Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie. Co było, a czego zabrakło?

Photo by Mick Haupt on Unsplash
  • Tegoroczne ŚDM w Lizbonie uplasowały się w czołówce postpandemicznych, światowych wydarzeń pod względem liczby uczestników – na mszy posłania uczestników było około półtora miliona.
  • To jedna z najlepszych propozycji duszpasterskich Jana Pawła II. Według niektórych – „profetyczna idea”. ŚDM to nadal ewenement na skalę światową, mimo wieszczonych 40 lat temu porażek frekwencyjnych. W tym roku miałem okazję być tego świadkiem.
  • Czy rzeczywiście wszystko było takie fenomenalne?

 

 

 

Dni w diecezjach po królewsku

Nasz znajomy weteran ŚDM polecił nam, by wziąć udział w całym, dwutygodniowym wydarzeniu. Powiedzieliśmy więc Portugalii twarzą w twarz „Bom dia!” już w lipcu i przybyliśmy na dni w diecezjach. Nasza 45-osobowa grupa z Dominikańskiego Duszpasterstwa Akademickiego „Beczka” została powitana iście po królewsku w stosunkowo małej miejscowości w diecezji Porto, Marco de Canaveses. Gościnność ludzi, których tam spotkaliśmy, była świadectwem wiary, która wydaje się tam być bardziej uczynkową niż obrzędową. Codzienna Eucharystia nie była tam normą. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest mnogość obowiązków księdza Samuela, który był naszym gospodarzem. Pod jego pieczą było 5 kościołów.

Większość z nas mieszkała u portugalskich rodzin z parafii, od których doświadczyliśmy tyle dobra, że w zasadzie tydzień wydarzeń centralnych w Lizbonie nie byłby konieczny, by spotkać Boga. Wtedy już go spotkaliśmy i to wielokrotnie. Zarówno przez niewiarygodną życzliwość w stosunku do nas, jak i przez to, co zobaczyliśmy: życie parafialne. Brzmi jak nudny frazes? Może w Polsce, bo ich tradycją jest „festa” (impreza, przyjęcie). Parafianie spotykają się tam, jedzą, tańczą, popijają kawę, grają w bilard… Przedłużają radość niedzielnej Eucharystii. Odnoszę wrażenie, że nasza obecność to nie był wyjątek i takie wydarzenia mają tam miejsce często, że dobrze się znają i żyją blisko siebie. Z uwagi na liczne obowiązki proboszcza udział świeckich jest tam większy.

Na zakończenie naszego pobytu w diecezji Porto odbyła się wspólna msza wszystkich pielgrzymów. Było to preludium do wydarzeń centralnych, bo zgromadziło się tam tysiące ludzi. Msza, poprzedzona próbą śpiewu wraz z uczestnikami, odbyła się w języku portugalskim. Niestety, czytania mszalne były specjalnie wybrane na tę okazję (nie mogliśmy więc odszukać ich w telefonach), a również były w tamtejszym języku za wyjątkiem Ewangelii i kazania, które były tłumaczone. W takich sytuacjach dostępność siglów oraz łacina podczas części stałych byłyby w sam raz! Mimo to msza w międzynarodowym środowisku była łaską od Boga.

Lizbona zalana, a my wraz z nią

Po tygodniowym pobycie w diecezji Porto udaliśmy się pociągiem do Lizbony. Przyjechaliśmy trochę wcześniej niż inni, należeliśmy więc do jednej z pierwszych grup, którą witano radosnym trąbieniem klaksonów w dzielnicy Olivais. Trudno było nie odpowiedzieć gestem i uśmiechem. Zdarzało się to często, co nie było takie oczywiste zważywszy na niektóre krytyczne uwagi wobec wykorzystania przez organizatorów środków finansowych. Być może częściowo odeszło to na dalszy plan w obliczu spotkania z tyloma radosnymi uczestnikami.

