Niektóre analogie historyczne mogą prowadzić na manowce, chociaż bywają przydatne gdy staramy się odtworzyć proces kształtujący konkretne zjawisko. Patrząc na losy rodziny Ibn Sauda, pierwszego króla dynastii panującej w Arabii Saudyjskiej, mam wrażenie, że ich historia zatoczyła koło i obecnie rządzący w Rijadzie ród stoi przed podobnymi wyzwaniami co ich przodkowie w latach 70-tych XX wieku. Czy Muhammadowi ibn Salmanowi uda się wybrnąć z pułapki w jaką zapędziły go wojny wczesnych lat jego rządów: ta oficjalna, jemeńska, która pożarła wielką część zasobów królestwa uzyskiwanych z ropy, oraz ta mniej oczywista, wewnętrzna, w której młody książę przeciwstawił się nie tylko własnym krewniakom, ale przede wszystkim salafickim imamom i najbardziej konserwatywnej części arabskiego społeczeństwa?
Sól w królewskim oku
W latach 70-tych, zarówno zamordowany przez krewniaka król Faisal, jak i jego brat i następca, król Khalid, przeprowadzali powolny proces reformatorski w kraju. Zwłaszcza pobożny Khalid sprawował swoje rządy wprowadzając reformy edukacji (utworzył m.in. Centrum Szkolnictwa Wyższego dla Kobiet) ale także dokonując potężnych inwestycji infrastrukturalnych. Pieniądze z handlu ropą naftową zaczęły napływać do Królestwa w nieznanym do tej pory tempie. W 1977 roku dochód z czarnego złota osiągnął poziom 40 miliardów dolarów i już w 1980 roku przeszło 90 miliardów. Miasta zamieniły się w place budowy a niegdyś pokryte listowiem chaty teraz reinkarnowały się w nowoczesne budynki o architekturze znanej z paryskich czy nowojorskich dzielnic biznesowych. Zmieniający się krajobraz infrastrukturalny podążał za zmianami obyczajowymi i większymi prawami dla kobiet, jednak nie wszyscy w państwie Saudów je popierali.
Pozornie Arabia Saudyjska prezentowała się pod koniec lat 70-tych jako całkiem otwarty kraj, w którym zatrudnionych było wielu obcokrajowców, od pakistańskich czy egipskich inżynierów po europejskich architektów. Królestwo było głównym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, chociaż w niedalekiej przeszłości sprzymierzyło się z koalicją państw arabskich, wprowadzając embargo na ropę naftową w związku z działaniami Izraela.
Ta fasada pękła 20 listopada 1979 roku, gdy grupa fundamentalistycznych islamistów podjęła się sprawnej operacji zajęcia Wielkiego Meczetu w Mekce. Wyznawcy skrajnej wersji islamu, której korzenie sięgają XVIII-to wiecznych nauk Ulema Muḥammada ibn ʿAbd al-Wahhāba, stając w obronie wiary i tradycji, postanowili wywołać powstanie, którego głównym celem było obalenie rządzącej dynastii Saudyjskiej.
Wahabici, to określenie którego używają ludzie zachodu opisując tę grupę. Sami siebie wolą nazywać Muwahhidun, czyli „ludzie monoteizmu”. Od czasów al-Wahhaba są oni orędownikami podążania drogą przodków Salaf z czasów życia Mahometa i jego towarzyszy. Wiąże się to z dosłownym stosowaniem Koranu, bez późniejszych interpretacji dostosowanych do współczesnych czasów, a także z prowadzeniem życia na sposób i podobieństwo proroka oraz jego kompanów. Wahabici są szczególnie uczuleni na wszelkiego rodzaju innowacje obyczajowe, a szczególnie na wszelkie przejawy bałwochwalstwa szirk, które reprezentują nie tylko muzyka czy malarstwo, ale też rzeźby na cmentarzach i czczenie świętych – nawet… proroka Mahometa. W 1975 roku wahabiccy duchowni zamurowali wejście do Grobowca Ewy w Dżuddzie, właśnie ze względu na jego domniemany bałwochwalczy charakter. Rzesze kobiet z całej Arabii przyjeżdżały pomodlić się do Matki Wszystkich Ludzi o pomyślność, modlić się przecież można tylko do jedynego Boga.
Okupacja Wielkiego Meczetu
Rebelianci przygotowywali się od wielu miesięcy do ofensywy na święte miejsce muzułmanów w Mekce. Zwożono broń do piwnic położonych pod świątynią, wykorzystując np. trumny, w których zamiast zmarłych członków rodziny oczekujących na ostatnie błogosławieństwo znajdowały się karabiny maszynowe i amunicja.
