Sobór Watykański II zapoczątkował zmiany, które zniuansowały jasny do tej pory podział na księży głoszących kazania i słuchających ich wiernych. Co to jednak oznacza? Czy wszyscy mają teraz wchodzić na ambonę? Podczas tegorocznej, LV Szkoły Zimowej ITM prof. Dobrochna Bach-Golecka mówiła o zadaniu ludzi świeckich w Kościele. Ja postaram się rozszerzyć to zagadnienie o pewną konkretną implementację, związaną z wielkimi współczesnymi mediami.
Traktując pytanie o ambonę dosłownie, można by odpowiedzieć – nie wszyscy, ale owszem, niektórzy świeccy mogą głosić Słowo Boże również z tego miejsca. Punkt 766 Kodeksu Prawa Kanonicznego (KPK) dopuszcza taką możliwość (o ile nie jest to część liturgii – homilia, kazanie). W wielu kościołach konferencje rekolekcyjne prowadzą właśnie osoby świeckie.
Odpowiadając natomiast szerzej: Ewangelia ma trafiać wszędzie i do wszystkich, co szczególnie kieruje uwagę „zwykłych wiernych” w stronę tych środowisk, do których ciężko jest dotrzeć kapłanom. Również i tutaj pewną wskazówką jest KPK mówiąc o głoszeniu osobom niewierzącym (por. 771, 785, 787). Kodeks ten okazuje się więc być nie tylko sztywnym dokumentem prawnym, ale jest również przesiąknięty praktyczną wiarą. To nie tylko same przepisy, ale i spleciona z nimi teologia prawa kanonicznego.
Spójrzmy jednak na kwestię ewangelizacji przez osoby świeckie szerzej. Jak i gdzie to robić, komu współcześnie głosić? Jaki związek ma z tym TikTok, Netflix a nawet freak fight?
Słowa lub czyny – fałszywa dychotomia?
Św. Paweł twierdzi: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Natomiast św. Franciszkowi z Asyżu przypisuje się słowa „Głoś Ewangelię, a jeśli musisz – używaj słów„. Chyba każdy słyszał (sic!) już o tym, że to nasze czyny są najlepszym środkiem przekazywania wiary, szczególnie w środowisku szkolnym czy zawodowym, gdzie trudno wprost mówić o Bogu. Konfesyjnym odniesieniom często niedaleko do przeciwskutecznego „krindżu”.
Dlaczego jednak mielibyśmy wybierać pomiędzy jednym a drugim? Pozorna różnica stanowisk Pawła i Franciszka jest w rzeczywistości doskonałym przykładem katolickiej filozofii „i – i”. I Bóg, i człowiek. I wiara, i uczynki. I jeden, i w trzech osobach. I małżeństwo, i kapłaństwo (no dobrze, to pewien wyjątek). I wreszcie – i słowa, i czyny.
„Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; […] Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu […]” (Rz 12, 4. 8-9). Paweł wymienia dalej, ale jego przesłanie jest jasne – niech każdy głosi tak, jak potrafi najlepiej. Nie oznacza to wcale, że każdy mówca (nawet najbardziej elokwentny) ma zostać kaznodzieją w tradycyjnym rozumieniu. Jeśli stan duchowny nie będzie jego powołaniem, to nie oznacza to, że tego daru do słownej ewangelizacji nie powinien wykorzystywać.
Prof. Bach-Golecka słusznie wskazywała studentom i doktorantom ze środowiska Tertio Millennio, że głosić mamy codziennie. Tak jak codziennie spożywamy posiłki i się myjemy. Inaczej będziemy głodni i brudni, a bez mówienia innym o Bogu – obumarli. Adhortacje Verbum Domini Benedykta XVI oraz Evangelii Gaudium papieża Franciszka stanowią dobre objaśnienie, na czym dzielenie się Słowem Bożym ma polegać. Również ich poprzednik, Paweł VI, w Evangelii nuntiandi pisze: „Człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami”.