Wkrótce ulice Lizbony zostały zalane przez tłumy pielgrzymów. Poddaliśmy się tym falom. Niesamowite jest spotykać tylu chrześcijan na ulicy. Z każdym można się przywitać, porozmawiać na każdy temat i nikogo to nie dziwi. Zupełnie niezwykłe musi być to dla Chińczyków, dla których inni chrześcijanie w ich krajach to czasami rzadkość. W rozmowie z mieszkanką Pekinu dowiaduję się, że przyjęła chrzest w wieku dwudziestu pięciu lat. Wcześniej nie słyszała o Jezusie – dowiedziała się przypadkiem. Przyjeżdżając tutaj, może naprawdę ogromnie wzmocnić swoją wiarę, zderzając się ze skalą jej wyznawania.

Katechezy biskupów

Od środy do piątku prowadzone były biskupie katechezy Rise up kończące się mszą. Poruszono trzy tematy – ekologia integralna, przyjaźń społeczna oraz miłosierdzie Boże. Były one inspirowane dwiema encyklikami papieża Franciszka – Laudato si’, Fratelli Tutti oraz jego adhortacją Christus vivit.

Okazało się, że mimo odgórnie narzuconych tematów biskupi mieli wolną rękę w ich opracowaniu. Ważnym punktem było dzielenie się świadectwem oraz myślami na temat tekstu Pisma Świętego przeznaczonego do rozważania na danej katechezie.

Na katechezie o ekologii integralnej w prosty sposób mówili o niej głównie młodzi ludzie ze wspólnoty, która to spotkanie animowała. Ksiądz biskup Krzysztof Włodarczyk skupił się raczej na haśle tegorocznych ŚDM: “Maryja wstała i poszła z pośpiechem” (Łk 1,39)”.

W kolejnych dniach nasza grupa dwukrotnie uczestniczyła w nauce z udziałem mianowanego kardynała Grzegorza Rysia. Wskazał on w swojej katechezie, że termin „przyjaźń społeczna” pochodzi z encykliki papieża Franciszka „Fratelli Tutti„. Mówił o dialogu międzyreligijnym w oparciu o wspólnotę Taizé. Dialogu pojętym jako budowanie przyjaźni i braterstwa, niekoniecznie wymianie poglądów. W tym punkcie niektórzy już mogliby zaprotestować. Z mojego punktu widzenia kardynał wskazał na to, że dialog jest istotny, ale nie mówił nic o tym, że mamy dostosowywać nasze poglądy, naszą wiarę, naukę Kościoła do wymagań przedstawicieli innych odłamów chrześcijaństwa czy innych religii. Nadmienił , że zapraszając muzułmanów do dialogu np. w Łodzi, powinniśmy zapewnić im miejsce do modlitwy, podobnie jak uczynili to bracia z Taizé.

Kardynał Ryś mówił też o tym, by mieć odwagę być sobą, a jednocześnie być przyjacielem ludzi. Być innym, bo to wartościowe, a nie na znak protestu. Pragnąć dzielić się tymi wartościami. Mieć odwagę być innymi, by tworzyć marzenia, jakich świat nie oferuje.

Pod wrażeniem tych słów zadałem księdzu kardynałowi pytanie, jak pogodzić taki dialog z jednoczesnym sprzeciwem wobec spraw sprzecznych z katolicką nauką, takich jak aborcja, eutanazja czy małżeństwa jednopłciowe. Odpowiedział (dość standardowo), że większość tego, co Jezus mówi, jest niemożliwe. Również połączenie przyjaźni i znaku sprzeciwu. Odpowiadając na pytania wskazał również, że w dialogu chodzi najpierw o relację, a potem o prawdę. Wierzę, że nie deprecjonował w ten sposób tej ostatniej. Przy tym założeniu myśl kardynała Rysia jest bardzo wartościowa. Trzeba bowiem mieć relację z tymi, których w jakiś sposób nie ma w Kościele, by w ogóle móc rozmawiać w przekonujący sposób. Rzadko da się przekonać innych do jakiejś zmiany, gdy jest się wrogami. 

