszego prezydenta podczas podróży powrotnej z Kijowa, o czym polska delegacja dowiedziała się się od wiceszefa Agencji Wywiadu, Dominika Dudy:
“Pytał, gdzie jesteśmy bo ‘się zaczęło’. Prezydent powiedział tylko, że jakby co to on nie wyobraża sobie tego, że trafia do niewoli. (…)Oświadczył nam, że jak gdzieś po drodze wylądują Rosjanie, trzeba będzie się bić aż do nadejścia odsieczy (…)”
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta
Zatem już po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny stosunki między Dudą a Zełeńskim były na tyle bliskie, że będący w potrzasku, zagrożony śmiercią prezydent Ukrainy często telefonował na Krakowskie Przedmieście, aby zwierzyć się prezydentowi Polski ze swych obaw i uczuć.
“Moim zdaniem w tych dniach on (Zełeński – przyp. red) chciał z Dudą po prostu pogadać.
Pożalić się „stary, jestem tutaj, a ten ch… atakuje”
Minister Y
W tamtym też czasie Polacy odgrywali kluczową rolę w kwestii przekazywania sprzętu stronie ukraińskiej oraz w nakłanianiu zachodnich sojuszników do zwiększonego wsparcia Kijowa. Zarówno strona amerykańska, jak i niemiecka były na początkowym etapie wojny sceptyczne do dostarczania ciężkiego sprzętu Ukraińcom. Pokazała to także sprawa samolotów MiG-29, które Polacy chcieli oddać za Bug dla Sił Zbrojnych Ukrainy; problemem okazała się ewentualna eskalacja konfliktu z Federacją Rosyjską. Warszawa zaproponowała przekazanie myśliwców przez bazę Rammstein, tak aby odpowiedzialność i ewentualne konsekwencje objęły całe NATO, jednak Amerykanie zareagowali na tą propozycję niejednoznacznie i spowodowali zamieszanie komunikacyjne w tej sprawie.
„Blinken powiedział, że polska propozycja pokazuje stopień skomplikowania problemu. Takich słów użył. Mówił też, że to decyzja rządu i on nie będzie się mieszał.”
Minister Z
„Rzecznik Rady bezpieczeństwa Narodowego USA (John Kirby – przyp. Red) z kolei oficjalnie skrytykował naszą decyzję. Mówił, że nie widzi sensu byśmy przekazywali MiGi do Rammstein.”
Minister X
Jakub Kumoch z kancelarii prezydenta uznał, że skoro oficjalne kanały zawodzą to trzeba przekazać myśliwce w sposób mniej konwencjonalny.
„Kumoch jechał po bandzie. Ale jemu było wolno. (…) Lubili Kumocha (Ukraińcy – przyp. red), jego ostrość, twardość, brutalność, poza tym on płynnie mówi po rosyjsku i ukraińsku. Potem oświadczono, że MiGi będą stały w pasie niedaleko granicy ukraińskiej. I zostawimy je tam dla ułatwienia rozłożone na części…”
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta
Pierwsze pół roku wojny, jak pamiętamy, charakteryzowało niesamowite zbliżenie dyplomatyczne pomiędzy Polską a Ukrainą, czego symbolem w tamtym okresie wydawała się „przyjaźń” między prezydentami obu krajów. Zełeński był szczególnie zawiedziony postawą Niemców, którzy robili wszystko, aby unikać przekazywania ciężkiego sprzętu dla Kijowa i politycznego angażowania się w konflikt. W innych przypadkach prezydent Ukrainy zachowywał się dość racjonalnie i z szacunkiem wyrażał się o osobach, które decydowały się przekazywać broń na Ukrainę.
„Scholza niewielu szanuje i nie słyszałem ani jednej pozytywnej wypowiedzi o Scholzu z ust Zełeńskiego. Co do Macrona, Zełeński mówi zawsze, że jego postawa nie jest jednoznaczna. Z jednej strony Macron ma idiotyczne pomysły na rozmowy z Rosjanami. (…) Natomiast Francja daje broń. Generalnie jest tak, że dopóki dajesz Ukrainie broń to jest OK. (…) Scholz nie daje broni, więc go nie szanują. Gdy zaczął dawać broń i pieniądze, zaczęli szanować.”