Podczas gdy imam prowadzący ceremonię porannej modlitwy al-Fajr odprawiał kolejne rakaty (forma cyklicznej modlitwy – przyp.red.) podszedł do niego uzbrojony mężczyzna; Juhayman al-Otaibi był przywódcą terrorystów, jednak okazało się, że to nie on, lecz jeden z jego towarzyszy – Mahomet Abdullah al-Qahtani – miał być świętym Mahdim, mesjaszem, i pod jego przywództwem muzułmanie mieli obalić istniejący porządek w Arabii. Przez kolejne godziny uzbrojeni napastnicy zajmowali najważniejsze miejsca na terenie meczetu w tym dogodne pozycje snajperskie na otaczających święte miejsce minaretach, a al-Otaibi zajmował się karkołomną próbą udowodnienia, że jego przyjaciel al-Qahtani jest faktycznie Mahdim opisanym w licznych hadisach (tekstach Tradycji islamskiej dotyczącej proroka Mahometa – przyp.red.). Wykazywał jego (bardzo naciągane swoją drogą) związki z rodziną proroka, która może i pochodziła z innego plemienia, ale wiadomo: matka, babka, ojciec, szwagier… i jakoś faktycznie pasowało, przynajmniej dla mniej biegłego w koneksjach plemiennych, oszołomionego wydarzeniami wiernego, nieszczęśliwie uwięzionego na terenie meczetu.
Al-Qahtani naprawdę zachowywał się jak prorok. Podjął wyjątkowo niebezpieczne wyzwanie i odrzucał lecące z poza murów świątyni granaty, które aplikowali saudyjscy policjanci. Trzeciego dnia jeden z granatów eksplodował ostatecznie w ręku Mahdiego i rozerwał go na strzępy. Skonsternowało to pozostałych członków grupy, którzy zaczęli podejrzewać, że al-Qahtani miał tyle wspólnego z Mesjaszem, co disco polo z Beethovenem. Oblężenie jednak trwało nadal i dopiero pomoc francuskich sił specjalnych, które pośpiesznie przybyły do Mekki i przekazały miejscowym służbom know-how używania gazów bojowych, rozwiązała sprawę – po blisko dwóch tygodniach. W walkach o meczet zginęło blisko 800 osób, a 68 buntowników, których udało się pojmać królewskim funkcjonariuszom, zostało ściętych publicznie ku przestrodze dla innych próbujących podnieść miecz na dynastię Saudów.
Konsekwencje rewolucji
Ścięcie przywódców rewolucji na niewiele się zdało. Królestwo zostało skompromitowane w oczach muzułmanów na całym świecie, w końcu to Saudyjczycy byli opiekunami świętych miejsc, gdzie przebywał prorok wraz z towarzyszami, a dali się zaskoczyć grupie zdeterminowanych fundamentalistów. Aby móc interweniować militarnie w meczecie i nie pozwolić na rozszerzenie się rebelii poza Mekkę, król Khalid musiał pojednać się z wahhabickimi imamami, którzy wydali odpowiednie fatwy (opinie islamskich teologów wiążące związane z nimi grupy wyznaniowe na mocy Tradycji – przyp.red.) zezwalające na interwencję. Ceną było zaostrzenie się polityki obyczajowej w Królestwie oraz otrzymanie szerszych prerogatyw przez policję religijną. Rozwiązaniem na walkę z religijnymi ekstremistami miało być zatem… więcej religii. Zakazano umieszczania fotografii kobiet w gazetach oraz w telewizji, ofiarami reformy obyczajowej padły też kina, sklepy muzyczne i program nauczania, który odtąd miał zawierać więcej godzin religioznawstwa.
Wszystko to odbywało się w czasie rewolucji islamskiej w Iranie, której lider, ajatollah Chomeini, podburzał tłumy muzułmańskie przeciwko Zachodowi i Izraelowi jako prawdopodobnym prowokatorom i organizatorom zamachu na Wielki Meczet. Arabia Saudyjska musiała się zmienić. Imamowie wahabiccy wsparli władzę dynastii królewskiej w tym kryzysowym momencie, ale koszt tego sojuszu ponieśli zwykli Saudyjczycy, zwłaszcza kobiety. Na wiele lat Rijad musiał stać na straży obyczajowości swoich obywateli, przy okazji starając się eksportować największych fanatyków w charakterze mudżahedinów do innych krajów.