Migawki z Lizbony

Było co robić. Mieliśmy spis różnych wydarzeń. Koncerty, modlitwy, tańce, wystawy, występy teatralne, filmy, muzea… i konferencje. Na przykład psychologów katolickich, na którą wybrałem się, choć to nie moja dziedzina. Organizowali to Hiszpanie, ale odbyła się w języku angielskim. Najpierw miała miejsce prelekcja o doświadczeniu pracy młodego psychologa starającego się żyć w zgodzie z nauką Kościoła. Mówił trochę o tym, jak rozgraniczyć zawodowy profesjonalizm i transmisję wartości. Spytał dlaczego przy wszystkich przydomkach, jakimi obdarzamy Jezusa (Uzdrowiciel, Pokrzepiający dusze), nie nazwać go Najlepszym Terapeutą. Poruszył również temat trudności w pracy, jakie go spotykają i otwarcie przyznał, że często się modli za swoich pacjentów.  Potem odbyło się przedstawienie różnych mniej lub bardziej formalnych organizacji i wspólnot, a następnie można było w mniejszych grupach podzielić się swoim doświadczeniem. Takie spotkania mają szansę na wypromowanie psychologii wśród części katolików, którzy z różnych powodów obawiają się korzystania z pomocy profesjonalisty.

Dużym atutem ŚDM jest jego potencjał ludzki. Gdy już ma się tylu młodych katolików w jednym miejscu, to na pewno znajdą się wśród nich tacy, którzy są psychologami. Albo lekarzami. Albo pracownikami korporacji. Można się więc spotkać, wymienić doświadczeniami, nawiązać współpracę, stworzyć coś. Myślę, że ŚDM może coraz bardziej rozwijać się w tym kierunku, by takie możliwości w przyszłych edycjach oferować.

Siostry Misjonarki Miłości („kalkutki”) zorganizowały codzienne adorację w ciszy. Wiele z nich zapraszało pielgrzymów już u progu kościoła. Chętnie rozmawiały. Jedna z polskich sióstr słusznie zauważyła, że „każdy tutaj czegoś szuka”. Są raczkujący w wierze i są  członkowie wspólnot. Każdy ma swoją szansę. Każdego może jakoś dotknąć Bóg. Dużo zależało od samych duszpasterzy. Widać było, że w różnych miejscach miasta albo w kościołach prowadzą ze swoimi grupami rozmowę, czy rozważają Słowo Boże.

Wydarzenia centralne prawdziwie globalne

„System wartości tworzy się na bazie wewnętrznych doświadczeń i odczuć osoby oraz w kontaktach z ludźmi” mawiają pedagodzy. Ten ostatni wymiar jest bardzo mocno obecny podczas każdych ŚDM (to przecież dwa tygodnie intensywnych, ciągłych, licznych i różnorodnych kontaktów z innymi). W tym środowisku – nieraz trudnym, zmęczonym ale energicznym środowisku młodych ludzi – papieskie orędzia trafiają mocniej do serca, a mniej w rejony intelektu. To wcale nie jest krytyka. Emocje wywołują w ludziach trwające pozytywne skojarzenia i to jest jak najbardziej pozytywne. To, co się przeżywa, wydaje się oddziaływać na człowieka mocniej i bardziej długofalowo. Byle nie pozostać jedynie na poziomie emocji, tylko rozwijać się w wierze.

Wydarzenia centralne z papieżem były dla mnie czymś wyjątkowym. Już czas je poprzedzający był niezwykły. Zdecydowanie nie z powodu muzycznego repertuaru, ale dlatego, że wokół byli ludzie prawdopodobnie ponad 200 narodowości. Większość grup miała flagi, więc wystarczyło ją zidentyfikować, a następnie podejść i rozpocząć rozmowę, by dowiedzieć się czegoś o kulturze mieszkańców Trynidadu i Tobago czy Filipin.

Spotkanie z papieżem i biskupami ze wszystkich kontynentów, modlitwa tylu różnych uczestników wraz z nimi – to chyba jedno z najwyraźniejszych urzeczywistnień powszechności Kościoła, jakie można przeżyć.

W czasie Drogi Krzyżowej papież nie zwracał na siebie uwagi. Był też oszczędny w słowach. Jakby chciał wskazać na Jezusa i jednocześnie to nam dać odpowiedzialność za Kościół. Wielu młodych nie ma poważnego doświadczenia cierpienia. Droga Krzyżowa pozwala to przeżyć i była na to przestrzeń. Szczególnie, gdy w jej trakcie wypowiadali się młodzi ludzie, którzy przez traumę znaleźli Boga. Niektórzy z nich mają aż zbyt mocne doświadczenie cierpienia. Może dzięki takim wydarzeniom uda się ich choć trochę lepiej zrozumieć.