Jedyny właściwy sposób obumierania to ten ewangeliczny: „[…] Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24). Tylko dzieląc się tym, kim jesteśmy, możemy żyć naprawdę. „Żyć, a nie wegetować” jak mówił bł. Pier Giorgio Frassati. Właśnie – kim jesteśmy? Tym, na co wskazuje nasza tożsamość. „Kaznodziejstwo jest istotą mojego życia i mojego istnienia” – pisał kard. Yves Kongar OP. Powinno być ono istotnym składnikiem tożsamości każdego chrześcijanina, bo nasza wiara nigdy nie jest prywatna, jak chciałby dzisiejszy świat.
Nepsis: work-life balance i więcej
Nepisis (gr. νῆψις), czyli stan czujności i trzeźwości, to termin pochodzący z Pierwszego Listu św. Piotra: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! […]” (por. 1 P 5, 8). To koncepcja szczególnie ważna u ojców Kościoła i w Kościele prawosławnym. Wg prof. Bach-Goleckiej może oznaczać aktywne szukanie przestrzeni, w której można wprowadzić prawdę o Bogu. Mam dziś spędzić czas z dziećmi czy napisać artykuł naukowy? Work-life balance (WLB) to dziś modna koncepcja, ale przecież nihil novi sub sole. Kościółkowy termin „rozeznawanie” mieści w sobie również tego rodzaju równoważenie wielkich i małych obowiązków z szeroko pojętym odpoczynkiem.
“Głosić wszędzie, wszystkim i na wszelkie sposoby” to dominikańska dewiza, która dobrze pasuje do programu życia każdego chrześcijanina. Kim jesteśmy, jeżeli nie mówimy ludziom o tym, co jest dla nas najważniejsze?
No dobrze, tylko jakim ludziom? Nawet poszczególni dominikanie muszą w swojej kaznodziejskiej działalności zdecydować się na jakieś spektrum działania (dotarcie wszędzie do wszystkich jest oczywiście zadaniem przekraczającym zdolności jednego człowieka).
Skąd więc mamy wiedzieć, co jest aktualnie ważne, jaką drogą pójść, jakiego wyboru dokonać? Jak mamy mówić o Bogu, jeśli sami go nie słuchamy? Bóg, podobnie jak my (a raczej odwrotnie), dokonuje czynów – ale nawet one mogą trafić w pustkę, jeśli nie zadamy sobie trudu zauważenia tych znaków.
Czujność musi więc polegać na rozeznawaniu swojego pola działania. Jak wskazywała w swojej prelekcji pani profesor, wybór apostołów poprzedzała całonocna modlitwa Chrystusa. Mękę na krzyżu – ogród oliwny. Im ważniejsze były nadchodzące wydarzenia, tym intensywniejsza poprzedzająca je modlitwa.
Również św. Dominik mówi o znaczeniu modlitwy i kontemplacji. W nocy na modlitwie nabierał sił, by w ciągu dnia być radosnym i przekonywującym. Nie mam pojęcia, jak można nie spać całą noc, a potem tryskać ewangelizacyjną energią. Niemniej, sama idea wynikania działania z modlitwy powinna być dla chrześcijanina podstawowym schematem funkcjonowania.
Nepsis – odtrutka na współczesne opium
Trzeźwość może być również oporem wobec zagłuszania wewnętrznego, pozytywnego niepokoju pchającego do działania. Zamiast żyć w pełni, często ucieka się dziś przed decyzjami, stresem, nudą i ukłuciami sumienia w nadużywanie gier komputerowych (samych w sobie często rewelacyjnych tekstów kultury) czy seriali na platformach streamingowych (nieraz naprawdę majstersztykach). Wolny czas, zamiast wartościowych działań, wypełniają ogłupiające krótkie formaty (najczęściej na TikToku) czy freak fighty i inne typy bezwartościowej, internetowej rozrywki. Bazuje ona na niskich instynktach i szybkiej „dopamince”, odciąga naszą uwagę od tego, co naprawdę ważne. Tego, co pożyteczne dla nas samych, dla ludzi wokół nas. Tego, co piękne, dobre, warte życia. Ten niewinny narkotyk otępia nas, utrudniając budowanie prawdziwych relacji i przeżywanie duchowości.