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta
Szybko zmieniające się realia
Trzeba przyznać, że właściwie do momentu katastrofy w Przewodowie relacje polsko-ukraińskie układały się rewelacyjne. Na pozór. Urzędnicy kancelarii prezydenta już wcześniej zauważyli zmianę w ukraińskim zachowaniu i ewidentne wyjście przed szereg Wołodymira Zełeńskiego, który po tragedii z ukraińską rakietą ewidentnie i ostatecznie zmienił narrację względem obozu rządzącego w Polsce. W dalszym czasie obserwowaliśmy już tylko afronty ze strony prezydenta Ukrainy oraz kijowskiego rządu, które ostatecznie zamieniły się w otwarty konflikt po wybuchu „afery zbożowej”.
„Przewodów był punktem zwrotnym. Zełeński uznał, że nie jesteśmy wystarczająco twardzi. Mylił się. Nie było nacisków ze strony USA. Rakieta była ukraińska, a on miał złe informacje. Jeszcze wtedy nie zauważyłem, że u Zełeńskiego coś się poważnie zmienia. Nie zauważyłem tego, że uważa nas za uzależnionych od Amerykanów. Oczywiście Ukraina by nie przetrwała ani jednego dnia wojny, gdyby Amerykanie zakręcili im kurek z pomocą. Ale Zełeński już był Napoleonem”
Z czego wynikała zmiana postępowania Ukraińców i czy mogliśmy coś zrobić więcej w tej sprawie? Wydaje się, że politycy ukraińscy są mimo wszystko ukształtowani według wschodnich manier prowadzenia polityki zagranicznej. Mają tendencję do kurczowego trzymania się już raz zajętej pozycji, której będą bronić prośbą, groźbą i szantażem aż do ostatniej kropli dyplomatycznej krwi. Gdy potrzebowali pomocy w naciskaniu Waszyngtonu czy Berlina w kwestii przekazania ciężkiego sprzętu wojskowego, chętnie korzystali z pomocy Warszawy, natomiast gdy sytuacja się zmieniła i Scholz z Macronem zaczęli się kreować na głównych orędowników pomocy dla Ukrainy, to i zainteresowanie ukraińskich polityków poprawnymi relacjami z Polską zmalało.
Właściwie trudno winić Ukraińców za to, że próbując wpłynąć na Paryż czy Berlin w kwestii przekazywania różnego rodzaju uzbrojenia i udzielania wsparcia politycznego tychże państw w procesie integracji z Unią Europejską, byli gotowi poświęcić stosunki z Warszawą.
Faktem jest, że Polacy zbyt późno zaczęli okazywać asertywność w stosunkach ze wschodnim sąsiadem. Zamiast od samego początku traktować pomoc dla Ukrainy jako proces polityczny, w którym słabszy partner (prowadzący wojnę na śmierć i życie) musi dokonywać pewnych koncesji na rzecz tego aktualnie będącego w lepszej pozycji. Być może jest to wątpliwy moralnie proceder, ale niestety polityka międzynarodowa nie wybacza słabości.
Tak właśnie stało się w przypadku relacji polsko-ukraińskich. Naszą bezprecedensową życzliwość wobec znajdującego się w śmiertelnym potrzasku partnera kijowscy politycy odczytali jako dyplomatyczną słabość i uzależnienie od Waszyngtonu.
„Przekazywanie sprzętu za darmo nie było błędem. Błędem było podkreślanie na każdym kroku, że to decyzja podyktowana imperatywem moralnym i Polska nic za to nie oczekuje.
Trudno mieć żal, że Ukraina to wykorzystała„
Zbigniew Parafianowicz
Polska słabość w Unii Europejskiej
Nie da się ukryć, że zmiana w polityce ukraińskiej wynikała także z faktu bardzo kiepskiej pozycji Polski względem instytucji unijnych. Wrogość Komisji Europejskiej wobec Warszawy chociażby z jednej strony obiecywała premierowi Morawieckiemu odblokowanie środków z KPO, gdy ten spełnił jej żądania odnośnie tzw. „praworządności”, a z drugiej szerzyła miliony technicznych problemów aby tego faktycznie dokonać. Zełeński i Szmychal dochodzili do oczywistego wniosku, że jeżeli coś w stosunkach z polskimi władzami stanowi problem, to trzeba to załatwiać przez Brukselę, nie przez Warszawę. Polska stanęła w kuriozalnym potrzasku, kiedy to instytucje unijne stanęły w obronie ukraińskiego zboża, ewidentnie wbrew przepisom tejże Unii Europejskiej zaczęło zagrażającemu rolnictwu Wspólnoty, zwłaszcza polskiemu. Okazało się, że pacyfikacja niezależności politycznej Warszawy jest dla Brukselskich urzędników ważniejsza niż ochrona rynku UE.