Były też jednak negatywne z mojej perspektywy elementy „przeżywania”. Zbyt częsta muzyka nie sprzyjała klasycznej modlitwie. Zamiast tej porannej był bit księdza – DJ-a. Budzący – to prawda, ale może trochę nie na miejscu. Nocne czuwanie też było głośne, mimo bliskości „namiotów w namiotach”. Prowizoryczne tabernakula nie wyglądały jakby nimi były, więc prawdopodobnie wielu uczestników nie zdawało sobie sprawy, że tam są – i to bynajmniej nie puste.

Wydaje się to wskazywać, iż wśród katolików zanika świadomość eucharystyczna. Coraz więcej osób nie wierzy, że ten chleb to już w swej istocie nie symbolicznie, lecz prawdziwie – Chrystus. Chociażby w USA takich katolików jest 70%. Rozszerzenie się tej proporcji na cały świat jest ułatwiane przez globalne katolickie wydarzenie, na których nie zaznacza się tego fundamentalnego faktu Bożej obecności. Można by było również informować: „za chwilę zacznie się msza – prosimy o wyciszenie”, bo niektórzy młodsi uczestnicy chyba nie zdawali sobie z tego do końca sprawy. „Zachęcamy do zapoznania się z liturgią słowa, przygotowania transmisji”. To dałoby się zrobić. Bez poważnego traktowania liturgii i sakramentów, największego źródła łaski Bożej, ŚDM będzie coraz bliżej „happeningu”. Na szczęście te okoliczności nie zmieniły faktu, że w Lizbonie dziesiątki tysięcy młodych ludzi wyspowiadało się, a setki tysięcy przyjmowały codziennie komunię św. Jest nadzieja – i to niemała.

„Jaśnieć, słuchać, nie lękać się.” Tymi słowami-kluczami podczas homilii papież Franciszek zakończył ŚDM. Żegnając nas gospodarz Jorge z rodziną wspomniał, że gdy mieszkali przez 4 lata w Chinach, to podróżowali również po innych azjatyckich krajach. Wieść, że kolejne ŚDM odbędą się w Lizbonie skomentował mówiąc, że Portugalczycy to specjaliści od robienia na ostatnią chwilę. Natomiast Koreańczycy działają zgodnie z planem, jak w zegarku, ale kiedy coś nie idzie zgodnie z nim – gubią się! Zobaczymy. Tutaj warto było przyjechać. Tam również będzie.

Polskie media ostro o ŚDM

Po powrocie można było zauważyć kilka tendencji w debacie internetowego, katolickiego świata. Był intelektualizm komentatorów, którzy zdają się nie doceniać roli przeżywania uczuć przez młodych ludzi, tak banalnych z ich perspektywy jak poczucie jedności, radości z wiary.

Byli też bardzo konserwatywni internauci i redaktorzy, którzy dość jednoznacznie ŚDM potępiali, uważając, że udział w nich był zagrożeniem dla moralności i wiary. Było tak z powodu powiązania wydarzenia z problematyką tzw. “zrównoważonego rozwoju” oraz dokumentami ONZ w tym zakresie. Niektóre z postulatów rzeczywiście wzbudzały wątpliwości. Ale Watykan nie przyjął tej agendy całościowo, np. w odniesieniu do zdrowia reprodukcyjnego, nuncjusz apostolski i stały obserwator Stolicy Apostolskiej przy ONZ, abp Bernardito Auza, uczestniczący w procesie powstawania dokumentu stwierdził, że Stolica Apostolska odrzuca interpretację, która traktuje aborcję jako wymiar tego terminu. Tak więc niektóre z postulatów Watykan poparł (m. in. koniec z ubóstwem, odpowiedzialna konsumpcja i produkcja, działania w dziedzinie klimatu), a innym wyraźnie się sprzeciwił. Ważne jest docenienie dialogu z ludźmi i organizacjami niebędącymi częścią instytucjonalnego Kościoła.