Swego czasu miejscem które pozwoliło na rozładowanie kipiących ekstremizmów na Półwyspie Arabskim był Pakistan. To właśnie w Peszawarze organizowała się w latach 80-tych silna arabska partyzantka wspierająca Afgańczyków w walce ze Związkiem Radzieckim. Trwała wówczas operacja “Sztorm 333” mającą na celu wsparcie władzy afgańskich komunistów rządzących w Kabulu.
Mudżahedini odnieśli wielkie zwycięstwo nad zalewającą kraj czerwoną falą, a po zakończeniu działań wojennych weteranów górskich walk – zradykalizowanych islamistów – musiało znaleźć nowe miejsce dla dżihadu. Część wyjechała do Bośni, część do Czeczeni, ale inni postanowili rozwinąć skrzydła w innej gałęzi profesji: politycznych zmianach w krajach Lewantu i na Półwyspie Arabskim.
Jeden z nich, Saudyjczyk z bogatej rodziny przedsiębiorców budowlanych w Królestwie, postanowił przeciwstawić się największemu wrogowi Islamu – Stanom Zjednoczonym. Mało kto pamięta, że z 19-tu terrorystów biorących udział w zamach z 11. września 2001 aż 15-tu było obywatelami Arabii Saudyjskiej. Paradoksalnie, żaden Afgańczyk nie brał udziału w tym akcie terroru, jednak to Talibowie rządzący w Kabulu otrzymali czarną polewkę od Amerykanów przez to, że Al-Kaida za swoją bazę przyjęła niedostępne górskie tereny w Afganistanie, o czym pisałem szerzej w innym artykule.
Czterdziestoletnia indoktrynacja wahabicka zbierała żniwo. Saudowie wychowali sobie pokolenie fundamentalistów, skrajnych Salafitów, dehumanizujących ludzi myślących inaczej, mudżahedinów i terrorystów gotowych na wszelkie poświęcenie w celu budowy państwa szariatu.
Nacjonalizm lekarstwem na ekstremizm
Wielu ludzi Zachodu mierzi w Muhammadzie bin Salmanie (MBS), aktualnym księciu koronnym Arabii Saudyjskiej, jego brak skrupułów wobec oponentów politycznych. Wielkim cieniem na jego rządach kładzie się sprawa kompromitującego morderstwa Dżamala Chaszukdżiego, dziennikarza opozycyjnego, w Stambule. Z drugiej stron następca tronu królewskiego autentycznie stara się zmienić oblicze swojego kraju i zainteresowania obywateli z uwielbienia dla wahabickiego fundamentalizmu na bardziej prozaiczne, życiowe i po prostu ludzkie kwestie.
„To, co wydarzyło się w regionie w ciągu ostatnich 30 lat, to nie jest Bliski Wschód. Po rewolucji irańskiej w 1979 r. ludzie chcieli kopiować ten model w różnych krajach, jednym z nich jest Arabia Saudyjska. Nie wiedzieliśmy jak sobie z tym poradzić. I problem rozprzestrzenił się na cały świat. Nie będziemy już tkwić w epoce po 1979 roku. Ten okres się skończył.”
Książę dokonał reformy obyczajowej jakiej od lat 70-tych nikt nie widział w Arabii Saudyjskiej. Prawa kobiet do poruszania się pojazdami mechanicznymi, otworzenie kin czy muzyczne koncerty, na których możemy usłyszeć zachodnie gwiazdy popu to nowinki jakich jeszcze nikt nie widział. Nie jest tajemnicą, że liberalizacja życia kulturalnego i społecznego Saudyjczyków to sposób rządzenia podpatrzony prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Muhammada ibn Zajida Al Nahajjana. Gwiazdy sportu takie jak Cristiano Ronaldo czy Neymar, które obecnie grają w czołowych rijadzkich klubach piłkarskich, mają przyciągać Saudyjczyków do zainteresowania się sportem i pozwolić na rozładowanie emocji w ferworze kibicowania. Królestwo w najbliższych latach ma zorganizować Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, Zimową Olimpiadę, zawody rangi ATP w tenisie ziemnym oraz wystawę EXPO. Wszystkie te wydarzenia mają za zadanie udowodnić krajom ościennym jaką miażdżącą soft power dysponuje monarchia saudyjska. Moim zdaniem są też lekiem jaki doktor ibn Salman próbuje zaaplikować własnemu społeczeństwu na chorobę fanatycznej religijności.