“Ukraińcy od razu zaczęli pielgrzymować do Brukseli i na nas donosić. Tam oczywiście wysłuchiwano tego z wielką uwagą.”
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera
Oprócz stwierdzenia zdaje się oczywistego faktu, że takie postępowanie instytucji europejskich inspirowanych ewidentnie niemieckim oraz być może francuskim podżeganiem nie budzi zaufania co do dalszego procesu integracji europejskiej. Zwany federalizacją, chociaż lepszym określeniem byłaby imperializacja, daje też niestety smutne wnioski odnośnie tego w jaki sposób prowadziliśmy naszą politykę zagraniczną w ostatnich latach.
Fatalne stosunki z Berlinem, które zresztą podkopane zostały sukcesywnie w 2022 roku, gdy przy każdej nadążającej się okazji wbijaliśmy szpilę nadreńskim politykom odnośnie opieszałości w pomocy dla Ukrainy, zaważyły na tym że Niemcom zależało na złamaniu narracji politycznej Warszawy.
Dyskredytacja Niemiec w połączeniu z faktem, że po krótkim okresie napięć na linii Waszyngton – Berlin, Amerykanie uznali, że to jednak Niemcy ze względu na swoje PKB oraz siłę polityczną są ich najważniejszym partnerem w Europie, doprowadziła do jeszcze większej determinacji Kijowa do trzymania z wielkimi graczami i marginalizacji Polski.
„Trudno się dziwić, że Zełeński wybierał tych, których postrzegał jako sprawczych. Rozumiał też, że Niemcy politykę wobec Ukrainy prowadzą z błogosławieństwem USA. (…) Niemcom zależało na powrocie do gry ze statusem regionalnego mocarstwa moralnego. Amerykanom na tym, żeby ktoś zarządził tym konfliktem.”
Dyplomata A
Problemy systemowe polskiego państwa
Łabędzi śpiew Polski w tym konflikcie wynikał głównie z talentów organizatorskich i pełnej improwizacji poszczególnych, co bardziej sprawnych, urzędników zatrudnionych w kancelarii prezydenta oraz gabinecie rządowym. Samo rozpoczęcie wojny obnażyło również słabość polskiego MSZ-u i brak zaufania ze strony decydujących czynników do szefa resortu; jak podaje „Dyplomata B”
„MSZ był 24 lutego zaskoczony. Kaczyński i Morawiecki nie podzieli się danymi z Rauem (…)
informacje miał z prasy”
W pierwszych miesiącach po agresji, wielką rolę odgrywał Jakub Kumoch, szef Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP i Michał Dworczyk szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, odwołany z tego stanowiska zresztą 13 października 2022 roku. Kumoch odpowiadał w dużej mierze za pozorne pojednanie Dudy z Zełeńskim, które było tak mocno widoczne w pierwszych miesiącach wojny, natomiast Dworczyk okazał się być człowiekiem czynu, który potrafił ominąć skostniałą strukturę polskiego MSZ i MON, aby „załatwić” istotne dla strony ukraińskiej transporty towarów lub inne kwestie, poza oficjalnym obiegiem, często zresztą narażając się innym wysoko postawionym rządowym dygnitarzom.
„On (Mariusz Kamiński – przyp. red) też miał wiele okazji, by zgłaszać pretensje, że Dworczyk robi coś bez jego wiedzy. Prawda jest jednak taka, że gdyby Dworczyk nie jechał po bandzie, to te transporty nigdy na Ukrainę by nie dotarły.”
Minister X
To co daje się zauważyć z relacji dyplomatów i pracowników ministerstw z tego okresu to zupełny bezwład polskiego MSZ, w którym doprowadzenie jakiejś kwestii do szczęśliwego finiszu graniczyło niemalże z cudem. Bywały sytuacje, w których organizacja musiała pozostawać poza kwestią MSZ czy MON, tak żeby nie zwlekać z działaniami urzędniczymi, jak choćby w przypadku wizyty Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego na Ukrainie 15 marca 2022 roku.