Powyższa ocena nasuwa się w sposób tak oczywisty, że być może i sam Marks przyznałby sławne miano opium dla ludu właśnie tej formie masowej pop-antykultury, a nie religii. Wyzysku dokonuje dziś nie burżuj na proletariuszu, tylko człowiek na sobie samym (choć niewątpliwie jest on w dużym stopniu niewolnikiem produktów wielkich korporacji, wytwarzających sztuczne potrzeby). Odbieramy sobie wyższe wartości, by nakarmić pierwotne odruchy, by przez chwilę poczuć się dobrze. W świecie powszechnego dobrobytu to właśnie religia odsyła do czegoś więcej, tak dziś, jak i kiedyś.
Zabijamy dziś lęk przed tym, że życie przed ekranem i wśród narastającej liczby niepotrzebnych (acz modnych) przedmiotów, nie ma głębszego sensu. Próbujemy sobie go nadawać, czasami nawet usprawiedliwiamy się, że wzorem egzystencjalistów sami wykuwamy nasze własne wartości i życiowy sens.
Tylko czy mały, ograniczony człowiek jest w stanie sam nadać sens własnemu życiu? Czy subiektywnie ukonstytuowana wartość na pewno będzie warta życia? Nawet jeśli tej „uchwały” dokona pozbawiony wszelkich resentymentów Übermensch?
Bezmyślne zaspokajanie niskich potrzeb przy ślepocie na te wyższe, jest plagą jeszcze większą niż przeintelektualizowany i fałszywy materializm – postawa wielu dzisiejszych naukowców, którzy jednocześnie teologię, a nawet filozofię, zupełnie ignorują. Zatrzymują swoją wiedzę w tych obszarach na niskim poziomie, czasami wręcz szkolnym. Są jednak przynajmniej specjalistami w swoich dziedzinach, a nie „ekranowymi zombie”.
Czy świeccy kaznodzieje w ogóle istnieją?
Nasza historia zna wielu ludzi, którzy będąc osobami świeckimi, byli na różne sposoby kaznodziejami. Prof. Bach-Golecka podała przykłady kilku postaci z III Zakonu Kaznodziejskiego. Ten wybór wynika pewnie z dwóch głównych rzeczy – po pierwsze sama jest tercjarką dominikańską, a po drugie o. Maciej Zięba OP, założyciel Instytutu Tertio Millennio, był dominikaninem.
Św. Katarzyna ze Sieny mówiła: „Ja jestem niczym, Bóg jest wszystkim.” Dla niej głoszenie było skierowaniem się ku Bogu w posłuszeństwie, nie własnym „wymyślaniem”. Będąc niepiśmienną, mediowała w konfliktach politycznych i religijnych swojej epoki. Dyktowała listy do papieża i biskupów, które miały duży wpływ na ówczesną teologię i duchowość. Jednocześnie była znana ze swego oddania Kościołowi, również hierarchii kościelnej, co przyczyniło się do jej uznania jako doktrynalnej nauczycielki Kościoła katolickiego.
Bł. Pier Giorgio Frassati mógł pracować w bogatym wydawnictwie ojca, mieć piękną żonę z wysokich sfer. Zamiast tego oddał życie dla ubogich. Po ludzku – głupota totalna. Chyba że zdamy sobie sprawę, że to była właśnie rzecz, do której Bóg go powołał. Frassati to usłyszał.
Św. Róża z Limy była mistyczką służąca ubogim, bł. Bartłomiej Longo – człowiekiem modlitwy i czynu prowadzącym działalność charytatywną i misyjną w różnych częściach Europy, sługa Boży Giorgio La Pira natomiast zwalczał faszyzm (ten prawdziwy). Przykłady, biografie, wielkie idee głoszone przekuwane w czyn, można by mnożyć.
Samozwańcze kaznodziejstwo?
Wśród świata tak bardzo zajętego samym sobą, pochłoniętego niską rozrywką, po prostu potrzeba wielu kaznodziejów, nie tylko duchownych. Zostały jeszcze dwa tygodnie Wielkiego Postu. To dobra okazja do praktykowania nepsis, do rozeznania swojego obszaru głoszenia – słowem, czynem i na wszelkie inne sposoby. Może okaże się, że obszarem tym będzie właśnie wyciąganie młodych ludzi z szumu, który zakłóca głos czegoś większego, pięknego, dobrego. A może będzie to coś zupełnie innego? To Bóg jest pomysłodawcą i najlepszym menedżerem wszelkich projektów życia i głoszenia.