Spoglądając na kolejne decyzje MBS-a z dystansu możemy zauważyć pewną żelazną konsekwencję w jego działaniach, które w mojej opinii mają przemodelować relacje społeczne w królestwie z plemiennych w nacjonalistyczne. Trzeba pamiętać, że w 2015, gdy Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud obejmował tron a młody MBS stał się ministrem obrony i jedną z najważniejszych osób w państwie, pamięć o wydarzeniach Arabskiej Wiosny z 2011 i 2012 roku była bardzo żywa. Chociaż wydarzenia tamtego okresu nie były w Arabii Saudyjskiej aż tak burzliwe jak w innych arabskich państwach, to jednak wielkie demonstracje antyrządowe, samospalenia, a nawet walki z policją były faktem.
Saudowie ugasili tamten pożar zasypując górą pieniędzy swoich zrewoltowanych obywateli poprzez programy socjalne, ale skutki i tak były druzgocące dla monarchii. Po latach izolacji społeczeństwa pozostawionego na pastwę religijnych fundamentalistów okazało się, że przywiązanie obywateli do władców jest mizerne. Plemienne i sekciarskie podziały oraz przywiązania dominowały w stosunkach międzyludzkich. Trzeba było wdrożyć rozwiązanie naprawcze, które zjednoczą ludność wokół władcy.
Wojny zawsze pomagają w spajaniu społeczeństwa, temu też miała służyć interwencja w Jemenie i walki z Ansar Allah (zwane też Huti) po stronie uznanego międzynarodowo rządu. Niestety – okazało się, że saudyjska armia nie jest w stanie prowadzić operacji ofensywnych w stylu amerykańskiej „Pustynnej Burzy” z 1991, a jej skuteczność na polu bitwy pozostawia wiele do życzenia. Gdy Huti zaczęli ostrzeliwać strategiczne dla Saudów rafinerie ropy we wschodniej części Królestwa, MBS zdecydował najzwyczajniej, że czas zbierać zabawki i dogadać się z adwersarzami z południa.
Wydaje się też, że widząc swoją niemoc militarną Królestwo doszło do wniosku, że trzeba zmienić metodę jednoczenia społeczeństwa. Postanowiono porozumieć się ostatecznie z odwiecznym wrogiem, Iranem, oraz zakończyć wojnę w Jemenie. Na agendzie widniała też sprawa normalizacji stosunków z Izraelem, ale tutaj kamyczek do ogródka wrzucił Hamas rozpętując burzę w Palestynie, którą postanowił podlać ołowiem i ogniem rząd Netanyahu radośnie bombardując wszystko co się rusza w Strefie Gazy. Niemniej, pojednane z sąsiadami Królestwo, otwarte na turystów i inwestorów, z wizjami budowy super-miast, w którym obywatele mogą pasjonować się wydarzeniami na najwyższym światowym poziomie, stałoby się dumnym państwem narodowym.
Granat z wyciągniętą zawleczką
W Europie kilkakrotnie udawała się taka aplikacja lekarstwa, chociaż skutki nie zawsze były pozytywne. Ale to już być może specyfika starego kontynentu. Jeżeli MBS-owi uda się zastąpić radykalny ekstremizm religijny patriotyzmem saudyjskim to wielkie chapeau bas.
Pytanie tylko, czy druga strona równania pozwala na częściową laicyzację społeczeństwa i odejście od dogmatów skrajnego Salafizmu? Inna sprawa czy faktycznie zmiany, które obserwujemy w Arabii Saudyjskiej mogą doprowadzić do jakiejś unifikacji społecznej wokół dynastii panującej? Mimo wszystko piłkarscy celebryci, koncerty weteranów z Metalliki czy kobiety jeżdżące po ulicach samochodami to może być za mało by przekonać ludzi do wielkoduszności Króla i Księcia. Przez młodych ludzi z Półwyspu Arabskiego te zmiany mogą zostać odebrane jako coś co od zawsze im się należało, im i ich rodzicom, których zakuto w karby religijnych przepisów w latach 70-tych. Czy pozbawieni wszechpotężnego wpływu na społeczeństwo dawni sojusznicy monarchii, wyznawcy poglądów al–Wahabba, wystąpią tak jak w 1979 roku przeciwko rodzinie królewskiej? A jeśli tak, to czy nie spotkają się ze społecznym oporem lub ogólną obojętnością, mogącą doprowadzić do upadku absolutystycznych rządów Saudyjskich?