„O wyjeździe do Kijowa Morawieckiego i Kaczyńskiego w marcu 2022 nie wiedział polski MSZ. Nasz ambasador w Kijowie dowiedział się o nim od dziennikarzy. Minister od służb, Mariusz Kamiński, też nie miał o tym pojęcia”
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta
Innym problemem, który objawił się w kwestii sprawności działania państwa była np. organizacja transportów i oficjalne zaangażowanie MON w różne działania na Ukraine. Okazało się, jak w dzisiejszych czasach potrzebne są firmy działające na pograniczu prywatno-państwowym, które można wykorzystywać w półoficjalnych działaniach rządu:
„W końcu zdecydowaliśmy się z RARS-em (Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych – przyp. red), że trzeba stworzyć coś na wzór prywatnej firmy zatrudniającej żołnierzy i byłych funkcjonariuszy służb specjalnych. To nie miała być prywatna armia jak Grupa Wagnera czy Blackwater. Chodziło o ludzi, którzy mogliby działać na bazie kontraktu z państwem.
Zarabiać, ale nie mieć całej tej biurokracji państwowej. To się udało”
Minister Z
Ciekawie przedstawia się w książce kwestia niewykorzystania polskich sił specjalnych na Ukrainie i dość tchórzliwe podejście MON-u do kwestii pozostawania jakichkolwiek polskich urzędników czy wojskowych na Ukrainie w trakcie trwania wojny.
„Namawialiśmy Błaszczaka, żeby pozwolił zostać komandosom na Ukrainie jak najdłużej. Oni też chcieli tam zostać jak najdłużej. (…) Od pierwszego dnia wojny powinno nas tam być jak najwięcej. I wojska, i służb i dyplomatów. Inne państwa nie cackały się z tym.”
Czas podsumowań
W dziedzinie dyplomacji od 24. lutego 2022 byliśmy zakładnikami wcześniejszych błędów i wypaczeń zarówno w sferze państwowotwórczej jak i w samej praktyce dyplomatycznej. Brak naszkicowanej strategii postępowania względem Ukraińców, a co za tym idzie nieskoordynowane działania poszczególnych urzędników państwowych wobec Kijowa wynikają z bardzo mgliście zarysowanych kompetencji odnośnie prowadzenia polityki zagranicznej w Polsce. Za co odpowiada MSZ, a za co pałac prezydencki pozostaje tajemnicą chyba nawet dla najwybitniejszych konstytucjonalistów.
Nasze fatalne stosunki z Komisją Europejską oraz z Berlinem spowodowały, że staliśmy się „chłopcem do bicia” dla państw starej Unii oraz szukających protekcji w silniejszych państwach, walczących o przetrwanie Ukraińców. Zachowanie urzędników europejskich wynikało zapewne z trudności w komunikacji z polskim rządem i jego nieprzemyślanymi ruchami politycznymi, brukselską polityką prowadzącą do marginalizacji średnich graczy w UE kosztem Niemiec i Francji oraz przekonania o możliwości porozumienia z mniej asertywną opozycją w Polsce.
Trudno byłoby też liczyć na większe poparcie Waszyngtonu w tej kwestii, gdyż Warszawa jest za małym graczem. Sama też latami pozbywała się zdolności budowania szerokiej koalicji politycznej państw małych i średnich, która mogłaby stanowić przeciwwagę dla niemiecko-francuskiego sojuszu, a co za tym idzie osiągnięcia statusu strategicznego partnerstwa w relacjach z USA.
Sprawność naszego aparatu zarządzania polityką międzynarodową pozostawia sporo do życzenia. Nasi ministrowie spraw zagranicznych muszą zajmować się kwestiami administracyjnymi wewnątrz samego resortu, czym powinien zajmować się profesjonalny i apartyjny urzędnik, będący jedynie wykonawcą woli politycznej samego ministra. Dodając do tego kompetencyjny chaos, prowadzący do frustrującej rywalizacji pomiędzy pałacem prezydenckim a gabinetem premiera, możemy dostrzec, że nawet najwięksi mężowie stanu, którzy musieliby funkcjonować w ramach tak strukturalnie zdezorganizowanego systemu, byliby nieskuteczni, a ich działania okazałyby się daremne.
„Polska na wojnie” to świadectwo problemów z jakimi muszą mierzyć się polscy dyplomaci, urzędnicy oraz politycy, których aktywność jest paraliżowana przez niedostateczny poziom kultury strategicznej oraz skostniałość systemu politycznego.