To w mojej ocenie również sposób ewangelizacji. Jeśli chodzi o poruszanie na ŚDM wspomnianych tematów – były one obecne, w bardzo mądry sposób. Papież Franciszek zarysował je w wizji “ekologii integralnej”, która bardzo słusznie podkreśla konieczność przeciwdziałania “cierpieniu planety” przy jednoczesnej trosce o ludzi najuboższych, najsłabszych, żyjących na marginesie społeczeństwa, a także tych potrzebujących pomocy psychologicznej czy duchowej.  Najwięcej było odniesień wprost do wiary, ale również bycia świadkiem Chrystusa w obszarze społecznym.

Stosunkowo niewielu było całkowicie bezkrytycznych autorów. Nawet ci, którzy doceniają wielką wartość ŚDM, dostrzegali pewne zaniedbania w obszarze sakramentu Eucharystii.

Wreszcie były i wyważone głosy, taki jak ojca dr Wojciecha Surówki OP, duszpasterza Wspólnoty Lednica 2000: „Na co dzień natomiast trzeba konsekwentnie promować zupełnie inne standardy zachowań: poważne traktowanie młodzieży, rozumne funkcjonowanie w kulturze oraz prawdziwie miłosne podejście do służby Bożej i Eucharystii”. Rzeczywiście, podczas ŚDM można było doświadczyć trochę niepoważnego traktowania, tak jakbyśmy nie potrafili oderwać się od popkultury (np. wspomniany ksiądz-DJ grający techno) i bardziej docenić naszej własnej tradycji. Nie oznacza to izolacji czy pójścia na wojnę ze współczesną kulturą, ale kultywowanie naszego dziedzictwa. Trzeba iść pod prąd, sprzeciwiać się przede wszystkim tymczasowości i niezdolności do odpowiedzialności i prawdziwej miłości, jak proponuje papież Franciszek, ale również dowartościować naszą kulturę, bo ona kształtuje wartości.

Pokrzykiwanie czy pielgrzymowanie?

ŚDM to z pewnością nie tylko radosne pokrzykiwanie na cześć papieża. Spotkanie tak wielu młodych katolików ma ogromny potencjał. Jest przestrzenią dialogu, jednoczącej modlitwy, poznawania kultur, które są kluczowe w zachowywaniu i rozwoju wiary. Przyjeżdżają tutaj ludzie bardzo różni – w tym i taka młodzież, która nie do końca wiedziała, czym są Światowe Dni Młodzieży, ale przekonała ich festiwalowa forma. Bardziej dojrzali i starsi młodzi, dorośli ludzie, którzy pragną dzielić się swoją wiarą, pogłębiać ją, rozszerzać swoją perspektywę wiary, wychodzić poza tę formę jej praktykowania, którą znają.

Dlaczego te spotkania są tak wartościowe? Bo są przeżyciem. To pielgrzymka. Czasami trzeba czekać wiele godzin w palącym słońcu, by później przez przez półtorej godziny uczestniczyć w powitaniu papieża, drodze krzyżowej czy mszy świętej. To zapada w pamięć i w serce na całe życie, nawet jeśli to krótka chwila. To nie spotkanie z celebrytą, ale przede wszystkim z Chrystusem, którego doświadcza się na każdym kroku, a w wyjątkowy sposób w obliczu i gestach papieża.

To poruszenie zostaje. W każdym coś zostaje po takim przeżyciu, po podróży, po pielgrzymce, po tych ogromnych, jednoczących doświadczeniach. Można mówić „to nie dla mnie”, ale każdy człowiek ma w sobie tęsknotę za przeżyciem miłości i przy odrobinie otwartości tutaj się tego doświadcza. To szczególnie ważne dziś, gdy wirtualna rzeczywistość się rozszerza, pochłaniając nieraz tą prawdziwą. Szczególnie młodzi, nawet ci najbardziej intelektualnie pojmujący swoją wiarę, potrzebują ją przeżyć. Warto więc jechać na ŚDM.

 

 

Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030

Jarosław Herman
Jarosław HermanRedaktor naczelny portalu. Absolwent elektroniki i telekomunikacji na AGH, obecnie student filozofii na UJ. Studiował również w krakowskim DSFT, a od kilku lat jest zaangażowany w dominikańskim DA “Beczka”. Pasjonuje się teologią i życiem Kościoła, szczególnie w kontekście społecznym i etycznym. Zainteresowany również nowymi technologiami. Prywatnie barista i miłośnik gór.